Piotr Müldner-Nieckowski
DIABEŁ W WALIZCE
Moja żona rzeźbiarka (1948-1999) i moja siostra anglistka (1949). Tak się składało, że nosiły to samo imię, a przez dłuższy czas również identyczne nazwisko. W związku z tym pytano mnie, jaką książkę ostatnio przetłumaczyła moja żona i jaką rzeźbę stworzyła siostra, czyli akurat odwrotnie.
Zdarza się, że radio czy telewizja zaprosi na rozmowę, i wtedy oczekujesz jakichś opinii o swoim wystąpieniu. Bądź pewien, że ludzie będą zachwyceni. Usłyszysz: “Widziałem cię w telewizji! Brawo!”. Jednak, kiedy będziesz próbował dociec, co z twojej telewizyjnej obecności zostało mu w pamięci, usłyszysz: “No… w każdym razie mówiłeś bardzo dobrze”.
W młodości mój głos w telefonie był bardzo podobny do głosu ojca. Pewna panienka upierała się, że kiedy do mnie dzwoni, zawsze jej odpowiadam, że mnie nie ma, ale do głowy jej nie przychodziło, że nie rozmawiała ze mną.
Jeśli zapytasz byłego studenta, kto z profesorów robił na nim najlepsze wrażenie, odpowie chętnie, że ten, który się inaczej ubierał, świetnie rysował na tablicy, o którym krążą anegdoty, słowem który miał swój styl. Nie zanalizuje wykładów, nie pomyśli, ile się od wykładowcy nauczył.
Swego czasu celowo w kilku kolejnych dziennikach telewizyjnych podano wiadomość o budowie masztu w Szczecinie. Za każdym razem pokazano ów maszt, podano jego wysokość, koszt wykonania itd., a po tygodniu zapytano o to dużą liczbę respondentów. Wynik był zaskakująco zły, nikt nie podał rzeczywistych wymiarów budowli. Później z tego doświadczenia się podśmiewano, mówiono, że to amatorszczyzna naukowa i że “teoria świadka niedoskonałego” nie jest niczym nowym. Ale ja nie byłbym tak skory do ironii. Skutki bywają opłakane.
Odbył się proces ludzi podejrzanych o zamordowanie warszawskiego studenta Wojtka Króla. Tu świadkami miały być psy. Dano im do powąchania ślady pobrane z samochodu, do którego jednak najpierw przez pomyłkę wpuszczono sukę. Całe badanie licho wzięło. Obrona słusznie podniosła argument, że w ten sposób wśród ocenianych zapachów pojawił się atraktor, który mógł zmylić psie nosy. I już się nie dowiemy, kto był mordercą.
Przykładów błędnego rozumowania można podać wiele, to żadna sztuka. Co chwila ktoś wyciąga wnioski z nieistniejących faktów czy związków przyczynowych i buduje na tym wielce zajmujące teorie bez zastanawiania się nad konsekwencjami. Ludzie, jak pisał Le Bon w “Psychologii tłumu”, mają zdumiewającą skłonność do kojarzenia zjawisk odległych i niepodobnych, a następnie natychmiastowego uogólniania poszczególnych wypadków na zasadzie post hoc, ergo propter hoc (po tym, zatem na skutek tego). Jeśli po trzęsieniu ziemi na Tajwanie złamałem nogę, to znaczy, że przyczyną złamania nogi było trzęsienie ziemi. Wymownie opisał to Gabriel Garcia Marquez w “Stu latach samotności”: jeden z tropikalnych bohaterów obejrzał na jarmarku lód i uznał, że jest to największy wynalazek świata.
Można się zastanawiać, ile takich błędów daje się znaleźć w nauce, a przynajmniej w licznie pojawiających się (i wymuszanych przez media) przypuszczeniach. Kiedy czytam intrygujące teksty współczesnych ewolucjonistów, na przykład Richarda Dawkinsa, Briana Goodwina czy Lynn Margulis, odnoszę wrażenie, że mamy do czynienia z bajkami opartymi na hipostazach. Ciekawe, że ludzie ci, butni w sposobie wyrażania swego stosunku do badaczy o światopoglądzie idealistycznym, traktują swoje dociekania (i najczęściej tylko dociekania) jako naukę przyrodniczą, unikając określenia “filozofia”. Uważają, że filozofia jest metodą “luźnego rozumowania” i że tym samym nie jest ona godna miana nauki. Nie dostrzegają, że właśnie ta dziedzina jest chyba jedynym poważnym narzędziem weryfikującym naukę. Ale Dawkins mówi wręcz: “Niektórzy badacze wolą zejść z obranej drogi niż przyjąć te aspekty nauki, które mogą się wydać podejrzane. Wydaje się, że ten okres mamy już za sobą i można się spokojnie zająć nauką, zamiast wciąż się od czegoś dystansować” (1995).
Taka postawa jest wątpliwa. Im jestem starszy, tym trudniej mi zaakceptować agresywne doniesienia o niezwykłych dokonaniach tam, gdzie teorie opiera się na pojedynczych faktach i luźnych związkach przyczynowych. Pewność, że Świat istniał ileś miliardów lat temu i powstał na skutek wielkiego wybuchu, jest rodzajem wiary. Mętne i bulwersujące myślącego człowieka są np. twierdzenia Nilesa Eldridge’a, który w 1972 r. miał wykazać na podstawie badań paleontologicznych, że stopniowe przejścia międzygatunkowe nie były możliwe. Otóż niczego nie wykazał. Znalazł jedynie kilka luźno powiązanych przesłanek do sformułowania pomysłu, od którego do teorii jeszcze bardzo daleko, i uznał (wraz ze Stephenem Jayem Gouldem), że ewolucja gatunków, w zasadzie niezmiennych, odbywa się podczas gwałtownych epizodów tak zwanych specjacji, polegających głównie na zmianie układów rozrodczych. Brzmi to wciąż baśniowo, trochę tak, jak w kuplecie Olgi Lipińskiej “Historyk pisze historię”.
Niektórzy naukowcy zupełnie tracą krytycyzm. Kilka lat temu ogłoszono, że można uzyskać reakcję termojądrową w probówce. Natychmiast też, co charakterystyczne, w wielu laboratoriach (niestety również polskich) całkowicie potwierdzono wyniki tego doświadczenia. Po czym zapadła wymowna cisza, która trwa do dziś.
Wszystko to skłania do refleksji, że nasza wiedza o świecie jest naprawdę znikoma, a rozwój nauki polega na błądzeniu we mgle, ludzie zaś myślą ułomnie, nie potrafią uwzględniać wszystkich aspektów zagadnień ani łączyć faktów zgodnie z logiką. Nawet logika jest dla nich czymś nie do końca sprawdzonym, a chwilowe urzeczenia mają większą niż ona moc sprawczą.
Ale jest druga strona tego medalu. Człowiek, który wszystko neguje, wydaje się niewiernym Tomaszem, który jeśli nie zobaczy i nie dotknie, to nie uwierzy. Jak podaje dr Witold Kruczek, francuski fizyk Jean Baptiste Perrin zrobił kiedyś kawał, wkładając do walizki ruchome koło rowerowe. Kiedy na dworcu bagażowy biegł z walizką przed siebie, wszystko było w porządku, ale gdy skręcił z nią do przechowalni, zaczęła mu się wyrywać z rąk. Tragarz puścił walizkę i uciekł, krzycząc “Diabeł, diabeł!”. Nie znał teorii ruchu obrotowego i momentu pędu, na nic były tłumaczenia, nie pomogło nawet pokazywanie wnętrza walizki.
Piotr Müldner-Nieckowski
(Pierwodruk: Forum Akademickie nr 12, 2000)