Piotr Wojciechowski – O kiczu i innych surogatach raju

0
254

Piotr Wojciechowski

                

 

O kiczu i innych surogatach raju

 

piotr-wojciechowski   Te dwie książki od zawsze stoją obok siebie, a po każdej przeprowadzce odnajdują się  jak rozłączeni bohaterowie melodramatu.

    Pierwsza to – Artur  Międzyrzecki; Rimbaud, Apollinaire i inni. Czytelnik rok 1988.

    Druga – Lirycy francuscy; wybór poezyj od XII do XX wieku; wydał i przypisami opatrzył Leopold Staff.  Warszawa 1924; Instytut Wydawniczy „Biblioteka Polska”.

    Myślę sobie o trwaniu literatury, o potrzebie piękna w czasach zamętu i przemian. Lata osiemdziesiąte wieku XX były burzliwe i niedobre. W początkach lat dwudziestych Polska powstawała z ruin, biedy, pobojowisk.

    W sytuacji zamętu i przemian tłumaczyło się i wydawało francuskich poetów, w tych czasach mimo niedostatku kupowało się i czytało książki z francuską poezją. Czytać poezję, to poddać się przemianie, a to czasem znaczy – stanąć na progu przestrzeni Przemienienia.

 Przemiana jest terminem alchemicznym, tak jak Przemienienie jest terminem teologicznym. W całej domenie kultury, wszędzie  odnajdujemy elementy przemiany, stawania się czymś innym, we wszystkich dziełach sztuki rozsiane są także elementy rzeczywistości Przemienienia, Wszystko co jest pięknem, albo pytaniem o piękno,  jest tą rzeczywistością. A także wszystko,  co angażuje w naszym myśleniu kategorie estetyczne. Dzisiejsze piękno jest zawsze w jakiś sposób pokrewne pięknu dawnych epok. Ten most łączy nasz czas z  przeszłością Raju za nami, z Arkadią, ze złotym wiekiem i  biegnie dalej ten most ku wszelkiej nadziei.

    Całe życie człowieka to próby rozpoznania wartości i próby połączenia się z nimi, przylgnięcia do nich. Rozpoznanie, że nie tylko bezpieczeństwo, sytość, rozkosz, dominacja, ale również  piękno jest jedną z tych wartości, dążenie do piękna, to doświadczenia prastare, starsze niż pierwsze malowidła z grot Altamiry czy Lascaux. Na kartach starej antologii Staffa spotykam wiersz Baudelaire’a – piękno. Tłumaczył Stanisław Korab-Brzozowski. „Niszczącego harmonię nienawidzę ruchu/ i łzy są dla mnie obce i śmiech mi nieznany”. To modernistyczne piękno „niczym sen z granitu” – rozpoznaję jako kicz. A jednocześnie chwytam się go, bo broni mnie przed współczesnym kiczem. Kicz dawnych wieków staje się stylowy, nostalgiczny, kolekcjonerski. Kicz współczesny jest groźny, jest oznakowaniem pól, na których kultura przegrywa walkę o człowieka. Oznacza pustkę, w której brak Przemienienia. Pustkę, która została zaakceptowana.

  Pieniądze mecenasów, fundatorów, kolekcjonerów, snobów uruchamiały dłonie i umysły artystów od stuleci.

     Być może dziś ta sprawa zmieniła się o tyle, że rynkowa wartość sztuki bywa przez wielu postrzegana jako jedyna lub najważniejsza miara jej wartości.

    W dobie gospodarki rynkowej, narzuca się rozumienie piękna jako wartości dającej się zmierzyć ceną. Rynek i tylko rynek decyduje co jest piękne.  Ignoruje się związki piękna z innymi wartościami, z dobrem i prawdą.

     Zamieszanie wokół rynku, sponsorów, mecenatu, praw autorskich i tantiem bywa często tak wielkie, że przesłania sprawę najistotniejszą  – siły, z jaką sztuka może przemieniać człowieka. Gubimy się w tym zamęcie jak we mgle i nie wiemy w którą stronę idzie sztuka. A ona jest wiecznie na rozdrożach. Ma do wyboru dwa kierunki – może iść za próbą przemiany człowieka, może tę sprawę ignorować.

