Stefan Pastuszewski – Jak na filmie, jak w rzeczywistości…

0
351

Stefan Pastuszewski

 

Jak na filmie, jak w rzeczywistości…

 

teatr polski bydgoszcz


Wystawiony w Teatrze Polskim w Bydgoszczy, po raz pierwszy zresztą w Polsce, dramat Rainera Wernera Fassbindera Krew na kocim gardle, czyli Marylin Monroe Konta wampiry musi robić wrażenie. Nie tylko hiperrealizmem poszczególnych scen i świetnym, jak zazwyczaj w Bydgoszczy, aktorstwem , ale przede wszystkim formą, w której na pierwszy plan wybija się konstrukcja.

Spektakl ma strukturę filmową: kadr za kadrem z potęgującą się muzyką w tle. Niezmienną przestrzeń  (trudno w teatrze o filmową zamienność scen) kompensuje zmienność sytuacji, odgrywanych kolektywnie, w daleko idącej współpracy, przez całą ósemkę aktorów. Dzięki temu można mieć wrażenie, że kamera (tu: oko widza) znajduje się za każdym razem w innej przestrzeni. Teatralność wynika natomiast z podziału pudełka sceny na dwie przestrzenie, przenikające się, ale nie stykające się ze sobą akcjami.

Na pierwszym planie mamy stół rzeźnika z przeróżnymi, dialogującymi w zasadzie tylko parami, gośćmi (gdy jedni mówią, to pozostali wpatrują się tępo w przestrzeń), na drugim – zbiorowego bohatera, jakim jest Phoebe Zeitgeist (Duch Czasu Febe). Pierwszy plan tworzy ósemka, przywdziewających różne kostiumy, a nawet i zmieniających płci, ludzi, zaś drugi obserwatorzy owego ludzkiego świata, usiłujący go zrozumieć, wysłannicy z obcej planety. Ich też jest ośmiu, a więc każdy bohater pierwszoplanowy ma swego cienia- kosmitę.

R. W. Fassbinder w swym scenopisie ową Phoebe Zeitgeist potraktował jako dziennikarkę z obcej planety, którą wysłano na ziemię, by napisała reportaż o demokracji u ludzi. Ma ona jednak z tym pewne kłopoty, ponieważ, mimo iż uczyła się słów, to nadal nie rozumie ludzkiego języka. Ów problem z komunikacją reżyserka A. Suša unaoczniła w formie powtarzania przez każdą z postaci zbiorowej Phoebe, co celniejszych sekwencji padających przy stole. Powtarzający, jakby uczyli się ich na pamięć, jakby chcieli je pojąć…

Reżyserką poszła nawet dalej niż dramaturg i w zakończenie sztuki wplotła, jakże ważny dziś dyskurs o teatrze współczesnym. Tworzący zbiorową Phoebe seniorzy (Jagoda Długosz, Grażyna Grzelak, Maria Jazel, Halina Kanarkowska, Sławomir Majczyk, Emilia Malczyk, Teresa Perlik, Monika Skorobohata) oceniają, i sztukę w której grają, i współczesny dramat. Ich refleksje po wielu, wielu próbach nagrano w formie wywiadu, przedstawiając widzom co celniejsze fragmenty. Nieoczekiwanie, ale starsze pokolenie zdaje się akceptować współczesny teatr, wykazując jedynie troskę o to, czy… aktorzy „zanadto się nie poobijają”, bo jednym z elementów współczesnego teatru są właśnie cyrkowe wygibasy. Ci „nie- teatralni” na zakończenie zasiadają przy stole, odsuwają „teatralnych” i wszystko wraca do realności. Bo teatr, choćby nie wiedzieć jak by się starał, nigdy nie zastąpi rzeczywistości. Nic też dziwnego, że widzowie, zaszokowani hiperrealistycznymi sekwencjami, opuszczają widownię uspokojeni: „To tylko teatr”.

Ale jednak coś pozostaje w ich pamięci, bo niektóre z tych sekwencji widzieli na żywo, a być może nawet w nich uczestniczyli. Oczywiście, że nie w całości, która jest wielkim skrótem i kondensacją różnego typu zjawisk przemocy wśród ludzi. R.W. Fassbinder „w ponad czterdziestu  filmach, które udało mu się zrealizować przed śmiercią w wieku 37 lat (…) opowiadał tak naprawdę jedną historię, przepisaną na wiele scenariuszy. To opo­wieść o przemocy i faszyzmie rodzą­cych się w małych społecznościach, w jednostkowych relacjach, na planie z pozoru ulotnych i pozbawionych konsekwen­cji stosunków międzyludzkich” (Agnieszka Jakimek).

Brutalność relacji międzyludzkich przedstawiona została nie w formie jednej dramatycznej akcji, ale jako mozaika drobnych, dramatycznych sytuacji, wręcz ich sieć, z której nie sposób się wyplątać. Nawet orzeczenie: „Jest dobrze” zostaje wypowiedziane na rozkaz. Nic też dziwnego, że od czasu do czasu bohaterowie dramatu tłuką (dosłownie, bo sztuka jest przecież hiperrealistyczna) głową w ścianę. Każdy z nas pojawia się w gotowym już świecie i musi zamierzyć się z jego kształtem i regułami. Przedstawicielami tych „nas” jest ośmiu aktorów, tak aktorów, bo całość od początku (czekali, na widzów siedząc pod ścianą) wystylizowana jest na teatr. Na pewno jest w tym nawiązanie do starej prawdy, że „życie jest teatrem”, ale również jest to efekt ulubionej techniki filmowca i dramaturga zarazem- lustra.

„Zwierciadła są ważnym i niesłychanie często występującym u Fassbindera rekwizytem, tworzącym lub demaskującym krainę pozorów, wykrzywiającym wystar­czająco już niekształtne, pospolite, skażone zgryzotą ludzkie oblicza. Zwierciadło u Fassbindera nie oznacza samopoznania, jest raczej zasłonięciem obecności, zewnętrzną kotarą odpodmiotowienia. Widać to w Prawie silniejszego, gdzie lustra w butiku tworzą serie odbić i inwersji, rozcinających tylko pozornie połączone światy głównych bohaterów. Ich związek wyszydzony zostaje jako gra pozorów, aspiracji i interesów – w krainie tego jednocześnie odsłaniającego i za­słaniającego teatrum widz upewnia się, że w całej tej maskaradzie”  (Adam Kruk).

Początkowo bulwersowały mnie salwy śmiechu, a czasem pojedyncze histeryczne rechoty, bydgoskiej widowni  wprowadzonej przez poprzedniego dyrektora Teatru Polskiego, Pawła Łysaka, w teatr-hucpę, lecz po pewnym czasie zorientowałem się, że to również świadoma metoda R.W. Fassbindera – komedianctwo. Tylko w ten sposób człowiek może uporać się z potopem zła, który go cały czas zalewa. W takim świetle mniej drastyczne okazały się homoseksualne dialogi i zarysy takichże sytuacji. Tak częste w teatrze P. Łysaka, miały tam epatować sadomasochistyczną niezwykłością, tu są tylko „wziętym na śmiech”, kamykiem w mozaice występku. R. W. Fassbinder tych nienaturalności nie ocenia, tylko informuje, że one też towarzyszą naturalności, która w istocie też nie jest aż taka dobra (opozycja: prawo naturalne ustanowione przez Boga i prawo ustanowione przez człowieka).

Z tezą tą można oczywiście dyskutować, ale w mniemaniu współczesnych ludzi zasiadających przy stole współczesności (dramat w pewnych momentach jako żywo przypomina film z 1962 roku Pieski Świat w reżyserii: Paulo Cavara, Gualtiero Jacopetti, Franco Prosperi), tak właśnie jest. Nie ma żadnych reguł i zasad, moralność jest zmienna, cel jest zatarty, liczy się tylko chwila i życie jako takie, niezależnie od tego jakie ono jest. Ów nieaksjologiczny egzystencjalizm zdaje się być postawą filozoficzną człowieka współczesnego, na co zresztą zwróciła uwagę jedna z postaci zbiorowej Phoebe: „Jest jak jest. Nic na to nie poradzimy”.

Owo spłaszczenie a raczej rozmycie etyczno-aksjologiczne, nie mówiąc już o oportunizmie, zdają się też odpowiadać większej części stałej publiczności bydgoskiego teatru. Ta „większa część” świetnie współbrzmi z dotychczasowymi produkcjami tego teatru, w zasadzie nie stawiając reżyserom, scenografom i aktorom większych wymagań. Byleby było wesoło…

Całe szczęście, że zespół Teatru Polskiego pod wodzą Pawła Wodzińskiego ma większe ambicje, dowodem czego jest świetna adaptacja powieści Johna Steinbecka Grona gniewu, a także najnowsza sztuka.

Cała ósemka aktorów grała koncertowo: Beata Bandurska jako Dziewczyna, Maciej Pesta jako Kochanek (Kochanka), Martyna Peszko jako Modelka (Marylin Monroe), Anita Sokołowska jako Rzeźnik, Małgorzata Trofimiuk jako Policjantka, Jakub Ulewicz jako Nauczyciel, Konrad Wosik jako Żołnierz, Małgorzata Witkowska jako Żona Zmarłego Żołnierza. (Niektórzy w trakcie spektaklu wymienili się rolami).

Spisał się też zespół kierowniczy rodem z Serbii: reżyserka Anja Suša, scenografka Maja Marković i jej asystentka Zorana Petrov. Gdy do tego dodać autorkę kostiumów Agnieszkę Jakimiak i tłumaczkę z niemieckiego Iwonę Nowacką, to mieć będziemy „koncert na pięć kobiet”, co – chyba jednak mimowolnie – też sygnalizuje znak czasu: „Kobiety niczym woda są już wszędzie”. Honor rodu męskiego uratowali: kompozytor Krzysztof Kaliski, który napisał muzykę pod autora czyli filmową oraz choreograf Damian Kecojević, którego ruch sceniczny spajał cały zespół.

 

 

Rainer Werner Fassbinder, Krew na kocim gardle, czyli Marylin Monroe kontra wampiry, reżyseria Anja Suša, prapremiera polska: Teatr Polski w Bydgoszczy, 19 marca 2016 roku.

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko