Piotr Wojciechowski – Rozwód z kulturą

1
204

Piotr Wojciechowski


Rozwód z kulturą                              

 

 

piotr-wojciechowski    Popatrzyłem ostatnio na telewizyjne programy informacyjne i zauważyłem, że rozdwoił im się świat. Referują widzom dwie podobne do siebie, ale jednak rozchodzące się w wielu szczegółach rzeczywistości. A więc jest czas do powrotu do pytań, które już kiedyś były stawiane.

 Czy telewizja kłamie?

 Czy media kłamią? To były pytania z innych epok. Z  epoki politycznej, z epoki społecznej, z epoki ekonomicznej. Jak nazwać tę międzyepokę, jaką wybrali sobie Polacy na teraz? Może to epoka nieszczerego zdziwienia?

   No nie rozumiem, jak oni tak mogą … – powtarzają z udawanym zdziwieniem grupki z jednej i drugiej strony sceny Kabaretu Stanu.

   Oczywiście nie rozumieją, bo nie chce im się czytać książek.  Nie czytają ani „Społeczeństwa spektaklu” Guya Deborda, ani „Krytyki cynicznego rozumu” Petera Sloterdijka.

 A przeważnie nie czytają nawet prasy brukowej. O nieczytaniu ogłoszono ostatnio alarmujące liczby – z badań Bibiliotek Narodowej. Pogarsza się z roku na rok.

 Nie   czytają tedy i nie rozumieją, bo nie chcą rozumieć, bo wygodnie jest ze zdziwieniem patrzeć na przeciwnika, widzieć w nim osobnika zachowującego się nieracjonalnie. Dawać cynk – uważajcie, to musi być wariat…

      A jeśli media kłamią, jeśli telewizja kłamie, to może teraz dzieje się to za powszechnym przyzwoleniem. Można włączyć kanał A – pomrukując „Górą nasi”. A za chwilę kanał B – aby jęczeć – nie rozumiem, jak można tak kłamać w żywe oczy. Druga strona używa oczywiście tych kanałów inaczej. Górą nasi jest na B, a bezczelne, niepojęte kłamstwa na A.

Aby więc uznać ewentualne kłamstwa za klęskę i zagrożenie, powinny być rozstrzygnięte dwa uprzednie pytania – czy włączając telewizor Polacy szukają prawdy? I po drugie – jakiej prawdy? Czy tylko takiej, która potwierdza ich wcześniejsze przekonania?

   Dlaczego telewizja miałaby mówić prawdę – komu potrzebne są mówiące prawdę media? Czy ludzie decydujący o treści mediów zainteresowani są, aby były one „prawdziwe” – czy ważniejsze od prawdziwości jest to, aby były przyciągające, skuteczne w perswazji?

 

    Media ciągle jeszcze są przedsiębiorstwami, a ich ekonomiczny sukces zależy od akceptacji przez odbiorców. Media są już częściami struktur partyjnych, a ich akceptacja przez góry partyjne zależy od skuteczności perswazji. Nie jest nigdzie powiedziane, że telewizja wiarygodna będzie miała lepszą oglądalność. Rozumowanie, że telewizja mówiąca prawdę zarobi więcej na reklamodawcach, jest nieuprawnione. Telewizja ma być ciekawa, śmieszna, straszna, podniecająca.

   Tylko przedszkolaki traktują poważnie  treści zawarte w reklamach. Człowiek, nawet głupi i po dwu piwach, wie, że reklama ma przez manipulację doprowadzić do zakupu. Pojęcie prawdy nic tu nie ma do rzeczy, prędzej idzie o coś takiego jak „miraż szczęścia”. Kup tamto, a będziesz szczęśliwy, kup owo, będziesz piękna, kup trzecie, unikniesz cierpień – tak dalej.

    Ponieważ reklamy są stałym, konstytutywnym elementem przekazu medialnego, ludzie podświadomie przenoszą  sposób percepcji reklam na cały przekaz.  Publicystykę, informację, rozrywkę, wszystko, traktują jak promocję, jak lep na mchy, którego cechą jest słodycz, ale istotą zniewalająca lepkość.

   Wynik meczu też nie jest prawdą. Bo doping, kupowanie meczów, to wszystko odbiera sportowi wiarygodność. Nic to. Ważniejsze od wyniku są emocje towarzyszące przebiegowi zawodów. Uczestnictwo w plemiennej pogoni za znienawidzonym wrogiem. Myślowa identyfikacja ze sprawnymi, dzielnymi zawodnikami, przeżywanie święta, czasu wyróżnionego, karnawałowego, czasu kiedy się można kolorowo przebrać, pomalować w barwy obronne, tłumnie wrzeszczeć, tańczyć, hałasować.

 W serialach „M jak miłość”albo „W tańcu z gwiazdami” ludzie nie szukają prawdy. Raczej pociechy, plotki, porady, skandalu, ukłucia zazdrości…

  Media nie są żadnym podmiotem – są strefą równoważenia wpływów klasy politycznej i wolnego rynku, który jest zdominowany przez wielkie korporacje. Gdybyśmy więc chcieli aby było w mediach więcej prawdy, powinniśmy spytać, czy klasa polityczna, czy korporacje zainteresowane są z jakiejś przyczyny tym, aby się tam prawda sypała obficiej.