   Można zamiar przemiany pojmować jako braterski dar pomocy. Można też próbę przemiany traktować jako ograniczenie wolności. Jako manipulację. Ogromna część współczesnej kultury tak właśnie to pojmuje, odrzuca pracę Przemienienia.  Chce do raju na skróty. Kicz wyraża to marzenie. Jest jak hippis wołający „Paradise now!” – chcę raju już teraz.  Jest jak agent reklamowy stawiający billboard z napisem „Clio – samochód z raju”.  Ta droga prowadzi do fałszywych pozorów raju.

     Swoistymi drogami do  tego fałszywego raju, często splątanymi ze sobą są także pornografia, postmodernizm. One tak jak kicz nie uznają metafizycznej perspektywy przyszłości, nie próbują zobaczyć człowieka w wymiarze Przemienienia. Zamiast pracy przemiany – manipulacja klientem. A to nie to samo. Kicz oszukuje potrzebę piękna, pornografia oszukuje potrzebę miłości, postmodernizm próbował oszukać potrzebę sensu. Kicz i pornografia nie potrzebują niczego ze skarbca tradycji, postmodernistyczna sztuka chętnie żongluje strzępami tradycyjnej formy, ale neguje, poniża lub lekceważy to, co w tradycji było nurtem wartości. Tak czy inaczej, wszystkie te trzy zjawiska proponują człowiekowi, aby poprzestał na materialnie rozumianej teraźniejszości.

      Jak to się dzieje, że  twórca ignoruje przeszłość, tradycję,  kontekst kulturalny? – Czasem powodem może być głupota, niedouczenie, czasem świadome lekceważenie, relatywizm etyczny i estetyczny posuwający się  aż do anarchizmu. Często chęć zwrócenia na siebie uwagi, wypromowania się, wylansowania za wszelką cenę.A argumentem bywa tu deklarowanie umiłowania wolności.

   W istocie, sztuka by zaistnieć, potrzebuje wolności, sztuka jest sama wyrazem wolności. Artysta nie musi tworzyć, może milczeć. Odbiorca może mu odmówić spotkania i uwagi. Jak to się dzieje, że wolność, nadmierna, czy źle rozumiana, psuje sztukę?

 Brytyjski filozof, George Steiner, w tomie esejów „Rzeczywiste obecności” podkreśla, że swoją wolność człowiek pojmuje w kategoriach czasu – jako coś do odzyskania, bo było w przeszłości, coś do zdobycia, bo możliwe jest w przyszłości: ...- Arkadia za nami, Utopia przed nami – kołacze na odległym progu ludzkiej duszy./…/ W jednej tylko dziedzinie możemy odpowiedzieć na ten zew. W jednej dziedzinie kondycji ludzkiej być oznacza być wolnym. Jest to sfera naszego spotkania z muzyką, sztuką, literaturą.[1]

    Pozostaje jeszcze pojmowanie swojego czasu, kierunek, w jakim szuka się wolności. Może to być swoiste „wypadnięcie z czasu”.

    Kiczowi towarzyszy zawsze próba infantylnego powrotu do raju – do takiej pseudoniewinności, która odwraca się plecami do wszelkich pytań o wartości, zakłada własną doskonałość. Ucieczki w lekkość bytu podszyte są ucieczkami przed rzeczywistością ofiary i cierpienia, a także przed osądem sumienia, przed własną winą i cudzym cierpieniem.  Kicz religijny nie prowadzi do metafizyki, ale próbuje ją zastąpić. Bywa kicz przesłodzony, sielski, niefrasobliwy. Kiedy indziej jest on karykaturą postaw dionizyjskich. Intensywność, drastyczność, zmienność bodźców są wtedy szukaniem pierwiastka orgiastycznego. To wtedy kicz służy redukcji człowieka, negacji identyczności odpowiedzialnej osoby. Kicz tłumi poczucie wspólnoty, perspektywę społeczeństwa. Zamiast tego  łączy jednostki w ludzkie stado, w którym nie panuje solidarne czy ekumeniczne “my”, ale mroczne “się”. Tłum jest niewinny w kłamliwy sposób.

      Kicz nie tworzy ideologii kiczu, czy teorii kiczu. Kicz zachowuje więc pewną „niewinność prostaczka” ignorując lub banalizując  świat wartości, podejmując taką właśnie próbę “powrotu do raju”. Raj kiczu jest rajem pełnej niewinności głupoty, jest rajem chroniącym przed wolnością trudnych wyborów, a jednocześnie rajem sukcesu.

    W postmodernizmie spotykamy się natomiast z nadmiarem, rozrostem teorii. Uwolnienie się od – jest jednym ze stałych motywów tych teorii. Postmodernizm uwalnia od szacunku do tradycji, od więzów semantyki i logiki, od nakazów moralności i idei. Ze szczególnym naciskiem uwalnia sztukę i artystę od transcendencji. A w dalszej konsekwencji uwalnia twórcę od tożsamości i jego dzieło od jakiegokolwiek znaczenia.

  

    Sztuka postmodernizmu podobnie jak kicz ignoruje świat wartości w obszarze przeszłości i tradycji – z tradycji bierze tylko formę. A nie temperowany szacunkiem dla tradycji artysta zabawia się nią (tradycją i formą też) przeważnie nieprzystojnie. Skoro kultura jest systemem reprodukowania się więzi społecznych przez rzeczywistość symboliczną, jest, jak definiował Henryk Elzenberg, „próbą skłonienia dziejów, aby służyły wartościom”, postawy postmodernistyczne w sztuce  stają się w zasadzie postawami likwidującymi kulturę, programowo aspołecznymi.

   Trzeba tu przypomnieć pewną prawdę, z pozoru tylko oczywistą. Istnieje wielka różnica między nihilizmem filozoficznym, nihilizmem salonowym początku wieku – a  nihilizmem deklarowanym lub praktykowanym  po doświadczeniach Auschwitz, Kołymy, Rwandy, po totalitaryzmach, po  Holocauście. Po tych doświadczeniach nihilizm już nie może być interesującą prowokacją, elegancką pozą intelektualną, infantylnym kaprysem artysty. Kim teraz są ci  wszyscy, którzy mu ulegają, którzy go głoszą lub wyznają swoimi dziełami?

    Nie wiem. Zapewne są wśród nich ludzie zagubieni, zrozpaczeni, grzęznący w zawinionej głupocie, uwiedzieni przez cynicznych szarlatanów.

    Niewątpliwie wielu z nich to ludzie, którzy przestali pojmować swoją epokę, swój czas, jako czas swojej wolności. Ich czas odmierzają kategorie rynku, kariery, lęku przed starością. Taki czas gubi swój wymiar sakralny, przestaje być poszukiwaniem katalizatorów przemiany ku doskonałości,  przestaje być czasem oświeconym rzeczywistością Przemienienia. I czasem danym człowiekowi na  to, aby się przemieniał.

    Odnosi się to nie tylko do twórców, do ludzi intelektualnej i emocjonalnej refleksji. Również w świadomej i podświadomej postawie wielu uczestników kultury pojawia się poczucie, że żyją w zawieszeniu, w jakiejś „międzyepoce”. Tym, co ich łączy, jest negatywna ocena teraźniejszości. Poczucie „czasu marnego”. A do tego – poczucie braku językowych i kulturowych sprawności, aby o tym pomyśleć i porozmawiać.  Ludzie nie umieją korzystać z języka, jaki proponuje im kultura. Jak to się stało, że pisarze nie potrafili temu zapobiec? Jak to się stało, że dopuściliśmy do tego, że naród w większości ma dziś do własnej tysiącletniej kultury taki stosunek, jak uczeń drugoroczny do lektur obowiązkowych? Niełatwo i nieswojo żyć wśród ludzi, dla których kultura jest nudna.

 

 



[1] George Steiner „Rzeczywiste obecności”  Instytut Kultury; słowo/obraz terytoria; Gdańsk 1997

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko