Andrzej Wołosewicz
Każdy ma swoje Himalaje
Byłem w górach. Od lat przez dwa tygodnie ferii aplikuję je sobie zimą. Góry mają dla mnie moc, której wcale nie staram się nazwać, uważam bowiem, że przekracza ona słowa. Raz tylko, wiele lat temu, zdobyłem się na wiersz o górach:
Widok z „Sosnówki” w Szklarskiej Porębie
a cóż ja takiego
przed Wami mogę odkryć
czego by w Was już nie było?
tyle wydeptanych ścieżek
do grani serca
każdy ma za sobą
tyle zachłyśnięć
powietrzem do pięt
i widokiem na przestrzał
życia
śmierci
śniadania
i kilku kroków
pod górę
a potem w dół
po zatrzaśnięte wieko
moich gór
Po latach niewiele jestem w stanie dodać do tego opisu właściwie nic. Góry przerastają słowa. Chociaż ostatnio dodałem koncept literacki, że jeśli najbliżsi mnie osierocą (choć wolałbym, by było odwrotnie), to ucieknę w góry, by być bliżej Boga, w którego nie wierzę. Słabszy to koncept niż ten z wiersza, ale prawdziwszy w mojej relacji do gór.
Każdy ma swoje Himalaje. Moimi są Sudety, chociaż schodziłem i Tatry i Bieszczady, czeską Fatrę, żmijowate góry włoskiej Ligurii, rumuńskie Karpaty (jeszcze w czasach Nicolae Cz.) czy dziwne góry kraju bez gór, czyli węgierskie Góry Bukowe.
Łażę po tych Sudetach i latem i zimą, góry są przecież – w przeciwieństwie do morza – całoroczne. Góry mnie przyciągają, ale literatury o górach miłośnikiem nie jestem i po prawdzie właściwie jej nie znam. Jakoś nie trafiliśmy na siebie, zapewne z winy mego lenistwa. Chociaż – oglądam się w prawo – na półkę z książkami i widzę tomik poezji Barbary Grocholskiej-Kurkowiak, dwudziestoczterokrotnej mistrzyni Polski w narciarstwie alpejskim (Zawisnąć w locie) czy przewodnik taternicki Witolda H. Paryskiego Tatry Wysokie (z 1967 roku). Oczywiście pamiętniki, wspomnienia o ludziach gór czy wspomnienia ich samych to co innego. Chociaż najczęściej są to sprawy tragiczne. Pomijam himalaistów, których góry nam zabrały i wciąż zabierają, to przecież są i ludzie pióra. Na przykład Wawrzyniec Żuławski (autor m.in. Sygnałów ze skalnych ścian, Wędrówek alpejskich czy Tragedii tatrzańskich), który wyruszył w beznadziejne poszukiwanie Stanisława Grońskiego „Mojrzesza” (do korekty: proszę nie poprawiać, tak ma być) mówiąc „nie opuszcza się przyjaciela, nawet jeżeli jest już tylko zamarzniętą bryłą”. Trudne to sprawy, gdy śmierć dodaje się do śmierci (Żuławski nie wrócił z ratowania „zamarzniętej bryły przyjaciela”), nie umiem rozstrzygnąć: rozsądek i logika kłócą się tu z namiętnością serca. Zostaje tylko ten dziwny dreszcz wobec majestatu gór….