   Tymczasem więcej prawdy w mediach, to więcej zaufania w strukturach społecznych, lepsze społeczeństwo obywatelskie.

Nie wypada – to kwestia poprawności politycznej – być przeciw społeczeństwu obywatelskiemu, przeciw społecznemu zaufaniu. Więc media są za, nie tylko w deklaracjach, ale także w wielu godnych pochwały działaniach.

   Jednocześnie jednak jest oczywiste, że społeczeństwem obywatelskim trudno było by manipulować, mogło by ono przeciwstawić manipulacjom krytyczną refleksję intelektualną elit i zorganizowane działania klubów, ruchów, fundacji. Łatwiej jest manipulować zatomizowaną społecznością, zagubionymi jednostkami podległymi emocjom. Więc media nie mają interesu, aby nadmiernie promować społeczeństwo obywatelskie, dbać o wiarygodność, strzec się kłamstwa.

   Tym bardziej, że „prawdziwość” jest sprawą subtelną, prawda jest kategorią personalistyczną. Prawda nauk ścisłych, nauk przyrodniczych, prawda technologii, jest łatwiejsza do sprawdzenia.

Prawda polityki, nauk społecznych, historii, filozofii, religii, sztuki, jest prawdą związaną z osobą, zależną od dobrej woli. Aby przeciwstawić się rozkazom, naciskom, sugestiom manipulatorów  trzeba odwagi, dzielności, wiedzy. Talentu.

   A więc chodzi o ludzi odważnych, utalentowanych, wykształconych, dzielnych. Chodzi być może o inteligentów. Tymczasem kłopot jest taki, że pojawił się czynnik stale ograniczający obecność inteligentów w społeczności. Ten czynnik to korporacyjny tryb życia. Nie robię w korporacji, więc znam ten tryb tylko z dystansu, z wyrywkowej obserwacji. Polega on na wymuszonym pracoholizmie, wyścigu szczurów, na imprezach integracyjnych, wyścigu konsumpcji, feudalizmie kija i marchewki, globalizacji i homogenizacji. Ten korporacyjny tryb życia rodzi się w wielkich przedsiębiorstwach ponadnarodowych, ale z łatwością przenika do mniejszych przedsiębiorstw, jak pożar szerzy się w strukturach partii politycznych, administracji europejskiej i krajowej, w biurokracji, mediach, samorządach. Jaki procent obywateli ulega temu trybowi? Pięć, dziesięć czy aż trzydzieści? Procenty nie taki ważne – ważne, że to są właśnie ci, którzy nadają ton, są liderami opinii. Trendsetterami.

   Korporacyjny tryb życia wysysa ze społeczeństw ludzi zdolnych, zdrowych i ładnych i skutecznie motywuje do tego, aby nie mieli czasu na kulturę, na rodzinę, na religię. Dostają niezłe pieniądze, ale sprzedają się z duszą i ciałem. Ci zdrowi, ładni i zdolni ludzie mogliby zostać inteligentami, ale nie mają czasu na książkę i na teatr, bo muszą mieć na pracę i na standaryzowaną rozrywkę. Płaci im się, aby wzięli rozwód z kulturą. Są porządnie ubrani i uczesani, ale nie czytają.  Nie czytają i dlatego im właśnie najłatwiej mówić z oburzeniem: Zupełnie nie rozumiem, jako oni mogą robić takie rzeczy, nie rozumiem, jak mogą mówić to czy siamto.

   Osobniki wytworzone przez korporacyjny tryb życia są więc predysponowane do tego, aby być liderami społeczeństwa podzielonego, rozdartego, żywiącego się dwoma różnymi wersjami medialnej niby-prawdy.

   Nie narzekajmy jednak na tego smoka, który pożera nasze dzieci, nie narzekajmy na korporacyjny tryb życia, który niszczy spoiwo społeczeństwa obywatelskiego. Nie biadajmy nad społeczeństwem podzielonym i nie mówmy – jak oni mogli tak okrutnie i przebiegle podzielić nasz naród.

    Nam, czytającym i piszącym książki nie wolno nad tym biadać.

To my dopuściliśmy do podziałów, to my wpuściliśmy smoka do naszej wioski, to my odebraliśmy ludziom siłę i nadzieję. Każdy może się zastanowić, jaki jest jego udział w tym dramacie rozwodu z kulturą.

    Nasze wiersze, sztuki teatralne, powieści, opowiadania i scenariusze nie miały tej zniewalającej siły, aby  udzieliła się ona młodym. Nikogo pod bagnetem nie ciągną do biurka w korporacji. Ludzie się biją o te posady, bo wmówiono im, że to nowoczesne, dające perspektywy, modne. Dlaczego nie przekonaliśmy ich, że to jest takie sobie, dość głupie, pospolite, a z pewnością nie warte ich wolności.

    Nie tracę nadziei. Patrzę w stronę Krakowa. Może przyjdzie stamtąd nowy Wiesiek Dymny, nowy Karol Wojtyła, nowy Piotr Skrzynecki, nowy Karol Estreicher, nowy Jacek Woźniakowski, nowy Tadeusz Kantor.

 

 

 

Reklama

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko