Tyle podskoków na piaszczystej drodze
wśród wilg pogwizdujących na gałęziach brzóz.
Sama radość skacze, samo bicie serca,
a jakby tysiąc zajęcy pędziło w tej orkiestrze.
Idę, a nie ma mnie (bo ty nie patrzysz), biegnę,
a to tylko wiatr gładzi mi skronie miękkimi dłońmi.
Słońce coraz większe, coraz żarliwiej świecą zewsząd
stokrotki twoich oczu. Ciebie wciąż nie ma,
jest tylko ten pęd, tkliwa, bezrozumna wierność
rozpętująca się w coraz to szybsze allegro,
już powietrze zanosi się moim oddechem, delikatne,
hojne, gotowe pochłonąć całą mnie,
żebym bezcielesna i bezsłowna, sam ekstrakt
tęsknoty, samoroziskrzająca się entropia,
żebym niewidzialna i piękna jak klarnet,
wśród wilg pogwizdujących na gałęziach brzóz.
Sama radość skacze, samo bicie serca,
a jakby tysiąc zajęcy pędziło w tej orkiestrze.
Idę, a nie ma mnie (bo ty nie patrzysz), biegnę,
a to tylko wiatr gładzi mi skronie miękkimi dłońmi.
Słońce coraz większe, coraz żarliwiej świecą zewsząd
stokrotki twoich oczu. Ciebie wciąż nie ma,
jest tylko ten pęd, tkliwa, bezrozumna wierność
rozpętująca się w coraz to szybsze allegro,
już powietrze zanosi się moim oddechem, delikatne,
hojne, gotowe pochłonąć całą mnie,
żebym bezcielesna i bezsłowna, sam ekstrakt
tęsknoty, samoroziskrzająca się entropia,
żebym niewidzialna i piękna jak klarnet,