Zbigniew Milewski rozmawiał z Krzysztofem Boczkowskim

0
217
Ryszard Tomczyk

Zbigniew Milewski rozmawiał z Krzysztofem Boczkowskim

 

tomczyk 040 


ZM: Krzysztofie, wiosną bieżącego roku kończysz 80 lat. Znamy się już od długiego czasu. Nieraz rozmawialiśmy na różne tematy związane z Twoją twórczością i nie tylko, a wciąż trudno mi przedstawić Ciebie tak by przybliżyć czytelnikowi, bądź słuchaczom Twoją osobę oraz skrótowo pokazać kim jesteś w życiu i w literaturze. Wyręcz mnie i powiedz  jak widzisz z perspektywy upływu czasu obecnie swoją postać i swoją literacką karierę?

 

KB – Zbyszku, dziękuję za pytanie, które dotyczy wielu problemów. Zostałem urodzony 2 maja 1936 roku bez mojej zgody i dlatego uważam, że mam prawo do eutanazji. Wspomniana data urodzenia dała mi możliwość przeżycia całej  okupacji niemieckiej i całego tragicznego oraz niepotrzebnego, według mnie, Powstania Warszawskiego, z powodu którego zostałem zmuszony do peregrynacji i zamieszkania na wsi, a następnie powrotu do Warszawy. Potem był stalinizm, odwilż, okres związany z hasłem „Polak potrafi”, stan wojenny, wygrane wybory do sejmu i na koniec III RP z całkowitym lekceważeniem literatury, a szczególnie poezji. Dlatego odpowiem ci, że nie wiem kim jestem w literaturze, a swojej kariery w niej nie widzę. Napisałem natomiast kilka książek medycznych, które okazały się ważne. Nawet otrzymałem za nie Indywidualną Nagrodę Ministra I Stopnia i to jest ważne i liczy się dla mojej kariery. Gdybym sam sobie nie wmówił, że jestem poetą to byłbym znanym endokrynologiem, seksuologiem i teraz sobie świetnie żył.

 

ZM: Jak to się stało, że posiadając zainteresowania, zdecydowanie jak twierdzisz, humanistyczne zrobiłeś karierę jako profesor nauk medycznych i czy naprawdę uważasz, ze sławę przyniosła Ci medycyna?

 

KB: Moja mama powiedziała kiedyś, że mogę iść nawet do cyrku, a jak dorosnę i będę dojrzałym mężczyzną ona mi grosza nie da. Miałem wtedy 16 lat. Ojciec był też lekarzem i wybór w tych czasach kierunku studiów dla syna wydawał się przesądzony. Mogłem się zająć kardiologią, ale w tej dziedzinie podobnie jak w innych wszyscy już wszystko wiedzą i szukają co najwyżej jakichś anomalii, a mnie pociągały nowości i rzeczy niezbadane. Gdy kończyłem medycynę to zagadnieniem zupełnie nieznanym była sprawa chromosomów. Nie wiedziano nawet ile jest chromosomów 46 czy 48. I ja zająłem się tą sprawą, ponieważ nie chciałem powtarzać tego co wszyscy. Wiedziałem o chromosomach tyle samo co każdy profesor, czyli prawie nic. Dzięki temu bardzo szybko poszedłem do przodu w naukowej karierze, w ramach medycyny i pisząc o zagadnieniach w ramach genetyki byłem nowatorem, co zostało docenione. I mnie ta dobra fala  doprowadziła do tego, co bardzo rzadko udaje się, bo otrzymałem Nagrodę pierwszego stopnia indywidualną, a w tej dziedzinie przyznawane są nagrody dawane zespołom badaczy lub grupom osób zajmujących się daną dziedziną. A ja sam potrafiłem zrobić badania, analizy i byłem  z tego bardzo dumny. Był to najszczęśliwszy okres w moim życiu, wtedy poznałem też swoją przyszłą żonę Hanię. Po przyznaniu nagrody szybko zorientowałem się, że nic z tego dalej nie będzie i urządziłem sobie gabinet literacki, w którym czytałem poezję Eliota i zaczęły się te moje pierwsze jego przekłady.

 

ZM: Czy mógłbyś coś bliżej powiedzieć o tym swoim odejściu od medycyny do poezji? Czy poznałeś innych twórców lekarzy i czy łączyły Cię z nimi jakieś związki?

 

KB: Nie chce się w to wierzyć, ale rozumiesz, po prostu położyłem lachę na to wszystko. W tamtych latach nie dawali pieniędzy na badania naukowe, nie miałem dobrego pomieszczenia na laboratorium. Wszyscy się dziwili, bo u nas tak jest zawsze, zauważ, nic ci nie dadzą,ale wszyscy będą oczekiwać, że ty cuda zrobisz. Ja powiedziałem, że w tych warunkach nie będę robił tego, co normalnie powinny robić laborantki, zwłaszcza, że zawsze słyszałem- „Panie profesorze nie ma tego i tego”. Wszyscy się dziwili, gdy powiedziałem, że zaprzestaję dalszych badań. Powiedziałem, że bez odpowiedniego sprzętu i warunków to nic  nie będę robił i już właściwie po 50 roku życia nic naukowego i związanego z medycyną nie robiłem. Siedziałem, czekałem kiedy mnie wyrzucą i przyszedł taki moment, kiedy miałem 60 lat i mogłem złożyć  papiery, by pójść na emeryturę.

 

ZM: Ale tego o czym mówisz nie ma w ogóle w Twoich wierszach. Brakuje w nich połączenia poezji i medycyny. Wielu autorów inspiruje praca, a tego w Twojej twórczości nie ma. Ta dziedzina jest zupełnie nieobecna w Twoich wierszach, czy ja jej po prostu nie dostrzegam?

 

KB: Nigdy nie należałem do poetyzujących lekarzy, bo to była dla mnie głupota. Albo jest się lekarzem, albo jest się poetą, a nie takie wiesz jedno w drugim. Uważam, że lekarz dla poety to jest dobry zawód, bo lekarz się styka z nędzą ludzką, która jest obecna i szczególnie widoczna w chorobie. Taki dyrektor, który jest taki bardzo ważny, nagle leży ciężko bolejący w łóżku, obok niego jego żona i powoli widzisz jak pomimo swojej pozycji i bogactwa umiera, a dokoła bliscy cierpią. Są w takich chwilach tak mili, zwłaszcza jak im podajesz szklankę wody to już ci dziękują. Medycyna dużo mi dała- wgląd w kondycję i ciężki los człowieka ale nie uważałem za słuszne, by o tym pisać.

 

ZM.: Mimo tego co powiedziałeś, jest autorem docenionym, więc powiedz mi czym jest dla ciebie wiersz i jego publikacja? Niedługo kończysz 80 lat, czy planujesz napisać jakiś wiersz, który byłby takim prezentem związanym z tym jubileuszem? Czy jesteś bardziej czytelnikiem cudzych wierszy czy twórcą własnej poezji?

 

KB: W wierszu interesuje mnie to, aby uderzył mnie swoim pięknem i tego poszukuję w poezji. Naprawdę jest bardzo niewiele wierszy, które mi się podobają. Wiersz to jest coś poważnego. Nigdy nie pisałem wierszy okolicznościowych, nawet na swoje urodziny nie potrafiłbym, jak sugerujesz, napisać. Ponieważ uważam że nie jestem złym poetą, ośmieliłem się tłumaczyć Eliota. Moim zdaniem nie mamy dobrych tłumaczeń, jest w nich wiele błędów i cieszę się, że udało mi się je wyłapać. Np. Miłosz w „Grze w szachy” tłumaczył dosłownie np. „oczy bez powiek”, co jest idiomem i wspaniałą metaforą czujnych oczu, otwartych i uważnie obserwujących  otoczenie. Dobry wiersz jest dla mnie radością. Jestem chyba w takim samym stopniu czytelnikiem i tłumaczem wierszy jak ich twórcą.

 

ZM.: Jacy twórcy  są dla ciebie istotni? Co u nich najbardziej cenisz? Wydałeś antologie poetyckie w swoich tłumaczeniach „Od Safony do Audena” oraz antologię „ Z nowoczesnej poezji amerykańskiej”.

 

KB: Zdecydowanie na pierwszym miejscu stawiam Eliota, którego poezje wybrane w moim tłumaczeniu i z komentarzami  zatytułowane „Szepty nieśmiertelności” miały już dwa wydania i nad którymi ciągle pracuję, przygotowując do druku kolejną wersję z poprawkami. Z innych wymieniłbym, bo wiem że interesują Ciebie i pytałeś w rozmowie telefonicznej o Greków, wymieniłbym Safonę, Kawafisa i Platona. Jednak uważam, że poezja polska zwłaszcza po drugiej połowie XX wieku jest najwybitniejsza w świecie i niepotrzebnie młodzi stylizują się i naśladują obcych, zwłaszcza wzorując się na poezji amerykańskiej, która wcale nie przeżywa rozkwitu. Za mało młodzi zwracają uwagę na wiersze  Iwaszkiewicza, Miłosza, Wata i Różewicza, ale też innych poetów dawnych z Kochanowskim, Mickiewiczem i Słowackim na czele. Kiedy byłem młody i przed debiutem, to  zostawiłem swoje pierwsze wiersze dla Jarosława Iwaszkiewicza w redakcji „Twórczości” i długo nie przychodziła odpowiedź, aż ją otrzymałem napisaną dla mnie własnoręcznie przez samego Jarosława – „Wiersze bardzo piękne. Do druku – proszę porozmawiać z p. Fedeckim”. Kiedy przyszedłem do niego do redakcji w mundurze porucznika, by mu podziękować, zachował się bardzo nienaturalnie. Nawet w spotkaniach w Belwederze okazywał osobom, w tym członkom biura politycznego PZPR, że to on robi grzeczność spotkania się, a oni dając mu ordery. Podobno zawsze tak się zachowywał. Ale Iwaszkiewicz miał inną cenną cechę, był wrażliwy na drobiazgi, które dzieją się obok. Prof. Andrzej Gronczewski opowiadał mi, że Iwaszkiewic,z będąc obecny na pogrzebie jednego z bardziej znanych literatów, podczas ceremonii pochówku na cmentarzu był skupiony na obserwacji małego żuczka na trawie, przy grobie obok, co dostarczało mu wielkiej radości. Mnie w poezji interesują właśnie takie żuczki. Natomiast Miłosz był niezwykle pracowity i za to go podziwiam, chociaż twierdził, że nie ma poezji miłosnej. Ale też Miłosz pisał, że dzisiaj możemy mówić skrzekiem karłów lub demonów i to są prawdziwie święte słowa.  Współcześni artyści sami psują sobie twórczość jakimś okropnym chaosem i zgrzytami. Na rynku największym powodzeniem cieszą się dłuższe utwory literackie,  symfonie.  Twórcy swoje ładne, klasyczne utwory psują niepotrzebną kakofonią np. byłem na koncercie symfonicznym mojego kolegi, bardzo zdolnego i znanego kompozytora. Na początku była ładna melodia a później jakiś okropny hałas i chaos . Ten rozpad rozpoczął się od Cezanna W zasadzie to dzisiaj człowiek tworzy i żyje dla siebie, nosi swoją twórczość i zostawia przy sobie, bo inaczej by zwariował. Nie wiem czy się ze mną w tym zgadzasz.

 

ZM.: To jednak jest wywiad z Tobą Krzysztofie, a nie ze mną, więc pozwolisz, że zadam Ci takie standardowe pytanie-  co uważasz za swoje największe osiągnięcie? Czy wydany wybór wierszy pt. „Drzwi Nocy” ( Nowy Świat, Warszawa 2014) jest takim literackim podsumowaniem całego dotychczasowej drogi i otwarciem na coś nowego?

 

KB: Trzeba jasno stwierdzić, że „Drzwi nocy”, który zredagowaliśmy wspólnie z Hanią jest to zbiór poezji biseksualnej i gdy krytycy pisali o marzeniach homoseksualnych w wierszach Krzysztofa Boczkowskiego to byłem zawsze oburzony, że nie widzą i nie czują realności przekazu poetyckiego.  Tylko naprawdę przeżyte uczucie może być źródłem dobrego wiersza. W tym kontekście ostatnie w książce wiersze o Heraklicie domykają świetnie moją twórczość, dlatego uważam je za ważne. Ale za najważniejsze uważam chyba swoje erotyki,  zwłaszcza te odważniejsze i ostre np. „Jak śnieg” oraz te o chłopaku alkoholiku, chorym na świerzb, który mieszkał w ogródkach działkowych. Był bezdomny, mieszkał na dworcu. To są wiersze z cyklu „Koncert na instrumenty strunowe i Twój głos”, a Twój głos to głos Hani. Obecnie nie czuję potrzeby pisania, nawet nie pamiętam już książek, które przeczytałem, o czym przekonuję się gdy biorę jakąś książkę ze swojej biblioteki. Czytam ją i dziwię się, że jej jeszcze nie przeczytałem, bo jest świetna i nagle widzę swoje podkreślenia. Powiedz mi Zbyszku, o czym mam dzisiaj pisać, zwłaszcza, że mam coraz słabszą pamięć. Samo czytanie nie wystarczy i dlatego uczę się wielu wierszy na pamięć, bo to ćwiczy mózg. Ja zawsze wyobrażałem sobie wysokie ideały Piękna i Sztuki, które były dla mnie najważniejsze, a dzisiaj liczą się pieniądze. Dla mnie teraz ważne jest spokojne życie z Hanią i leżenie na boku w świętym spokoju. Mam 80 lat i już nie widzę nic optymistycznie, ty jesteś młody i wy młodzi możecie, a nawet musicie widzieć to inaczej, by tworzyć, ale ja dzisiaj już tak nie potrafię.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko