Katarzyna Wójcik
Epidemia
W Knoxville w stanie Tennesee istnieje pewna farma, szczególna ze względu na prowadzoną na niej działalność. To tak zwana „trupia farma”. Ludzkie zwłoki, porozrzucane na przestrzeni około jednego hektara, otoczone wysokim płotem, po prostu leżą i gniją – w najróżniejszych warunkach: w wodzie, na trawie, piasku, we wraku samochodu, owinięte folią. Mają w tym jednak wyższy cel – ich gnicie służy nauce, a konkretnie – są obiektem badań antropologów sądowych.
Ciała w powieści Jarosława Maślanka pod – nomen omen – tytułem „Ferma ciał” co prawda przejawiają podstawowe funkcje życiowe, ale również gniją. Od wewnątrz. Również schowane za wysokim płotem, a do tego odgrodzone od świata zewnętrznego szlabanem, domofonami przy każdej furtce, wszechobecnymi kamerami i ochroniarzami pilnującymi porządku. Gniją na swoim osiedlu, w swoich nowoczesnych mieszkaniach, ciągnąc swoje nieudane życia.
„Osiedle wie, że wystarczy trochę kosmetyki, żeby znowu wyglądało nie najgorzej. Choroba toczy je od wewnątrz.”
Cztery mieszkania „w pionie”, cztery historie żyjących obok siebie (czy raczej nad i pod sobą) lokatorów, świadomych swojego wzajemnego istnienia, ale nieczyniących żadnego gestu w stronę sąsiadów. Cztery nieszczęścia (właściwie pięć, bo jeszcze ochroniarz) prowadzące do destrukcji. I czytelnik jako podglądacz. Kobieta na trzecim piętrze jest młodą matką, przebywa na urlopie macierzyńskim. Jej mąż właśnie stracił dobrze płatną pracę i łapie się byle czego. Ona za chwilę dowie się od swojej byłej przełożonej (byłej, bo też wyrzuconej z pracy), że po powrocie z urlopu ją także zwolnią. Mieszkanie i sprzęty na kredyt, rodzice nie chcą pomagać. Narastająca frustracja. Drugie piętro. Samotny mężczyzna, do niedawna mieszkający ze starą, schorowaną matką – panią profesor i opozycjonistką, która nie poświęciła mu należytej uwagi w dzieciństwie, zajmując się swoimi sprawami. Jego życie było podporządkowane wyłącznie matce i nawet po jej śmierci nie uwolnił się od jej obecności. Wręcz przeciwnie – obsesja na punkcie matki przerodziła się w nową obsesję: uporczywe sprzątanie śladów po rodzicielce. Oraz myślenie o sąsiadce z parteru, widzianej z okna jak pije piwo na ławce przed blokiem. Na pierwszym piętrze mieszka małżeństwo po pięćdziesiątce. Kilka lat temu zamienili się z córką, oddając jej dorobek swojego życia – domek ze szklarnią za miastem w zamian za jej nowocześnie urządzone mieszkanie na strzeżonym osiedlu. Miał to być krok w stronę scalenia rozpadającego się małżeństwa córki; okazał się jednak krokiem w stronę rozpadu relacji między nimi samymi. Na parterze najbardziej tajemnicza postać. Kobieta z odrastającymi włosami i brwiami oraz mnóstwem tatuaży i kolczyków. Nie pasuje do tego osiedla. Nie ma w niej pozoranctwa, jej zachowanie jest naturalne, niekiedy może wręcz nieposkromione. Ona jedna zdaje się żyć, choć – prawdopodobnie – była najbliżej śmierci fizycznej. Między blokami krąży ochroniarz, który po wypadku lekko utyka na jedną nogę. Za swoje nieudane życie mści się na mieszkańcach osiedla.
„Bloki są już zmęczone; chciałyby odpocząć od ciągłego nękania przez warunki pogodowe ze śmiechem i swadą podawane co wieczór w prognozie, od natrętnych insektów, toczących od środka każdą komórkę, namnażających się, rozpychających już i tak przepełnione mury, od osiedlowej obsługi, swędzącej codziennie natłokiem obowiązków […].”
Bohaterowie powieści nie mają imion – są everymanami, podobnie jak osiedle zamknięte – zmora współczesnej urbanistyki, obecna chyba w każdym polskim mieście. Wizja sielanki i bezpieczeństwa okazuje się w rzeczywistości więzieniem – i to zwielokrotnionym: więzieniem w granicach osiedla, mieszkania, wreszcie relacji międzyludzkich (a raczej ich braku). Obojętność nie tylko wobec sąsiadów, ale i najbliższych to śmiertelna choroba, z której nie leczą wspomnienia i tęsknoty za czymś odmiennym: za domkiem na wsi, dzieciństwem, ucieczką z przeklętego strzeżonego osiedla. Frustracja i zniechęcenie topione są w wypijanej litrami kawie, papierosach, alkoholu. Wykreowane przez Maślanka osiedle ma postać żyjącego organizmu, który cierpi, w którego częściach panoszy się epidemia rezygnacji i bezuczuciowości. „Ferma ciał” to bolesna diagnoza społeczeństwa. Taka sama anonimowiść, apatia, brak jakichkolwiek kontaktów międzyludzkich (nawet w postaci powiedzenia „dzień dobry”) towarzyszy mieszkańcom innych siedlisk, nie tylko tych pilnie strzeżonych. To epidemia narodowa.
Ciała na „trupiej farmie” w Knoxville jedyne co mogą zmienić to stan skupienia, w którym się znajdują. Ciała z powieści Maślanka, przynajmniej na początku, mają szansę na zmianę życia, na przełamanie zaklętego kręgu obojętności. Z czasem ta szansa maleje. „Ferma ciał” to powieść-przestroga. Do refleksji.
Jarosław Maślanek, Ferma ciał, Wydawnictwo Forma, Szczecin 2015.