Wacław Holewiński
Zawodowiec
„Bo zawód dziennikarz skiepścił nam się jakoś. Kiedyś, jeszcze niedawno, był to zawód społecznego zaufania, tak bym powiedział. Dziś dziennikarz częściej kojarzy mi się bardziej z propagandystą, agitatorem działającym na rzecz jednej grupy – przeciwko drugiej.”
Nie miałem tak dobrego mniemania na temat dziennikarz jak Andrzej Bober nigdy. Widziałem w tej grupie całe zastępy, łagodnie mówiąc, szkodników, ludzi nieprzyzwoitych, ludzi gotowych dla doraźnej korzyści zrobić każde świństwo, wypełnić swój materiał podłością, pomówieniem, oszkalować na zamówienie.
Ale, mam przecież tego świadomość, zawsze byli też w tym zawodzie ludzie prawdy, ludzie, którzy nawet w niełatwych czasach PRL-u próbowali, w ramach swoich możliwości, nadać temu zawodowi jego prawdziwy sens. Bez wątpienia do tego grona należał redaktor Andrzej Bober. Jego telewizyjne „Listy o gospodarce” oglądane prze setki tysięcy ludzi, nawet dla laików takich jak ja, były ważne, dawały wgląd w tajemnice, w niewygodne, skrywane fakty, w absurdy „gospodarki planowanej”.
Andrzej Bober był w grupie, którą z telewizji, z dziennikarstwa „wypluł” stan wojenny. Wrócił po paru latach, zajął kierownicze stanowisko, mógł więc obserwować zmiany z tego wyższego pułapu. I był nimi rozczarowany, zawiedziony, czasami chyba zawstydzony.
Rozmowa Beaty Modrzejewskiej z Andrzejem Boberem pozwala spojrzeć za kulisy tego zawodu. Jeśli komuś nie przeszkadza trochę megalomanii (mnie nie przeszkadza, któż z nas nie patrzy na siebie przez różowe okulary), niech zajrzy do tej książki koniecznie. To nie jest rozmowa o niczym…
Zawodowiec. Andrzej Bober w rozmowie z Beatą Modrzejewską, The Facto, Warszawa 2015, str. 294, ISBN 978-83-61808-76-3
Marek Ławrynowicz
Rekomendacje – styczeń 2016
Iwona Smolka jest interesującą, ze wszech miar godną uwagi pisarką, o czym nie wszyscy wiedzą bo twórczość oryginalna tej autorki często pozostaje w cieniu jej znanej i wysoko cenionej działalności krytycznej. Tym bardziej warto odnotować ukazanie się nowej powieści Smolki zatytułowanej „Skarpa”. Jest to psychologiczna opowieść skupiona na skomplikowanych relacja pomiędzy kilkoma zaledwie osobami. Głównym bohaterem „Skarpy” jest mężczyzna, którego można by uznać za Obłomowa pierwszej polowy XXI wieku. W odróżnieniu od rosyjskiego pierwowzoru znajduje on sobie siły by wstać z łóżka i udać się do pracy, ale po za tymi prostymi czynnościami jest całkowicie bezwolny, pozbawiony własnego zdania, wtapia się w świat i próbuje w nim jakoś trwać uczepiwszy się jakieś kobiety, która holuje go przez życie. Kobiety są w powieści dwie. Jedna to była żona, która wyjechała do Ameryki i próbuje tam żyć na sposób, który wydaje się jej na wskroś amerykański. Druga, nasza krajowa bizneswoman na codzień używa naszego bohatera do zadań służbowych (jest jego „kochaną panią dyrektor”) a od święta – jeśli ma kaprys – do nieskomplikowanych czynności seksualnych. Ten dziwaczny trójkąt uzupełnia córka bohatera z pierwszego małżeństwa, która jedzie do USA by nawiązać kontakt z matką i kilka innych postaci. Powieść Smolki wiele mówi o współczesnych świecie pozbawionym prawdziwych uczuć i emocji, nastawionym na grę o pozycję i pieniądze, pełnym ludzi na pozór hedonistycznie szczęśliwych, a w istocie przerażająco samotnych. Książki Iwony Smolki trzeba trochę poszukać, nie w każdej księgarni stoi na półce, ale w moim przekonaniu warto.
Iwona Smolka, Skarpa, Wydawnictwo Wolumen, Warszawa 2015
W kwestii drugiej rekomendacji postanowiłem oddać głos pani doktor Żanecie Nalewajk – Tureckiej, redaktor naczelnej kwartalnika „Tekstualia” jest ona bowiem bardziej tu ode mnie kompetentna.
—
Jarek Westermark, Opowiadania, które napisałem
Chciałabym polecić Państwu książkę Jarka Westermarka, Opowiadania, które napisałem opublikowaną w warszawskim Wydawnictwie Nisza pod koniec 2015 roku. W tomie sprawność konstruowania wciągającej fabuły idzie w parze z zamiłowaniem autora do eksperymentu literackiego, poczuciem humoru i wyostrzonym zmysłem obserwacji. Większość prezentowanych tekstów sytuuje się na pograniczu literatury popularnej i wysokoartystycznej. Autor czerpie z nich to, co najlepsze – z jednej strony potrafi utrzymać czytelnika w napięciu lub dostarczyć mu rozrywki, z drugiej, przełamując liczne konwencje (m.in. detektywistyczną, fantasy, grozy czy thrillera), skłania go do głębszego namysłu nad mechanizmami, którymi rządzi się otaczająca nas rzeczywistość, pobudza do refleksji nas specyfiką charakterystycznych dla niej relacji międzyludzkich. Autorskie zainteresowanie codziennością nie tłumi jednak pisarskiej wyobraźni i nie wyklucza poznawczej, dokonywanej zarówno na serio, jak i na wesoło, eksploracji światów i istnień innych niż ludzkie. Jest właśnie tak, jak mówi jeden z bohaterów tomu: „Kto raz wpadnie w sidła opowieści, ten już nigdy może się z nich nie wydostać!”.
Trudno dziś – tuż po świetnym debiucie – wyrokować, jaką drogą literacką podąży Jarek Westermark. Pozostaje mieć nadzieję na to, że wybierze własną i że przemierzy ją zdecydowanym krokiem. Czy będzie to ponowny wybór związany z pisaniem literatury wysokoartystycznej, w której „mierzwą życiodajną”, a zarazem przedmiotem parodii są popularne konwencje? Wkrótce się okaże. Tymczasem warto przypomnieć, że młody autor ma w tej dziedzinie wielkich poprzedników. Są wśród nich między innymi Witold Gombrowicz i Michał Choromański. Ten pierwszy twórca przekształcał je niestrudzenie, począwszy od debiutanckiego tomu opowiadań Pamiętnik z okresu dojrzewania, w którym parodiował schematy fabularne trójkąta miłosnego, prozy detektywistycznej, przygodowej czy baśni, na powieści Kosmos skończywszy, w której ludzki proces poznawczy ukazany został jako śledztwo, w sposób – rzecz jasna – parodystyczny. Ten drugi autor na przykład w Zazdrości i medycynie punktem wyjścia transformacji literackich uczynił konwencje romansową i kryminalną. Natomiast Jarek Westermark, pisząc opowiadania takie jak Nędzna garść piór, Dobra wiara, czy Więzień, nie tylko powiększył grono twórców eksperymentatorów szturmujących granicę między literaturą wysokoartystyczną i popularną, lecz także odniósł pierwszy sukces w tej dziedzinie. Teksty publikowane w tomie zostały nagrodzone pierwszą nagrodą w konkursie na najlepsząpracę literacką w ramach studiów podyplomowych „Szkoła mistrzów. Studia technik pisarskich i prezentacji tekstu literackiego” prowadzonych na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego w roku akademickim 2014/2015 działającą pod patronatem honorowym Warszawskiego Oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Warto przeczytać!
Żaneta Nalewajk-Turecka
Piotr Müldner-Nieckowski
Magdaliczne jankoity
Z ciekawością przeczytałem “Gabion” (świetny tytuł, oddający strukturę książki; warto zajrzeć do słownika i odszukać hasło „gabion”). Jest to – jako tomik drobnych utworów prozą – rzecz spójna głównie ze względu na klimat, bardzo dla Magdaleny Jankowskiej charakterystyczny, i by tak rzec – z powodu problematyki, trochę smutnej, w przeważającej części obmacującej rozmaite gatunki i szczeble porażki. Rzadko spotyka się konflikty “zewnętrzne”, zdecydowanie przeważają “wewnętrzne”. Czasami zupełnie zanika epika, a na jej miejsce pojawiają się ocierające się o (smutny) komizm refleksje albo rozciągające się na cały utwór ukryte maksymy lub jakieś parapointy o charakterze przestrogi albo konstatacji, w domyśle: “tak to w życiu już jest, tylko nikt tego wcześniej nie pokazał”. Wtedy widać, że żywiołem autorki jest poezja, metafora, skrót narracyjny, który otwiera się na dość dowolną interpretację odbiorcy. To jednak czasem powoduje, że czytelnik, nastawiony na zapowiadaną w podtytule książki prozę, odbiera tekst jako hermetyczny (np. “Tylko”, “Chciała usłyszeć” i inne, szczególnie te krótkie).
Zastanawiałem się, z jakim gatunkiem mam do czynienia (bo od tego zależy typ odbioru), i nie umiałem określić, a wtedy starałem się czytać dwukrotnie, raz ku-lirycznie, raz ku-epicko, co technicznie było łatwe, bo utwory są programowo krótkie. Może tak ma być. Może to własny gatunek literacki Magdaleny Jankowskiej z Lublina? Ani opowiadanie, ani wiersz, ale coś jeszcze innego, jakiś “jankomag”? Tak, to są jankomagi. Magdaliczne jankolity. Magdziczne jankole.
Mieć własny gatunek to sukces!
Klasycznych (w sensie literaturoznawczym) opowiadań jest zaledwie kilka (m.in. “Pani tu nowa?”, “W sekretariacie” – przypominające ton i obserwację Czechowa, trochę jego niejasne “Zaręczyny”), ale wszystkie mają to liryczne podłoże, które każe posługiwać się w czytaniu filtrem poetyckim. Może najmniej tego ma dialog “Krótki metraż”, obnażający codziennośc jako to, co nazywamy banałem – jest to raczej całkowicie sprozaizowany wiersz dialogiczny, bardzo ładna, elegancka kpina z bezguścia. Intrygująca, bo pokazuje, jak przesiąknięci epokową fascynacją filmem błądzimy w idiotycznych światach pustki.
Z pewnością atrakcyjne (ale dla wyrobionego czytelnika) są niezliczone spostrzeżenia (w stylu “Robaczków świętojańskich” albo “Rozbiór zdania”) co do ludzkich zachowań, losów, cech osobowościowych i tak dalej. Jest tego masa i nie podjąłbym się klasyfikacji, ale muszę przyznać (i autorce pogratulować), że to się przyjmuje z dużą satysfakcją. Dobrze, że poetka (prozatorka?) oderwała się od lirycznego autobiografizmu, a w każdym razie ukryła swój los osobisty tak skutecznie, że nie czuje się go jako natręctwo. W liryce autobiografizm jest przeważnie kręgosłupem, w prozie przeważnie zawadza, więc Jankowska poszła w dobrą stronę.
Piotr Müldner-Nieckowski
_______________________
Magdalena Jankowska, “Gabion”. Opowiadania. Na zlecenie Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, Oddział Lublin, przy pomocy finansowej Miasta Lublin wydało Wydawnictwo Ex-libris, Lublin 2015. Stron 96. Oprawa twarda, płótno. ISBN 978-83-7606-698-1.
—
Piotr Müldner-Nieckowski
Wojciech Kudyba: Nazywam się majdan
O tej książce trafnie i – jak na recenzję – z dogłębną dokładnością pisał Wacław Holewiński (https://pisarze.pl/recenzje/9979-waclaw-holewinski-mebluje-glowe-ksiazkami28-9-15.html), pisali i inni, więc niby nie miałbym już po co jej rekomendować. Wiadomo – rzecz jest udana, wręcz znakomita, wielu już o tym wie. Jednak do powtórnej rekomendacji na Biesiadzie Literackiej SPP, tym razem dokonanej przeze mnie, doszło dlatego, że spotkałem też recenzje idiotyczne, które zdradzają coś więcej niż tylko niezrozumienie tej (przyznaję: trudnej) książki. Mówią coś, co przeraża, mianowicie to, że recenzenci biorą się do pisania o książkach, nie mając ku temu podstaw edukacyjnych. To jasne, że pisać może każdy, ale nie każdego należy zaraz publikować. Chyba… chyba że się żyje w czasach Internetu, który każdemu pozwala ujawnić każdą bzdurę dla każdego.
I tak na przykład pojawiła się recenzja Marty Kwaśnickiej (http://kwasnicka.kresy.pl/?p=4455), która uważa, że literatura musi być mimetyczna, reportażowa, sprawozdawcza. Autorka nie jest w stanie wyjść poza myślenie dziennikarskie o sztuce. Dla niej literatura nie jest sztuką, ale rzemiosłem opisywactwa, ważne jest więc tylko to, co należy robić, żeby uzyskiwać trwałą (ondulację), czyli znaleźć się na pozycji popularnej, takiej jak Plotek.pl lub film do dziennika telewizyjnego. Chyba czuła, że pisze coś głupiego, bo dodała postscriptum, które jednak tylko pogorszyło sprawę: „PS. Profesorowi Wojciechowi Kudybie zawdzięczam bardzo wiele. To jedna z tych osób, które wspierały mnie od samego początku, to jest od 2003 roku, kiedy jako bardzo młoda autorka debiutowałam w „Toposie”. Z jego olbrzymią życzliwością spotkał się także mój debiut książkowy sprzed roku. Chciałam mu za to jeszcze raz z całego serca podziękować. Powyższa recenzja pisana była ze świadomością, że spieram się z kimś, kogo bardzo cenię i wobec kogo mam dług wdzięczności”. A jednak zjechała książkę od góry do dołu. Co za hipokryzja!, na miarę zachowań polskiej opozycji politycznej po 25 października 2015. Ta pani albo powinna się gruntownie poprawić, albo przejść jakieś studia (choćby własne), żeby się dowiedzieć, iż styl prozy najprostszy, “realistyczny” krzywdzi utwory, w których realizm nie jest najważniejszy. Że z recenzentką jest coś nie tak, świadczy także jej opinia o Tomaszu Różyckim (w tym samym tekście). Czy Tomasz Różycki jest realistyczny i autentyczny, to właśnie kolejna w recenzji Kwaśnickiej dyskusyjna sprawa… Jak powiada sam Wojciech Kudyba, z którego słowami się zgadzam: „U Różyckiego kreacje kresowiaków są świadomie poddane komicznym deformacjom”. A więc z realizmem i u tego twórcy jest inaczej, niż relacjonuje recenzentka.
Innymi słowy „Nazywam się Majdan” jest utworem łączącym dwa strumienie: świadomości i podświadomości. Polecam wszystkim, którzy wiedzą, że literatura jest tajemnicą.
Piotr Müldner-Nieckowski
_______________________
Wojciech Kudyba, “Nazywam się Majdan”. Biblioteka „Więzi” 2015. Stron 160. Oprawa kartonowa. ISBN 978-83-62610-81-5.