Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami

0
115

Wacław Holewiński




Mebluję głowę książkami


mebluje-glowe



Wraca! Powoli ale wraca…

 

Legendą był już za życia. Z powodu pijaństwa, „kulwy”, burd, bijatyk, paroletniej odsiadki w Sztumie, ale i nieprzeciętnej inteligencji, błyskotliwych ripost, oczytania. Dziewczyny na niego leciały, a on traktował je jak „naczynie na sperrmę”. Krzysztof Karasek i Krzysztof Mrozowski, moi przyjaciele, którzy wieźli z Poznania urnę z jego prochami, wciąż rozwodzą się nad jego talentem.

Ciemna strona w życiu Ireneusza Iredyńskiego była od zawsze, najpewniej od urodzenia. Do dziś nie ma pewności kim była jego matką, najpewniej Żydówka, która w obliczu zagłady porzuciła syna. Wojna, powojenne przenosiny ze Stanisławowa do Bochni, sztywne, ciężkie relacje z ojcem, szkoła, Kraków… Patrzę na jego zdjęcie z początku lat pięćdziesiątych: elegancki garnitur, krawat, ładnie osadzone oczy, włosy zaczesane do góry. Pewnie każdy miał wówczas takie zdjęcie. Jak wejść bez studiów, ba, bez matury na Parnas? Chłopak z prowincji, bez znajomości, debiutuje w wieku szesnastu lat! Koło Młodych ZLP, przenosiny do Warszawy przed dwudziestką. Jakieś szaleńcze miłości, „balety”, ale przecież ten wunderkind zadziwia ogromem talentu, potencjałem rzadkim u znacznie lepiej wykształconych, obytych, cyzelujących zdania miesiącami. Ma dwadzieścia lat, gdy przyjmują go do Związku Literatów Polskich. Jeden z najmłodszych w całej historii związków Pisarzy. Tomik wierszy, który oszałamia, przyciąga, stawia obok Grochowiaka, poetów „Współczesności”. Jakaś marna powieść kryminalna. Ale przecież to tylko wstęp do tego, co przyniesie mu prawdziwą sławę, ustawi w polskiej literaturze, nie mam co do tego wątpliwości, na tej najwyższej półce… Dramat! Rok 1960, jego pierwsza sztuka wystawiona przez Teatr Wybrzeża – „Męczeństwo z przymiarką” To w nim, w dramacie spełni się Iredyński, w nim będzie, jak mawia Karasek „majstrem”. Co więcej, majstrem, który nie zaniży poziomu.

Niebo rozchyliło przed nim swe jasne oblicze. Tłumaczony, bogaty jak na standardy PRL-u, podziwiany, nagradzany. Stale otoczony wianuszkiem kobiet. Ale i niezależny.

Literatura… Dziś można wzruszyć ramionami. Ale przecież jeszcze trzydzieści lat temu znaczyła ona w PRL-u coś więcej niż tylko zaczernione kartki papieru. Więc i on, siłą rzeczy, prędzej niż później, musiał trafić pod „opiekuńcze” skrzydła Służby Bezpieczeństwa. Trafił szybko, już jako dziewiętnastolatek. Dziesiątki donosów, raportów, opracowań. Człowiek przeciera oczy ze zdumienia, że komuś się chciało, że to było takie ważne. „Ten człowiek żyje tak, jak pisze” – wściekał się Gomułka po opublikowaniu „Dnia oszusta”, w moim odczuciu najważniejszej z powieści Iredyńskiego. To się nie mogło dobrze skończyć.

Dęta sprawa gwałtu, trzy lata więzienia. Odsiedziane od kreski do kreski. Bez błagania o litość, o skrócenie kary. Żadnych układów z komunistami. „Obecnie przebywa pod celą literat więzień Ireneusz Iredyński z Warszawy, został złapany wraz ze swym kolegą Bernsteinem za gwałt. Niby to nieprawda, a uczyniono to po to bo był niebezpieczny dla partii. […] Iredyński jest mocno ciekawym facetem, wiele zna ludzi ze strony Kuronia. Mocno się ucieszył jeden i drugi że są razem.” Wypełnił ten czas lekturami i pisaniem. Stracił lata życia, ale literacko zadbał o ich wypełnienie też od kreski do kreski. Dzięki Putramentowi, tak, tak, dzięki Putramentowi, miał w więzieniu maszynę do pisania. I to na niej wystukał „Narkomanów”

Małgorzata Raducha stara się, nie omijając przecież spraw w życiu autora „Jasełek moderne” trudnych, wypełnić karty swojej książki, mniej znanym obliczem pisarza. Oddaje głos jego przyjaciołom. I zamiast brutalnego pijaka wyziera nagle oblicze ciepłego, opiekuńczego swojaka z Bredynek. Nie dadzą na niego powiedzieć złego słowa. Podobnie jak wiele kobiet. A ojciec, z którym nie utrzymywał kontaktów, ale przez wiele lat płacił na niego alimenty? Tak, tak, tatuś wiedział, że ma sławnego syna i umiał z tego skorzystać.

Był, to moja refleksja, jakoś mimo natłoku znajomych, samotny. Może zresztą to jego talent wymagał aby był samotny? Inny z moich przyjaciół, nieżyjący od wielu lat Krzysztof Mętrak, nazwał go „podskórnym moralistą”. Dużo prawdy w tym stwierdzeniu. Umarł młodo, miał ledwie czterdzieści sześć lat.

Gdzie jest miejsce Iredyńskiego dziś? Przez lata zepchnięty ma margines, zrzucony z desek teatrów, z planów wydawniczych – III RP wypełniała zaległości „Ludlumami”, błyszczącymi okładkami, Harlequinami, jakimś ersatzem, półproduktem literackim – dziś wraca. Mam przed sobą ogromny, ponad osiemsetstronicowy tom dramatów, zatytułowany „Kreacja”, wydany przez Instytut Badań Literackich. Dziewięć sztuk wystawionych za życia autora. Wymieńmy je dla porządku: „Męczeństwo z przymiarką. Sztuka w trzech aktach”, „Jasełka moderne. Sztuka w trzech aktach”, „Żegnaj Judaszu. Sztuka w trzech aktach”, „Łagodna piosenka. Sztuka w trzech aktach”, „Ołtarz wzniesiony sobie. Sztuka w trzech aktach”, „Terroryści. Sztuka w trzech aktach”, „Kreacja. Sztuka w sześciu krótkich aktach”, „Ofiara w bóstwo przemieniona. Sztuka w trzech aktach”, „Seans. Sztuka w dwóch aktach”. Świetnie opracowanych. Więc wraca. Powoli, ale wraca. Tam gdzie jego miejsce.

 

gra-w-butelkeMałgorzata Raducha – Gra w butelkę.

Biografia Ireneusza Iredyńskiego,

Wydawnictwo Trzecia strona,

Warszawa 2015,

str. 224.




 

kreacja dramatyIreneusz Iredyński – Kreacja. Dramaty,

wstęp i opracowanie Zbigniew Majchrowski,

Instytut Badań Literackich,

Warszawa 2014.


Reklama
Poprzedni artykułRekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego
Następny artykułRekomendacje książkowe z Biesiady Literackiej SPP

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę wprowadź nazwisko