Zbigniew Jerzyna
Ja nie chcę umierać
W swojej przyjmującej książce Nadzieja w beznadziejności Nadieżda Mandelsztam pisze o mężu Osipie Mandelsztamie jako o człowieku niezwykle ruchliwym, ogromnie przywiązanym do życia, życzliwym ludziom. Był bowiem głęboko osadzony w potoczności – mimo rozległej, wszechstronnej wiedzy, genialnej intuicji i wyobraźni (zdolność skojarzeń) nigdy nie tracił kontaktu z materią świata. Z natury Osip Mandelsztam nie był naznaczony fatalizmem, miał jasną osobowość – rozświetloną Śródziemnomorzem.
Przyznawał się do tej formacji duchowej, która ukształtowała kulturę i cywilizację europejską. Za swoją „Ziemię świętą” uważał kraje śródziemnomorskie: Grecję, a przede wszystkim Rzym. Pisał: „Rzym jest miejscem człowieka we Wszechświecie, i kroki dźwięczą tam jak czyny”… Z czasem włączył do tej strefy Krym i Zakaukazie (stąd poemat Armenia). Często zwykły mówić: „pracuję wówczas, kiedy w piersiach czuję «kołysanie Kolchidy»”. Czuł natomiast wstręt do Asyrii i Egiptu, formacji państw nieludzkich. Z dużym dystansem czytał Stary Testament, jakby odwracał się od groźnego Jehowy. Pewnego razu powiedział Czardżijewowi, że uważa się za ostatniego, chrześcijańsko-helleńskiego poetę Rosji.
Osip Mandelsztam bardzo starannie dobieram sobie lektury. Centralne miejsce jako ostateczne odwołanie, ale i źródło, stanowił Dante. Było to, jak sam pisał: „miarą poetyckiej pewności”. Poza tym w spisie jego lektur znalazły się: z poetów łacińskich – Owidiusz, Horacy, Tibullus Catullus; z Włochów: Aristo, Petrarca, Vasari, Boccaccio; z Niemców: Goethe, Burger, Lenau, Eichendorf, Herder, Kleist, później numer Mörike i Hölderlin z Francuzów: Chenier, Barbier, Villon, Verlaine, Baudelaire, Rimbaud. Przez całe życie fascynowała poetę literatura staroruska. Wszystko to stanowiło jego najważniejszy pokarm poetycki.
Osip Mandelsztam wraz z M. Gumilowem i A. Achmatową tworzyli nieformalną grupę poetycką zwaną Akmeistami. Nurt ten wyrastał symbolizmu, ale przetworzył go i wzbogacił o nowe znaczenia. Istotą poezji dla Akmeistów stał się obraz. W nim odbijał się świat. W obrazowości odkrywała się prawda i sens; krzyżowały się w niej drogi Ziemi i Wszechświata. Była miarą Czasu i przeznaczenia. (Coś z tej formuły, jak pisał kiedyś Rilke, że w słowa wchodzi przeznaczenie). Obraz był przeczuciem losu. Wizualność w poezji Mandelsztama jest doprawdy rewelacyjna. Dajemy małą „próbkę” z wiersza Ten, co znalazł podkowę:
Dźwięk jeszcze podzwania, choć jego przyczyna ustała,
Koń leży w kurzu i pochrapuje spieniony,
Lecz ostry skręt szyi
Przechowuje wspomnienie biegu z rozrzuconymi nogami –
Kiedy ich było nie cztery,
Lecz tyle, ile kamieni na drodze,
Nóg odnawianych na cztery zmiany,
Podłóg odbić od ziemi duszącego żarem stępaka.
Tak
Ten, co znalazł podkowę,
Strzepuję z niej kurz
I pociera ją wełną aż do połysku (…)
(przełożył Leopold Lewine)
„Poezja to władza” – powiedział w Woroneżu Mandelsztam do Achmatowej. Z tego przekonania wywodziła się wielka siła duchowa poety, poczucie wewnętrznej wolności, wreszcie godności, której nie można było podeptać. Mówiąc o światopoglądzie poetyckim, Mandelsztam często przywoływał dwa sformułowania: iż płyta jest „nosicielem harmonii” oraz „jesteśmy sensowcami” – czyli przyznawał poezji funkcje poznawcze. Głęboko wierzył, iż poezja pomaga w zrozumieniu człowieka i otaczającego go świata.
*
Początkowo rewolucja jawiła się Osipowi Mandelsztamowi jako fascynujący fenomen. Był w tym zachwyt: oto jest świadkiem niepowtarzalnych wydarzeń. A zawsze chciał być w środku historii. I zaangażował się w pierwsze poczynania władzy radzieckiej. Przez krótki czas pracował nawet w Komisariacie Oświaty. Przyszły lata trzydzieste i, jak pisze żona poety, był to „początek groźnych spraw”. Nastąpił okres terroru. „Bezpieka” mówiła cynicznie: „Dajcie nam tylko człowieka, a sprawa się znajdzie”. Zaistniały okrutny epitety: wroga ludu, „szkodnika”, „obcego elementu”. Donosy, szpiclowanie… Nastała psychoza strachu, niepewności i zagrożenia. Wpajano obywatelom imperium poczucie winy – już od narodzin. Ludzie stali się ostrożni, czujni, nieustannie nasłuchujący, mieli płytkie, niespokojne sny. Oto fragment wiersza Mandelsztama Leningrad:
Przy Kuchennych drzwiach czuwam i wali mnie w skroń
Dzwonek z mięsem wyrwany i nagły jak grom,
Czekam gości noc w noc, gryzące wargi do krwi
I kołysząc kajdany łańcuszków u drzwi.
(przełożył Stanisław Barańczak)
Osip Mandelsztam za wszelką cenę chciał być wśród ludzi, w społeczeństwie. Chciał żyć, pisać, drukować. Dlatego bardzo boleśnie odczuł izolację odrzucenie. Wyrok zapadł, wydano decyzję: „izolować, ale zachować przy życiu”. Dla poety i jego żony zaczął się okres poniewierki, nędzy i upokorzenia; ciągłej zmiany mieszkań, rewizji, zakazu druku i prześladowań. Tak ten okres opisuje Nadjeżda Mandelsztam: „(…) ludzie przestali się ze sobą spotykać. W ten sposób władze bezpieczeństwa realizowały swoje dalekosiężne cele. Prócz systematycznego napływu informacji osiągnęły jeszcze osłabienie międzyludzkich więzi, rozbicie społeczeństwa. Udało im się też wciągnąć w swoją orbitę masę ludzi co jakiś czas wzywanych, niepokojonych, zmuszanych do składania zobowiązań do zachowania tajemnicy. Cała ta masa wyzywany żyła w atmosferze ustawicznego lęku przed zdemaskowaniem i podobnie jak etatowi pracownicy organów bezpieczeństwa, byłam zainteresowana w trwałości porządku i nienaruszalności archiwów, gdzie znalazły się jej nazwiska”. Wspomina jeszcze: „czasami odnosiło się wrażenie, że cały kraj zachorował na manię prześladowczą”. W swoim dążeniu do prawdy Osip Mandelsztam był zawsze bezkompromisowy i „wewnętrznie nieprzekupny”. W roku 1993 zobaczył zbrodnie kolektywizacji, okropieństwa głodu na Ukrainie i Kubaniu. I powstał wtedy słynny wiersz o Stalinie, którym podpisał płyta na siebie wyrok. Wiersz jest mało znany (do ostatnich lat zakazana była jego publikacja), więc warto go w całości zacytować:
Żyjemy tu, nie czując pod stopami ziemi,
Nie słychać i na dziesięć kroków, co szepczemy,
A w półsłówkach, półrozmówkach naszych
Cień górala kremlowskiego straszy.
Palce, tłuste jak czerwie, w grubą pięść układa,
Słowo mu z ust pudowym ciężarem upada.
Śmieją się karalusze wąsiska
I cholewa jak słońce rozbłyska.
Wokół niego hałastra cienkoszich wodzów:
Bawi go tych usłużnych półludzików mozół.
Jeden łka, drugi czka, trzeci skrzeczy,
A on sam szturcha ich i złorzeczy.
I ukaz za ukazem kuje jak podkowę –
Temu w pysk, tamtemu w kark, temu w brzuch, temu w głowę.
Miodem kapie każda nowa śmierć
Na szeroką osetyńską pierś.
Leningrad 1993
(Żyjemy tu, nie czując pod stopami ziemi…)
(przełożył Stanisław Barańczak)
Sytuacja stała się beznadziejna. Nieustanne policyjne prześladowania, wezwania na Łubiankę. Za Podróż do Armenii (w „Prawdzie”) zaczęła się brutalna nagonka na poetę. „Zguba zbliżała się nieuchronnie” – napisała Nadieżda Mandelsztam. A poeta „wcześniej” replikował: „Nie narzekaj, przecież poezję szanuje się tylko u nas, skoro się za nią zabija. Nigdzie indziej nie zabija się za wiersze”.
Następuje aresztowanie i zesłanie do Woroneża. Powstają Zeszyty woroneskie. Nie ma w nich nuty beznadziejności. Mimo okresów halucynacji poeta zachował hart ducha, godność i talent. Pomimo tylu strasznych doświadczeń, poniżania, pogardy i poniewierki potrafił napisać zdumiewający dwuwiersz:
Nic mi nie odbiorą ci, którzy mnie karzą:
Jest wielodenne życie spod prawa wyjęte.
Nie wiadomo dokładnie jak umarł Osip Mandelsztam, podobno na tyfus. Wiemy natomiast, że zamordowano poetę, że zniszczona jego życie i zatruto egzystencję jego najbliższych. Władzy sowieckiej zawadzał, obrażał ją, ostatecznie zaś – zagrażał jej wielki i niezależny duch Mandelsztama.
Żona poety, która poświęciła całe życie, by ocalić pamięć o poecie i jego rozproszone rękopisy, napisała przerażająco proste słowa: „trudno uwierzyć, że człowieka można po prostu zabrać z domu i zabić”.