Zygmunt Janikowski – Skutki uboczne

0
87

Zygmunt Janikowski

 


Skutki uboczne

 

czapski zNie wiadomo dlaczego, ni stąd ni zowąd, dopadła mnie bezsenność. Po kilku nieprzespanych nocach, regularnego przewracania się z boku na bok w poszukiwania najlepszej pozycji do snu, przewlekłego patrzenia w sufit i nieustannego poprawiania ”ciągnącej” w którąś ze stron piżamy, postanowiłem działać w bardziej przemyślany sposób. Conocne zażywanie odurzających środków farmaceutycznych nie wchodziło w rachubę. Zadnego alkoholu (wstyd się przyznać) od dawna już nie używam, więc pozostał mi tylko wywar z cudownie działających ziół nasennych, a kiedy i to nie pomogło, zdecydowałem się zastosować metody psychologiczne. Niestety, przypominanie sobie przyjemnych wspomnień z czasów młodości, prawie zawsze kończy się przypominaniem nieprzyjemnych wspomnień z całego życia. Plany na przyszłość?  Lepiej o tym nie myśleć. Klepanie zdrowasiek?Na nic się nie zdaje. I nagle przyszło olśnienie. Audiobooks! Tym razem byłem pewny, że jestem uratowany.  Po cudownych ziołach pozostało tylko wspomnienie znanego z czasów młodości żartobliwego sloganu reklamowego: “Łagodny środek przeczyszczający, nie przerywający snu,” a po zastosowanych ”metodach psychologicznych” poczucie bezsilności.

 

Ponieważ większość dostępnych mi nagrań literatury klasycznej znałem już z lektur młodości, nie musiałem więc słuchać ich od deski do deski. Wystarczyły obszerne fragmenty, najczęściej wybierane w drodze przypadku. Na pierwszy ogień rzuciłem “Doktora Faustusa” Thomasa Manna i ten inauguracyjny seans uzdrowicielski pozwolił mi optymistycznie spojrzeć w przyszłość. Opisy monachijskich tramwajów i plotkarskie opowieści o niesnaskach w niemieckim środowisku artystycznym, pomogły odzyskać spokój i równowagę psychiczną, a co za tym idzie, zapaść w upragniony sen. Byle tak dalej, pomyślałem, pijąc poranną kawę. Efekty nie dały długo na siebie czekać. Doszło do tego, że z niecierpliwością wyczekiwałem na nocną bezsenność, aby chociaż przez godzinę posłuchać  “Buszujących w zbożu” J. D. Salingera, “Sztukmistrza z Lublina” Isaaca Singera, “Jądra ciemności” Josepha Conrada albo “Azylu” Williama Faulknera. Wydawało się już, że moje zmagania z bezsennością zakończyły się sukcesem, ale jak w każdej chorobie, przyszedł trudny do zażegnania kryzys. Otóż, na moją zgubę, zapragnąłem nadrobić pewne braki w znajomości polskiej literatury drugiej połowy XX wieku. Na początek wybrałem “Kolumbów. Rocznik 20” Romana Bratnego, z naiwnym przeświadczeniem, że jest to idealna lektura do ugruntowania osiągniętego sukcesu. Stało się zupełnie inaczej, gdyż w miarę rozwoju akcji powieści, obraz walczącej Warszawy nabiera realnych kształtów i z dużym prawdopodobieństwem oddaje atmosferę tamtych tragicznych wydarzeń.           

 

Opis ataku na placówkę Bahnschutzpolizei jest tak sugestywny (Piotr Machalica znakomicie czyta tekst), że poczułem się jednym z bohaterów powieści. Wraz z nimi ładuję zdobyczną broń na półciężarówkę. Biorę udział w ucieczce po awarii samochodu. Razem z Kolumbem i Zygmuntem biegnę pustymi ulicami. W niedalekiej odległości dostrzegam hełmy niemieckich żołnierzy. Słyszę strzały i widzę jak kule odłupują drzazgi z drewnianego ogrodzenia. Z trudem przeskakuję przez płot i szukam schronienia w piwnicy jednego z domów. Owijam karabin w jakieś stare szmaty i chowam go w stercie węgla. Boże święty! Dochodzi pierwsza, a ja jeszcze nie śpię. Gorączkowo szukam czegoś na uspokojenie nerwów. Przeczesuję strony YouTube. Wybieram “Ziele na kraterze” (znowu zioła!) Melchiora Wańkowicza. W jednej chwli przenoszę się na Wileńszczyznę i słucham wspomnień z dzieciństwa autora książki. Minęła godzina, a ja w dalszym ciągu cierpliwie wysłuchuję sielankowych opisów kołderek, poduszek, zabawek, ubranek, opowiadania bajek i czytania powieści Sienkiewicza z białą mulicą w roli głównej. Pojawia się wujek Tadeusz i wuj Adolf, ciocia Renia i ciocia Mania, mecenas Swięcicki i babunia Brzezińska. Wszystko to napisane kunsztownym i godnym podziwu  językiem, ale cóż z tego, kiedy za nudne, żeby przy tym zasnąć. O ileż ciekawsze są wspomnienia z dzieciństwa Jerzego Kisielewskiego, którego ojciec, Stefan, w specyficzny sposób wychowywał swoje pociechy. Namówił syna, późniejszego autora książki ”Pierwsza woda po Kisielu,” do objęcia pani hrabiny w pasie i oświadczenia, że jej dupa śmierdzi, a ”przeszkolony” przez ojca sześcioletni Wacek, po wyrwaniu zęba u dr. Cyklisa, zerwał się z fotela ze słowami: “Pan jesteś świnia i dupa.”

 

Pożegnałem Wańkowicza i prawie natychmiast przeniosłem się do starożytnej Judei, na dwór króla Heroda. Co prawda przez chwilę poczułem się jak bohater wiersza Zbigniewa Herberta pt. “Powrót prokonsula”, ale wierzyłem, “że jakoś to się ułoży”. Książka  Aleksandra Krawczuka “Herod, król Judei” okazała się niezastąpionym środkiem nasennym. Wystarczyło dwadzieścia minut, żeby zasnąć słodkim snem niemowlaka. Od tego momentu cała twórczość Aleksandra Krawczuka stała się dla mnie ostatnią deską ratunku w chwilach załamania. Podobnym “pewniakiem” okazały się prace wybitnego historyka Jerzego Łojka. Książkę “Dzieje zdrajcy. Stanisław Szczęsny Potocki” przesłuchałem w  całości z wielkim zainteresowaniem. Jest to historia człowieka o ograniczonej zdolności myślenia i mentalności dorobkiewicza, który osobiście dopilnował wymazania Polski z mapy Europy, głównie poprzez usilne domaganie się wkroczenia wojsk rosyjskich do Polski, pomimo tego, że Rosjanie wcale takiego zamiaru nie mieli. Cały dorobek literacko-naukowy Jerzego Łojka gorąco polecam wszystkim politykom, bez względu na to czy cierpią na bezsenność, czy też śpią jak susły.

 

Dla początkujących “kuracjuszy” zmagających się z bezsennością, niewątpliwie najlepszą pozycją będzie książka Charlesa Bukowskiego pt. “Kobiety.” Co prawda może ona budzić pewne kontrowersje, gdyż zawiera fragmenty pornograficzne, które nie każdego skłonią do zasypiania, ale ogólnie rzecz biorąc, słucha się jej bardzo przyjemnie i wcześniej czy później możemy mieć pewną gwarancję, że zaśniemy jak brazylijski leniwiec. W tym miejscu czuję się zobowiązany ostrzec wszystkich zainteresowanych leczeniem bezsenności, przed konsekwencjami słuchania wartościowej literatury do poduszki. W moim wypadku bezpośrednią przyczyną pojawienia się nowych problemów, była książka Fiodora Dostojewskiego pt. “Idiota.” Mistrzowska wersja tej powieści, zamieszczona w serwisie YouTube, pozwoliła mi przez wiele dni uczestniczyć w pięknych spektaklach teatru jednego aktora i oddała nieocenione usługi terapeutyczne. Mniej więcej w połowie książki zauważyłem jednak niepokojące skutki uboczne, objawiające się kompletnym brakiem zainteresowania współczesną literaturą polską, nie mówiąc już o internetowych tekstach, tworzonych przez młodych i starszych adeptów sztuki pisarskiej, którym marzy się sława, pieniądze i nieśmiertelność. Z rozrzewnieniem wspominam stare, dobre czasy, w których często przeglądałem niszowe, jak to się teraz modnie nazywa, literackie strony internetowe, gdzie niejednokrotnie wdawałem się w gorące dyskusje i bijatyki. Zabawa w literaturę skończyła się dla mnie w chwili, gdy pod nieomal każdym tekstem dotycząym wspomnień z czasów młodości lub pamiętników z dzieciństwa (najbardziej popularne tematy), miałem ochotę napisać tylko jedno zdanie komentarza: na ostatniej stronie wpisał się mąż żonie. Ponieważ z natury jestem optymistą, postanowiłem poszukać jakiegoś cudownego środka, który przywróci mnie do “normalnego” życia i pozwoli bez szemrania i biadolenia czytać co popadnie. Jestem uparty w poszukiwaniach. Może jakieś zioła?  Albo hipnotyzer?


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko