Anna Maria Musz – Ja, książę kolorów, w pomrocznej alei. Impresja o „Monadologii stosowanej” Cezarego Sikorskiego

0
271

Anna Maria Musz



Ja, książę kolorów, w pomrocznej alei. Impresja o „Monadologii stosowanej” Cezarego Sikorskiego


 

monadologiaTa opowieść rozpoczyna się przy świecy. Prosty, nienaturalnie wysoki płomień, niby nóż, który rozcina ciemność na dwie połowy. Na reprodukcjach pomieszczonych w „Monadologii stosowanej” prawie zawsze taki właśnie będzie – jak ostrze wedrze się w mroczne wnętrza pomieszczeń i zawładnie każdą sceną: to on odkryje twarze, nada rysy postaciom, poprowadzi wzrok tych, którzy będą oglądać malowane na płótnie sceny. On skupi wokół siebie bohaterów każdej historii. Ale zanim zaludni się postaciami i wypełni scenami, na tym akurat obrazie Georgesa de La Toura zastanie tylko jedną bohaterkę – osobną, samotną, całkowicie pochłoniętą własnymi myślami. Podmiot liryczny, który będzie opisywał jeden z trzech jej wizerunków, w odpowiedzi na tę całkowitą obojętność zareaguje również obojętnością – skoncentruje się na sobie i stwierdzi (może z goryczą, może z przykrością): Jestem tylko przedmiotem/ pamiątką lub napomnieniem, a później dopowie – patrząc na dłoń, błądzącą po czaszce: Gdy ja przez odbicie w lustrze/ pogłębiam tylko pustkę/ i nie wiem nawet/ czy na nie patrzysz. Jeszcze bardziej dociekliwe pytania padną w przypisach do wierszy: Czy prowokacyjnie odsłonięte ramiona to przygotowanie do chłosty czy ostatni akt zmysłowej gry ze światem? Dzieło, o którym mowa – „Marię Magdalenę Terff” de La Toura – znają wszyscy. Ale pomysł, by właśnie tę, na poły grzeszną, na poły świętą bohaterkę uczynić jedną z przewodniczek po świecie najbardziej fundamentalnych pojęć filozoficznych, to intrygująca gra z czytelnikami…

 

W tej opowieści światło bierzesz dla siebie/ mnie pozostawiasz w mroku. Niedostępność i demonstracyjna wręcz obojętność zapatrzonej w płomień Marii Magdaleny wystarczą, by przypisać jej nadludzką wiedzę o przyszłości, a może nawet zdolność do współdecydowania o losie świata (Ja brodzę w strumieniu drobiazgów, krzątam się i zabiegam o ciebie jak mrówka. Gdy ty odmierzasz czas razem z odległymi gwiazdami). Całkowite oderwanie od rzeczywistości, milczące zawieszenie między światem doczesnym a metafizycznym (symbolizowanym przez czaszkę i świecę) sprawiają, że odległa, oddzielona od nas szerokim cieniem bohaterka obrazu wspina się na drabinie bytów o jeden szczebel wyżej – w stronę doskonałości.

A przecież nie tylko ona wchodzi w tajne konszachty ze światłem i ciemnością. W tej samej grze uczestniczą wszystkie postacie na płótnach de La Toura i Caravaggia (jest ich w „Monadologii stosowanej” równo piętnaście), ten sam promień wydobywa je z mroku i sprawia, że odgrywane przez nie role stają się doniosłe i ważne. Do „Chorego Bachusa” podmiot liryczny zwraca się, wróżąc czy przeklinając: (…) Powidok skóry rozjaśnia oczy/ Będziesz na zawsze/ zamknięty/ w tym świetle.  Ale to (…) w mroku za tobą/ szykują się wielkie zdarzenia.

 

Ta opowieść w kazaniu na górze/ znajduje odrębność każdej chwili/ i naszą zgodę na samotność. Filozoficzna koncepcja substancji (monady) Leibnitza, jeśli wcielić ją w życie, zaczyna się komplikować. Odrębność zamienia się przez nią w samotność. Osobne byty współistnieją, ale nie wpływają na siebie. Tak, jak Eos wyprosiła dla Titonosa dar wiecznego życia zapominając o darze wiecznej młodości, tak tu – realizując surowe reguły monadologii – zapomniano wyłączyć w człowieku uczucia i zmysły. Chłodne skupienie medytującej Marii Magdaleny wpisuje się w tę dziwną konstrukcję wszechświata. Ale ci, których nie obdarzono darem tej obojętności, powtarzają z niezrozumieniem: (…) jestem tam, gdzie byłaś./ Lecz zmarniały smaki, zastygły kolory, /w oczach barwy ziemi i skostniały dotyk.

 

W tej opowieści brąz czerń ożywia/ jak śmierć ciszę. Jeśli ludzie zamieniają się w osobne dusze-monady, a kolejny Bóg, którego się wychwala, umiera dosłownie na rękach,

jedynym, co tak naprawdę żyje – są kolory, dźwięki, zapachy. Zatem szybko pisać szybko malować/ i śnić jak najdłużej by nie zapomnieć/ kilometrowych kolumn zrazu błękitnej/ akwareli niebiańskich atramentów/ i nawałnicy ultramaryny/ która jak morze wielką falą/ już się przelewa przez odległy horyzont/ na zgubę klarownej sieny (…). W takim świecie – bez obietnic i bez nadziei na zbawienie – pozostaje tylko uparte pisanie wierszy, zapamiętałe malowanie obrazów, studiowanie (do upadłego) doniosłych ksiąg. W rzeczywistości, która w zamyśle miała być harmonijna, a okazuje się chłodna i pełna dystansu, chodzi już tylko o to/ by się wyłonić z cienia. A zatem – znów być jak najbliżej światła.

 

Cezary Sikorski, Monadologia stosowana, Wyd. Zaułek Wydawniczy „Pomyłka”, Szczecin 2011, s. 104.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko