Bohdan Wrocławski – Z notatnika przeciętnego obywatela

0
111

Bohdan Wrocławski – Z notatnika przeciętnego obywatela


Następny list do wicepremiera ministra profesora Piotra Glińskiego dotyczący buczenia.

 


bwroclawski2016Przyznam się szczerze Panie Profesorze, że byłbym rozbawiony tymi moimi rozmowami z Panem, gdyby nie to, że mają one charakter monologu. Potrafię zrozumieć, że nie ma Pan czasu, nie ma czasu gabinet ministra, nawet zatrudniony w nim urzędnik czwartej kategorii, aby napisać do mnie, że uwagi, którymi staram się dzielić z Pańskim ministerstwem, dotarły do Was, że je rozważycie i że są one ważnym przyczynkiem do dyskusji politycznej i społecznej w kraju. Oczywiście możecie uważać zupełnie odwrotnie; tak, jak uważały poprzednie gabinety, nie mające dyskursu z dołami – artystami nienależącymi do mainstream’u. Zapewne tamte gabinety jak i Pański uważają, że wiedzą lepiej niż my, co w polskiej kulturze jest potrzebne, a co zbędne; służące jeno wyrzucaniu społecznych pieniędzy. Zarówno tamte jak i ten nie wiedzą, że odpisanie na list dziennikarza (obywatela) należy do postępowań, które określamy dobrym tonem, a w polityce demokratycznego państwa mieści się w konieczności poprawnej relacji miedzy państwem i obywatelem. To właśnie w ten sposób, Drogi Panie Ministrze, zalicza się punkty u obywateli, które potem przekładają się na głosy wrzucone do urny wyborczej. Oczywiście, można uważać inaczej, mamy tego świeży przykład w ostatnich wyborach, gdzie obywatele pokazali, co sądzą o tych, którym było nie po drodze z głosami społecznymi.


Zatem proszę, przestańcie zamykać się w swoich gabinetach otoczeni murem portierów niczym w Forcie Knox. Tu jest Polska, kraj wyrosły na zupełnie innym podglebiu historycznym i obyczajowym. A już zupełnie inaczej trzeba postępować z takimi jak ja – trochę zwariowanymi artystami, którzy mają bardzo dobre mniemanie o sobie i swojej twórczości.  W związku z tym, możecie – Pan i urzędnicy resortu – nazywać mnie zadufkiem, wolno Wam – jest demokracja. Tyle, że rzecz nie w tonowaniu, ale w pragmatycznym działaniu w środowiskach z którymi ma Pan na co dzień i od święta do czynienia. I to już jest inna sprawa, tu w znacznej mierze my wykreślamy plac całej zabawy. Bo bez nas kochani urzędnicy resortowi to ani w te, ani w tamte.


Nie chcę aby moje listy były odczytywane jako próbę pouczania Pana Ministra, co do zasad postępowania z artystami, a także działania resortu – broń Boże, daleki jestem od tego, tyle tylko, że będąc całe życie w kulturze, wiem o jej organizacji prawdopodobnie więcej niż siedem gabinetów ministerialnych (jeśli uwzględnimy, że każdy będzie na inny dzień tygodnia). I taką wiedzę posiada kilka tysięcy twórców kultury,  artystów, bibliotekarzy, księgarzy, muzealników, niekoniecznie pracowników resortu. Dlaczego piszę o tak prostej sprawie? Ano dlatego, że wszyscy, którzy wejdą na Krakowskie Przedmieście z nadania politycznego, zasiądą w wygodnych fotelach, złapią głęboki oddech, to już go nie wypuszczą aż do tego mementu, kiedy będą musieli gabinety opuścić.


Zupełnie inaczej było w okresie komunizmu – mniej formalności, więcej kontaktów osobistych. Wleźć do gabinetu ministra było łatwiej niż do dyrektora podrzędnego PGR-u na Żuławach. Dlaczego? A dlatego, że cała kadra komunistycznego establishmentu zaczynała swoją obecność w kulturze od teatrzyków poetyckich w liceach, organizacji imprez w klubach studenckich, organizacjach młodzieżowych. Jednym słowem wrastała w środowisko i znała jego potrzeby i – nie ukrywajmy – także fanaberie. Oprócz tego ministra bądź dyrektorów departamentów i wydziałów kultury widywało się mniej w lożach a więcej w kuluarach, ministrowie byli na wernisażach i spotkaniach autorskich, pili wódkę z artystami. I choć ogromna ilość twórców kontestowała system, była jemu przeciwna, to nikt nigdy nie buczał na ministrów nawet wtedy, kiedy kompletnie tego czy tamtego nie akceptował a wręcz nie lubił. Jeszcze do tego wrócę, bo jest to zjawisko wyjątkowo niepokojące, świadczące, że ludzkie emocje w kręgach artystycznych zaczynają mieć podłoże polityczne, że polityka staję się bardziej obecna, niż to, co cementowało środowiska kulturalne w kraju. To zły, bardzo zły objaw. Zawsze byłem przeciwny buczeniu na cmentarzach, tak samo jak byłem przeciwny poprzedniemu rządowi – czego nigdy nie ukrywałem – rozumiejąc, że buczenie tworzy wzorzec postępowania, którego inteligentni ludzie nigdy nie będą chcieli zaakceptować tylko dlatego, że w ich myśleniu dialog jest najistotniejszą formą rozstrzygania problemów. Dziś przyznaję – myliłem się, polską inteligencje przeniknął duch przedmieść politycznych, który może być wygodny dla walczących o wpływy partii politycznych ale niekoniecznie dla nas – ludzi związanych z kulturą. Bo zaświadcza o tym, że jesteśmy bezsilni, dający sobą manipulować przez politycznych troglodytów z każdej strony sceny politycznej, bucząc okazujemy swoją bezsilność, pozbawiamy się tego, co w nas było najwartościowsze, chęci znalezienia wyjścia z każdego impasu przy pomocy własnego umysłu, własnej woli, własnej twórczości. Tworzymy tło, i dla tych z PiSu i dla tych z PO i dla tych z innych partii politycznych – stajemy się osią sporu, wikłamy się w niego, uruchamiamy emocje, które wcześniej towarzyszyły tylko naszej pasji tworzenia i wzruszeń artystycznych.


I jeszcze jedna uwaga, tym razem do tych, którzy buczeli. Nic tym nie osiągniecie, jeśli nie będziecie swoich racji przedstawiać w sposób czytelny i transparentny dla tych, którzy w przyszłości pójdą do urn wyborczych. A to się opozycji nie udaje o czym świadczy rosnące poparcie w sondażach dla partii rządzącej. Może więc lepiej zamiast buczeć, okazując tym swoją bezsilność, lepiej siedzieć przy stole, wymieniać argumenty okazując w nich swoją siłę intelektualną i starać się słuchać argumentów. Zrozumieć, że nie będzie już powrotu do tego, co się ludziom nie podobało, a co zademonstrowali w czasie wyborów oddając głos przy urnach. Zresztą to taka dedykacja dla obu stron. W internecie dostrzegłem wypowiedź znanego reżysera, dyrektora teatru i odczytałem, w tej wypowiedzi pewnego rodzaju tryumfalizm. To źle, bardzo źle gdy ludzie kultury idą w stronę rozwiązań, które z kulturą nie mają nic wspólnego. Zupełny rodzaj słabości intelektualnej. Pisząc to, jeszcze raz podkreślam, że byłem ostrym przeciwnikiem buczenia na poprzednią władzę w miejscach pamięci narodowej.


Panie Ministrze trzeba ustawicznie rozmawiać, korespondować, słuchać tych, którzy buczą i tych którzy klaskaniem witają Pana. I częściej przyjmować w gabinecie tych buczących, starać się poznać ich racje, uszanować je, chociaż niekoniecznie musi się Pan z nimi zgadzać. Brzmi to jak katechizm, ale tylko daleko idąca świadomość tego faktu, może spowodować, że skończy się gra pozorów a zacznie coś autentycznego, co możemy nazwać prawdą, która wyzwoli nas podzielonych.


Wielu moich Czytelników wie, że nie byłem zwolennikiem poprzedniego rządu, że nie należąc do żadnej partii, popierałem jednak PiS w wyborach, że tworząc tygodnik Pisarze.pl chciałem, aby to pismo było ponad podziałami i zapewne moim Kolegom z redakcji udało się to, bo nikt w naszym tygodniku nie powie, że ta czy inna opcja ma specjalne preferencje. Ale też i ze względu na to, iż mam swoje powszechnie znane poglądy, trudno  mi pisać na temat buczenia na ministra kultury, nie spotykając się z ripostą ze strony mniej cierpliwych i bardziej emocjonalnych Czytelników, że staram się  realizować  moje poglądy w tygodniku, którego jestem szefem.  Zapewniam, że staram się być od tego jak najdalej.


Panie Ministrze, w poprzednim liście do Pana napisałem, żeby był Pan bardziej czytelny dla nas, metaforycznie rzecz ujmując, przyszedł na kawę do pisarzy, na piwo do plastyków i na wódeczkę do aktorów w ZASP-ie. Dawałem do zrozumienia, że będą problemy. List poszedł do Pańskiego gabinetu – nie odpowiedział nikt. Bo po co odpowiadać takiemu jak ja – niech siedzi i pisze wiersze a nie mądrzy się i wtrąca w nasze urzędnicze sprawy. Mógł Pan, przed ogłoszeniem konkursu z dotacjami, posłuchać mojej rady i wcześniej zapowiedzieć, że skomplikowane arkusze z podaniami o stypendia i granty zostaną uproszczone – czego oczekuje całe środowisko artystyczne. Niestety, nasza wiedza powszechna na ten temat niekoniecznie musi być obecna w Pańskim gabinecie. I efekty ma Pan takie, jakie są – buczenie we Wrocławiu, buczenie w Filharmonii  Narodowej. A mógł Pan ich wymowę znacznie osłabić i zysk byłby obopólny – dla Pana propagandowy, dla nas wymierny, bo nie musielibyśmy wypełniać druków, których zaakceptować nigdy nikt w naszym środowisku nie chciał i nie chce.


A teraz, Szanowny Panie Ministrze, pozwolę sobie zadać Panu pytanie – czy był Pan kiedyś w sądzie i widział wokandę?


Na rozprawie jest sędzia i każe on umieścić swoje nazwisko na owej wokandzie. To może przeczytać każdy: biorący udział w rozprawie i nawet ten niezainteresowany. Ten któremu wyrok sędziego odpowiada i ten, który z tym wyrokiem się nie zgadza. Podobnie jest w konkursach artystycznych gdzie podaje się skład jury. Tam każdy wie: kto, co i jak. Bo to, Panie Ministrze, jest jawność życia publicznego, bardzo ważna dla każdego systemu demokratycznego; dla każdego człowieka biorącego udział w tych, czy innych działaniach urzędów.


Zapewne już się Pan zorientował, że napisałem o tych komisjach kapturowych, które rozdzielają granty i stypendia i zrozumiał Pan, że my nie akceptujemy takiej formy działania. Zaczynam wierzyć, że wkrótce powie nam Pan publicznie, że to się zmieni. W następnym liście do Pana być może porozmawiamy o składach tych komisji.


Kończę, Panie Ministrze, bo plecy mi się przyklejają do krzesła, a jeszcze przed zmierzchem chcę wyjść na świeże powietrze, pospacerować na brzegu Zalewu Wiślanego, usiąść na ławce na mojej przystani i pomyśleć, czy to już nadszedł ten wiosenny czas, w którym można rozwinąć pierwsze żagle?

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko