Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami

0
137

Wacław Holewiński



Mebluję głowę książkami



mebluje-glowe


U nas zawsze będzie kochany

hrabalDokładnie przed ćwierćwieczem byłem na zaproszenie Instytutu Polskiego wraz ze znakomitymi polskimi pisarzami Tomaszem Burkiem i Krzysztofem Karaskiem przez kilka dni w Pradze. Któregoś popołudnia Tomek gdzieś sobie poszedł, a mnie Karasek zaproponował abyśmy poszli do „Zlateho Tygra”

 – Wiesz – obwieścił mój przyjaciel – może przyjdzie Hrabal, przedstawię cię.

Ta praska knajpa (dziś wygląda trochę inaczej niż wówczas) miała dwa stoły ciągnące się przez cała salę. Była też druga sala, znacznie mniejsza, zarezerwowana dla Hrabala i jego przyjaciół. Siedzieliśmy, piliśmy piwo, słuchaliśmy przekrzykiwania się innych gości. Może po pół godzinie do knajpy wszedł autor „Pociągów pod specjalnym nadzorem”. Krzysztof poderwał się, a ja wraz z nim. Podeszliśmy do Hrabala, Karasek powiedział, że jestem jego polskim wydawcą. Pisarz popatrzył na mnie, przez chwilę milczał, a potem zapytał jaką jego książkę wydałem. Kiwnął głową, a następnie wzniósłszy pięść do góry i zawołał mocnym głosem: „Niech żyje Polska! Niech żyje Solidarność”. Po czym odwrócił się i bez słowa pożegnania pomaszerował do swojej sali.

To anegdotyczne spotkanie przyszło mi do głowy tuż po wzięciu do ręki biografii Hrabala pióra Aleksandra Kaczorowskiego. Bo jest w niej, w tej anegdocie (która miała miejsce), jakaś czeska odrębność, brak celebry, naturalność, a może cząstka charakteru wielkiego pisarza?

Kim jest, kim był Hrabal? Kim jest dla swych rodaków, kim jest dla nas? Nie cenię żadnych literackich rankingów, żadnych wyścigów. Ale gdyby zapytać Polaków, tych czytających, jakiego czeskiego pisarza znają, bez wątpienia wymieniliby Jaroslava Haška i Bohumila Hrabala. Tych dwóch, wydaje się, znają wszyscy. Ci lepiej oczytani dorzuciliby jeszcze Milana Kunderę, a ci całkiem „świadomi” może jeszcze Josefa Škvoreckýego. Koniec.

Jak to więc jest stanąć obok autora „Dobrego wojaka Szwejka”? Być legendą? Dla kogo? Czy jest legenda dla swoich?

Zaczyna Kaczorowski od zadania pytania o śmierć trzeciego lutego dziewięćdziesiątego siódmego. Samobójstwo? Wypadek? Dał radę sam? Wypadł? Czym była ta śmierć? Zakończeniem tworzącym legendę, ucieczką od samotności, zwieńczeniem dobrego życia? A może porażką, odrzuceniem?

Sporo w tej książce rzeczy, których nie wiedziałem. Że był nieślubnym dzieckiem, a nazwisko Hrabal to nazwisko ojczyma. Że był potwornie w młodości nieśmiały. Że spotkał po latach przyrodnią siostrę, ale ojca, tego fizycznego, nie chciał poznać Że dla Polaków odkrył go „mój” poeta (wydałem tom jego wierszy, tłumaczył też dla „Przedświtu” „Listy do Kwiecieńki”) Andrzej Czcibor-Piotrowski. Że się awanturował w podróżach. Że „Zbyt głośna samotność” miała swój debiut w podziemnej „Nowej”. Że już w wolnych Czechach finansował wydanie swych książek, że do ’77 roku mieszkał w praskiej Libni z wychodkiem na zewnątrz, że w bloku czuł się fatalnie i uciekał z niego, gdy tylko mógł. Że nie wierzył w zmianę systemu nawet wówczas, gdy trwała już „aksamitna rewolucja”.

Sporo wiedziałem. Że podpisał antykartę 77, że udzielił hańbiącego wywiadu, który umożliwił mu powrót do „świata żywych” w Czechosłowacji Husáka,. To były sprawy, o których się mówiło. Smutne sprawy. Ale także że wydawał w samizdacie i za granicą A jednocześnie… No właśnie, Hrabal był jeden, niepowtarzalny, mam wrażenie, że Czesi chcieli i potrafili odgraniczyć jego oportunizm (?) od twórczości. Za nią był kochany.

Chciał być czytany. Płacił za to cenę. Wysoką. Godził się na kastrowanie własnych książek, na układy z władzą, na „zapętlenia” w socjalizm. Pewnie zawsze będą powracać pytania o to czy musiał. Był przekładany na tyle języków, miał z czego żyć. Ale może dla pisarza najważniejsza jest obecność. Nie kiedyś, nie po latach, a właśnie teraz?

Debiutował późno. Przepracował – on, doktor (to odpowiednik naszego magisterium) praw – wiele lat jako robotnik w hucie, w sortowni makulatury. Takie były czasy, taka była „miłość” komunistów do inteligencji. A przecież już jako młodzieniec chciał pisać. Pisać? A może przetwarzać zasłyszane opowieści? Przelać na papier to, co tak fantastycznie potrafił „sprzedać” w gawędzie niepowtarzalny, niepodrabialny stryj Pepin? Miał ukochanych pisarzy – Kafkę, Dostojewskiego, Apollinaira, ale na nikim się nie wzorował, był samoswój, oddzielny, niepowtarzalny.

Ta biografia Hrabala uzmysławia jak bardzo różna była sytuacja pisarzy tam, w Czechosłowacji i u nas, w Polsce. Znajdujemy w książce trochę Polskich akcentów. Miał autor „Postrzyżyn” wyrobioną o nas opinię: „lubią płakać, mają zresztą po temu powody, a jednocześnie są niebywale dumni. To właśnie jest interesujące u Polaków, że chociaż zawsze przegrywają, to jednak uważają się za zwycięzców, ponieważ przeklinają – i dlatego są wierzący – tego, kto ich pokonał; to Bóg musi zemścić się na nim za to, że przegrali wszystkie bitwy i wojny”.

Samobójstwo. Nie ma wątpliwości. Został sam, wszyscy bliscy odeszli. No, były jeszcze koty w Kersku. Jeździł do nich, karmił. Stały rytuał. Ale już nie pisał. Nie miał dla kogo. Maciej Robert, polski filmoznawca napisał: „Hrabal przestał być popularny. Zatoczył koło – od swych literackich początków, gdy nikt go jeszcze nie znał, do smutnego końca, gdy niewielu chce go jeszcze pamiętać.” Co miał robić na tym świecie?

Aleksander Kaczorowski – Hrabal. Słodka apokalipsa, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2016, str. 263.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko