STANISŁAW GRABOWSKI
„Gajos to jest wieeeelki aktor!!!”
Po emisji w telewizji Opowieści Hollywoodu do Kazimierza Kutza zadzwonił Tadeusz Łomnicki. „Kaziu, czy ty wiesz, kto to jest Gajos?”. „Nie, Tadziu, kto?”. „Jak to kto? To ty nie wiesz? Gajos to jest wieeeelki aktor!!!”. Tę anegdotkę zaczerpnąłem z książki Elżbiety Baniewicz pod bezpretensjonalnym tytułem Gajos, a podobnych jest w niej więcej.
Długo nie sięgałem do tej książki, po prostu, mówiąc kolokwialnie, nie chciałem mojego myślenia o aktorze mieszać z myśleniem kogoś innego. W końcu jednak zimowa aura przymusiła mnie do lektury i to skrupulatnej. Ale o refleksjach po jej lekturze może później. Na początek chciałbym napisać, że aktor dał się dostrzec już w filmie, w którym zadebiutował czyli w Panience z okienka (1964). Byłem młodziutkim kinomanem, ale jego rolę zapamiętałem. Zuchowaty, dziarski. Mógłbym mnożyć epitety, ale po co? Kto oglądał pewnie dostrzegł, że na tle innych artystów nie przepadł, lecz wręcz przeciwnie. No i czekało go w tym filmie spotkanie z Polą Raksą, pierwsze, ale jak się okazało po latach nie ostatnie.
Nie przepadam za wojennym serialem pt. Czterej pancerni i pies, irytował mnie zwłaszcza okołotelewizyjny zgiełk wokół niego. Po latach poznałem kilka osób z telewizyjnego tzw. Klubu Pancernych, którzy zawładnęli podwórkowymi drużynami „Rudego”, a było ich tysiące, i nie zawsze w rolę Szarika wcielał się podwórzowy kundel. Niewiele mieli do powiedzenie od siebie. Ich wystąpienia w tv nie były spontaniczne. Czuwali nad ich wypowiedziami ówcześni fachowcy, mówiąc kolokwialnie, od robienia wody z mózgu
W czasach, kiedy odbyła się pierwsza projekcja serialu, snobowałem się na nieposiadanie telewizora. Aleć, kiedy z prasy dowiedziałem się, że gra w nim Janusz Gajos, starałem się obejrzeć serial, i udawało mi się, choć, przyznaję, wszystkich odcinków do dziś nie obejrzałem. Jak dla mnie były i są nazbyt bajkowe. Oczywiście, film to baśń, ale autor scenariusza, czyli płk Janusz Przymanowski, zbytnio namnożył cudownych przygód czołgowej załogi. Postać Janka odwzorował z rosyjskich bylin. Iwan w nich, czyli najmłodszy z braci, kiedy udawał się np. po żywą wodę, w towarzystwie konika Garbuska (w Czterech pancernych zastąpił go pies Szarik), okazywał się nie takim głuptakiem, na jakiego wyglądał. Owa wojenna bajeczka dyskretnie, acz regularnie, eksponowała także polsko-radziecki wątek „przyjaźni w walce z faszystowskim najeźdźcą”. Czyżby był to nieuświadomiony do końca rodzaj ekspiacji za katyńską zbrodnię? Mało kto tak to widział w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Co bystrzejsi raczej spostrzegali w filmie próby nawiązywania do Wojska Polskiego II RP, czego dowodem w serialu pokazywana: szabla, rogatywka, czy postać wachmistrza… Miały zjednać serialowi także tych starszych widzów, tych którzy przeżyli podróż na białe niedźwiedzie i orientowali się w zbrodniach na nieludzkiej ziemi. Nie mogłem się na to nabrać. Ale przecież aktora w nowej roli bardzo chciałem zobaczyć. Ot, dwoistość nie do rozwiązania. Jak po latach nie mogłem dać się nabrać pewnej pani, która w załodze „Rudego” po latach widziała kryptogejów!
Rola Janka Kosa, która przyniosła Gajosowi niezwykłą popularność, szybko stała się jego przekleństwem. Rozumiałem go aż nadto dobrze. Czekałem, jak też sobie poradzi nie tyle z popularnością, co z dalszą grą, z karierą. I po czasie wiemy, że było różnie. W książce p. Baniewicz bardzo mało jest o życiu prywatnym aktora, jego wzlotach i upadkach, niby typowych dla każdego z nas, ale kariera artystyczna aktora (wielkiego!!!) czyż to nie wypadkowa jego życia osobistego?
Wielbicieli i wielbicielek skrytych i jawnych miał i ma multum, więc ciężar popularności kładł mu się wyjątkowo na plecy. Artysta chyba sprostał ludzkim oczekiwaniom. Chociaż, kiedy u Lipińskiej, w telewizji, wyczarował postać woźnego Tureckiego, postać-ikonę, wydawało się, że nie uda mu się zerwać z typem w gumiakach, fufajce i bereciku z antenką. A jednak aktor tej miary swobodnie wkracza na wszelkie pola ludzkiej egzystencji. I tak też się stało w przypadku Janusza Gajosa.
Lansuje się tezę, iż to dzięki Kutzowi aktor w zawodzie aktorskim odnalazł się jakby od nowa. Ale myślę, że bez obopólnej współpracy to się nie mogło udać. I to jest także intrygujące w aktorstwie: możliwość wcielania się każdego dnia w inną postać. Wcześniej praca nad nią, rzeźbienie gestów, rzeźbienie słów, by w końcu stanąć na scenie przed publicznością. Pokochają, czy też znienawidzą? Oto jest pytanie.
Uważam, i nie jest to myśl szalona, iż Gajosa żal na naszą nadwiślańską kinematografię, że dorównałby np. w Hollywood najlepszym, i nietrudno mi wyobrazić go sobie na przykład w Chinatown czy w Locie nad kukułczym gniazdem zamiast Nicholsona. Także w Absolwencie mógłby śmiało zastąpić Hoffmana, wzbogacić jego rolę o odrobinę słowiańskiej fantazji. Ba, zastąpić Marlona Brando w Młodych lwach! Tylko czy udałoby się mu usunąć nadwiślański akcent? Pewnie tak. Przykładem Andrzej Seweryn w roli aktora Comédie Française. Czemuż to Gajosowi, artyście uchodzącemu za wzór wytrwałości, pracowitości, nie mówiąc o obłędnym aktorskim talencie, nie miałoby się udać?
Wspominałem, że p. Baniewicz skąpo dzieli się w swojej książce z czytelnikami osobistym życiem aktora, Zresztą ma rację, ploteczki spod kołdereczki choć nęcące nie są przecież najważniejsze w biografii. A jednak w książce brakuje mi tego co się nazywa mirem domowym, wspominek jego przyjaciół, może prywatnych listów, oznak uwielbienia ze strony widzów.
Pamiętam, że starałem się zawsze jak najwcześniej obejrzeć wszystkie filmy z udziałem aktora, podziwiając jak wycyzelował najdrobniejsze choćby role, jak przydaje im indywidualności, i to na półtonach, na niedopowiedzeniach, jak oszczędnie korzysta ze słów, jak umie wyrazić stan ducha grymasem, przymrużeniem oczu… To jest najlepiej widoczne w filmie fabularnym, czy w teatrze telewizyjnym, kiedy kamera może wręcz zajrzeć do duszy aktora, uchwycić na jego twarzy każde drgnięcie mięśni. W teatrze jest z tym przecież gorzej. W swoim czasie zapisywałem też w specjalnym kajeciku tytuły filmy, w których wystąpił. Dziś, w dobie Internetu jest to już niepotrzebne.
Przeglądając kajet zauważyłem jednak, że nie zawsze podzielałem zachwyty naszych „zoilów”. Na przykład nie do końca przekonał mnie aktor w Żółtym szaliku. Dlaczego? To wychodzi poza ramy tej recenzji, ale za to wysoko cenię jego rolę w Milionerze, choć byli tacy, co kręcili na nią nosami. De gustibus…
Gajos zagrał sporo postaci z repertuaru klasycznego, i to takich, w które wcielali się najwięksi polscy i zagraniczni artyści. I nigdy nie wypadł banalnie. Zawsze wniósł do klasyki coś własnego, nowego, ożywczego. To aktor z najwyższej półki, co jest dowodem nie tylko talentu, tego daru skąpo udzielanego przez Boga, ale i doświadczenia, nieustannej pracy nad sobą. To są truizmy, ale kiedy opisujemy pewien fenomen trudno się od nich wyzwolić. To wtedy, kiedy rolą włada, nie wiem jak to nazwać: natchnienie, daimonion… A to się Gajosowi zdarza często, oj często. Sekretarz partyjny z Przedstawienia Hamleta ze wsi Głucha Dolna, Szmańda z Wahadełka, rotmistrz Dobrowolski ze Szwadronu, Profesor ze Szczęśliwego Nowego Jorku, pułkownik z Norymbergii, kierowca z Ławeczki… Wystarczy? To aktorskie perły rozdawane hojnie tym, którzy docenią, zauważają, poznają się na talencie, zaufają i podziękują za przeżyte wzruszenie, bo sztuka, choćby nie wiem jakie gromy po tych słowach we mnie biły, musi wzruszać. Obecność Gajosa w filmie czy w teatrze, to zawsze pewność, że jeśli inni zawiodą, on na pewno nie „położy” filmu czy spektaklu. Mistrz. Autorytet. Profesor. Czyż nie jest to wzór do naśladowania przez aktorską młodzież?
P. Baniewicz narzeka, i słusznie, na brak współczesnej dramaturgii, tzn. mówiącej o współczesności, w której wielki aktor mógłby ukazać całą kunsztowność granej postaci, ale i przybliżyć widzom problemy dnia codziennego. W swoim czasie zdobyłem się na odwagę i napisałem kilka sztuk telewizyjnych z… myślą o tym aktorze. Książkę z tymi dramatami nazwałem najprościej jak można: Pod Gajosa. Ukazała się w 2006 roku. Przekazałem ją np. p. redaktor z „Dialogu”, mniejsza o nazwisko; nie zdecydowała się napisać choćby kilku zdań recenzji. Najwyraźniej nieznany jej autor zaskoczył ją swoją bezczelnością. Pewnie zabrakło wskazówek z góry, jak potraktować obce jej sztuki, z których zresztą dwie zdobyły nagrody w konkursach dramaturgicznych. Początkowo chciałem moją książkę wysłać czy też przekazać osobiście aktorowi, a okazją miała być 70. rocznica Jego urodzin, ale w końcu doszedłem do wniosku, że byłaby to odwaga granicząca z głupotą. Jednak najlepiej się czuję w roli anonimowego admiratora. W ten sposób nie naraziłem się na zarzut, iż dzięki Mistrzowi pragnąłem załatwiać jakieś prywatne interesy, na przykład, żeby moimi sztukami zainteresowali się dyrektorzy teatrów. Tak nie jest.
Baniewicz wspomina w swojej monografii o Teatrze Telewizji, którego widownia w PRL-u dochodziła do miliona osób, uwiedzionych m.in. głosem Stefana Treugutta! Fenomen na skalę światową. Jednego wieczoru oglądało jednocześnie przedstawienie ok. miliona osób! Czy to się może zdarzyć w normalnym teatrze? Dlatego chciałoby się, przy okazji, westchnąć, czy powrócą te czasy, kiedy co tydzień (tak jest co tydzień) w poniedziałek czekała nas teatralna premiera! Dziś brzmi to jak bajka, ale tak było. Ileż to byłoby okazji, by spotkać się z talentem Janusza Gajosa! Bo choć dziś artystom rzuca się nieustannie, jak to się mówi, kłody pod nogi (myślę o artystach-plastykach, literatach, muzykach etc.) to trudno wyobrazić sobie świat bez kultury, bez artystów. Ciągle wnoszą coś nowego, rzeknę pompatycznie, do skarbca kultury narodowej. Są z nami przecież od zawsze. I dziś mimo wszelkich zawirowań (także politycznych, niestety) rozstanie z nimi nie jest możliwe. Stąd radość, że dają nam przeżycia, które pozwalają oderwać się od szarości dnia codziennego, dają nam wzruszenie, każą powtórzyć za poetą: „Trwaj chwilo, trwaj. Jesteś taka piękna”.
Książkę pt. Gajos uzupełnia duża ilość zdjęć. Na niektórych Gajos jawi się jak młody bóg. Chociaż absolwentów szkół teatralnych nie mniej przystojnych było wielu. Sam znałem kilku. Krzysztof Żurek, Maciej Bordowicz… Nie chcę mnożyć nazwisk. Jakoś nie udało im się błysnąć na dużym i małym ekranie, czy na teatralnej scenie. Dlaczego? To temat na zupełnie inny artykuł.
Gdybym miał jakąś uwagę krytyczną do książki, to brakuje mi indeksu nazwisk.
PS.
6 stycznia 2016 roku, w Święto Trzech Króli, TV Kino Polska w godz. 8.25 –17.25 wyemitowała osiem odcinków Czterech pancernych i psa. Przypominam, serial powstał w 1966 roku, czyli dokładnie 50 lat temu! W 1966 roku obchodziliśmy „Tysiąc lat państwa polskiego”, jak uważała władza i „Tysiąc lat chrztu Polski”, jak deklarował Kościół. Czyżby za premierą serialu w 1966 roku kryła się jakaś aluzja?
_____________________
Elżbieta Baniewicz, Gajos, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2013, s. 424.