Krzysztof Kwasiżur – Czytać z otwartą głową

0
87

Krzysztof Kwasiżur


Czytać z otwartą głową

 

szesc historii            Książka ta jest opatrzona obszernym i wyczerpującym wstępem Anny Musz,   a na końcu znajdziemy „Słowo od przyjaciela” autorstwa Leszka Żulińskiego,  jak zwykle chętnie i gęsto odnoszącego nas do nazwisk innych, ważnych, wielkich poetów. Ja zatem opowiem, jak odebrał „Sześć historii lirycznych”   Jana Stanisława Kiczora, Krzysztof – zwykły czytelnik, Kwasiżur – czytelnik z tramwaju, taksówki, zmęczony, nierzadko z obolałą głową, najbardziej subiektywny, jak to tylko możliwe…

Pierwsze wiersze w tym tomie wzbudziły we mnie zawód i smutek z nim związany;  dużo sobie obiecywałem po projekcie, w którym wzięły udział takie osoby jak Jarosław Jabrzemski (redakcja), Anna Maria Musz (wybór tekstów), czy nawet Rafał T. Czachorowski (redaktor serii), czy Fundacja Duży Format.

A tu nihil novi, z kartek zbioru „Sześć lirycznych historii” Jana Stanisława wyziera „stary, dobry Kiczor” – technicznie doskonały,  minorowy w nastroju. Kiczor znany, szanowany, drukowany w „Tyglu”, „Nowej Gazecie Literackiej”, „Krytyce Literackiej”, „Liry Dram”, współpracownik Pisarzy.pl i współwłaściciel forum literackiego „Ogród Ciszy”.

Raczyłem się tymi utworami pomalutku, tom jeździł ze mną pociągami, autobusami, busami, taksówkami po całej Polsce i z każdą odręczną notatką ołówkiem na każdej z kartek rosła we mnie pewność, że wiem o szóstej książce warszawskiego literata wystarczająco dużo, że nie znajdę w tej książce nic nowego, nic czego bym już nie poznał, że poeta powiela schematy znane z poprzednich tytułów.

I oto od 29-tej strony stało się coś innego; wziąłem ją do ręki bardziej wypoczęty może, może w lepszym nastroju. Może – pomyślałem – ten nowy powiew był od początku w tej książce, dlatego wróciłem do początku!

Krzysztof Gąsiorowski pisał: „żaden sposób sprawdzenia poezji poza naszą wrażliwością i odwagą nie istnieje”.

Może mnie na chwilę ta odwaga, czy wrażliwość opuściła, bo nie widziałem od początku tego, co miałem przed nosem cały czas; błyskotliwych metafor, serwowania czytelnikowi nie tylko ścinków i błysków, ale pełnych obrazów:

 

„z braku opału

użyłem do kominka

wspomnień

 

ciepło

 

ginęły błyskawicznie

lub dostojnie

niektóre wyrzucały snopy iskier

o barwach minionych

 

teraz mam spokój

bez balastu

myślę bardziej racjonalnie

 

zimno”[1]

 

Już ten, jeden wiersz można rozbierać na czynniki pierwsze i udowadniać, że niesie ogrom wielopłaszczyznowego przekazu i roztacza przed odbiorcą szeroki wachlarz obrazów, ale ja zrobię coś innego; wskażę czytelnikom tej niecodziennie skonstruowanej recenzji zakończenie powyższego wiersza: „myślę bardziej racjonalnie/zimno”. W zestawieniu z paraboliczną wizją  palonych w kominku papierów i nieprzypadkowym, symetrycznym podziałem utworu przez przysłówki zimno-ciepło, finałowe „zimno” można rozumieć  wielorako; jak rozwinięcie zdania: „myślę bardziej racjonalnie (czyli zimno), lub jako określenie chłodu wewnętrznego, odczuwanego przez podmiot liryczny (kalkuluję na zimno), czy też chłodu, panującego w pomieszczeniu, w sytuacji ostygłego kominka.

Dlaczego tak się o tym rozpisuję?

Bo taki układ, takie rozwiązania nie mogły powstać przypadkowo, musiało to być działanie rozmyślne, co oznacza, że autor – niczym każdy wytrawny poeta – traktuje język jak tworzywo;  plastyczne i urabialne.

Jak w innych książkach Jana Kiczora dominującym tematem wydają się zaduma nad celem życia, dokąd zmierzamy, tak  „Sześciu historiach lirycznych” ten trend nie jest już tak jednokierunkowy; owszem w „Sześciu historiach” także mówi się o starości, ale nie po to, by czytelnika przestraszyć, czy wbić w minorowy nastrój – jest to raczej tylko pretekst, aby podzielić się z nim błyskotliwymi porównaniami, zaskakującymi metaforami:

 

„Kiedy dorośniesz do granic patrzenia,

Spostrzeżesz pustkę w źrenicach niektórych,

(…)

Rozwarte okna gotowe do krzyku,

(…)

Wszelką wątpliwość zawiń w stary kocyk,

Trwaj pośród ciszy i nic już nie zmieniaj.”[2]

 

od których się roi w tej książce. Nawet, gdy autor opisuje wspomnienia swoich (?) podróży, opis ten jest o tyle błyskotliwy, w swej nietypowości, że zamyka się w klamrach:

 

„A we mnie trwają słodkie pomarańcze,

Zrywane w gaju przy Willa del Sapro,

i cienie pełne wieczornych roztańczeń,

(…)

Ten smak wciąż czuję. Dlatego pamiętam.[3]

 

Rozumienie siebie u poety stoi na tak wysokim poziomie, iż sam zdaje sobie sprawę, z jakich elementów składa się jego świadomość, pamięć, jakie wydarzenia wywarły na nią piętno.

Odnoszę wrażenie, że rozdział drugi, „druga historia liryczna” rozpoczyna się znacznie wcześniej, niż znajdziemy  w tomie kartkę z wielką dwójką.

Autor w prywatnej rozmowie zażegnuje się, iż cała segregacja wierszy do zbioru odbyła się poza nim i nie miał na nią wpływu.

            W następnym rozdziale dzieje się jeszcze więcej! Tu „Wiosenny wieczór” opisywany jest z energią i aplauzem, godnym nastolatka i wiosny.

W przeświadczeniu, że rozwój autora w tym zbiorze jest widoczny na każdym kroku (czy raczej – stronie) upewniają mnie także erotyki; mało ważny jest w nich wiek, kondycja fizyczna, społeczna, czy inna, podmiotów-bohaterów i czytelnik ani przez chwilę nie zastanowi się, ile lat ma kobieta, do której adresowane są słowa wiersza „Do Małgorzaty”. Będzie on chłonął opiekuńcze ciepło, które przebija się ze strof.

Śmiem twierdzić, że tego efektu nie da nawet dwudziestoletnia wprawa w pisaniu wierszy, ani żadne szkoły gimnastykujące wyrobników pióra.

Ten efekt, tą umiejętność roztaczania przed czytelnikiem obrazów, dźwięków, zapachów trzeba MIEĆ w mniejszym lub większym stopniu!

Tą „iskrą bożą” Kiczor błyska co raz czytelnikowi w oczy, pisząc wiersze o bardzo wysokiej etyce, takie na przykład jak „Taka rozmowa” – zwykła pogawędka śmiertelnika z Wszechmocnym.

Do formy rozmowy, czy listu poeta ucieka się chętnie i często. To dodaje wierszom dodatkowej ekspresji, odbiorca ma wrażenie, że czyta powieść fabularną, w której istnieją przyspieszenia i spowolnienia akcji. A przy tym ogromna etyka tych wierszy wycisza i uspokaja w dwójnasób, nawet gdy temat utworu, czy sposób zapisu są burzliwe lub niespokojne.

Ta etyka towarzyszy przez cały czas czytelnikowi. Leszek Żuliński porównuje ją ze Staffem, z Asnykiem, ale może to po prostu „Kiczor”, bo gdy na marginesach wierszy notatki robiłem, parę z nich brzmiało: „Oryginalne, nie Kiczorowe!”, „Typowo Kiczorowe!”.

Zatem ja już rozpoznaję ten specyficzny „smaczek” wierszy Jana Kiczora.

Lektura „Sześciu historii…”, obok przekonania, że to wartościowa książka, dała mi zysk subiektywny i bardzo osobisty.  

Przypomniała mi, że muszę być ciągle pokorny wobec poezji i jej owoców, bo nie tylko moje rozumienie poezji, ale i setek, tysięcy innych, którzy mogą pisać zupełnie inaczej może być właściwe. Wystarczy ich czytać z otwartą głową.

Właśnie to, uświadomiła mi różnorodność wierszy u Kiczora.

Zachęcam do odkrywania wartości tego tomu na własną rękę, bo ja Państwu odkryłem zaledwie rąbek!

 

 

 

 



[1] J. S. Kiczor, „Sześć historii lirycznych”, Fundacja Duży Format, Warszawa, 2015, ISBN: 978-83-64530-26-5, str. 29

[2] Tamże, str. 32

[3] Tamże, str. 34

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko