Andrzej Wołosewicz – Literatura a ruch drogowy

0
256
Mieczysław Czychowski

Andrzej Wołosewicz
 

 

Literatura a ruch drogowy



 Mieczysław Czychowski

W teoriach literaturoznawczych, w ich słownikach, najbardziej interesujące są te terminy, które zapewniają, przynajmniej potencjalnie, najwięcej realizacji badań o charakterze empirycznym. To z tym wymogiem łączę siłę terminów i słowników poszczególnych autorów czy szkół badawczych. Ich wydajność teoretyczną mam za mniej ważną. To samo dotyczy terminologii krytyczno-literackiej. I takim sprawdzianom jestem gotów poddawać moje terminy: (1) wiersz jako jednostka rozliczeniowa w rozmowie poety ze światem, (2) wewnętrzna przestrzeń interpretacyjna dzieła sztuki, (3) synapsy literackie. Oczywiście nie będę ich tu wyjaśniał robię to w innych miejscach, np. w tekście Co robimy, gdy czytamy? – próba model (Ratoń, Myśliwski, Gąsiorowski, Latour), w: Prace literaturoznawcze II/2014, Uniwersytet Warmińsko-Mazurski Olsztyn 2014, ss. 279-299. Nie będę też przekonywał, że i dlaczego terminy w każdej dziedzinie naszego poznania są ważne. Jeśli ktoś nie wyniósł tego przekonania ze swojej edukacji to trudno. Nie jestem od ułatwiania życia, od tego są siostry miłosierdzia. Wolę konkrety, wolę literackie mięso. Mam nawet przykład takiej konkretności.

Mój przyjaciel Jacek Geisler, koneser literatury, na którą ma najwięcej czasu ze wszystkich ludzi, jakich znam (zazdroszczę mu tego), stał się przed kilkoma miesiącami przedmiotem mego okołoliterackiego eksperymentu. Wiedząc, że Jacek czyta dogłębnie i wnikliwie, wiedząc, że zmysł analizy rozwinięty ma nad wyraz (w dziedzinie matematyki funkcjonuje na poziomie przerastającym średnią uniwersytecką) podrzuciłem mu lekturę kilku książek krytyczno- i teoretycznoliterackich, którymi posiłkowałem się ostatnio (nie będę ich wymieniał, bo nie o to chodzi). Jacek je przeczytał i owszem, ale wyraził mniej więcej taką uwagę, że niewiele mu to daje, że raczej woli samą literaturę, literaturę szeroko rozumianą, a więc także listy i pamiętniki, że tam dzieje się najciekawiej. Na tyle mnie to zastanowiło i zaciekawiło, że zmusiło do przemyślenia tej sprawy już w zaciszu domowych pieleszy a nie w harmidrze pizzerii Napoli, naszego ulubionego miejsca spotkań. Uwagi Jacka przypomniały mi Hebbla z jego „Dzienników”, gdy pisał: „Wiem, jak mi przeszkadza moje niezupełne, jednostronne wykształcenie; co prawda wiem także (i to daje mi stanowisko wobec innych), że posiadanie wiadomości nie jest korzyścią w tak wielkim stopniu, w jakim ich brak jest wadą.” Rozumiem to tak, że warto dużo wiedzieć, by nie wypisywać i nie wygadywać głupot i by nie epatować niewiedzą i niedouczeniem, by nie były one argumentem, bo żadnym argumentem nie są. Ale nie powinno to nas pozbawiać pokory i skromności, aby – gdy mówimy o literaturze – nie zasłaniać się mądrymi terminami, z których niewiele lub nic zgoła nie wynika, bo albo same są mało czytelne albo nasze umiejętności ich z a s t o s o w a n i a   a nie jedynie przytoczenia, powołania się na nie, jest zbyt słaba.

Zobrazuję to przykładem kierowcy. Warto być dobrym, coraz lepszym kierowcą, bo to bezpieczne dla nas i innych uczestników ruchu drogowego. Jednak lepszymi kierowcami nie stajemy się dlatego, że wejdziemy w buty mechanika samochodowego doskonale poznając, co się dziej pod maską naszego pojazdu. Ale nie możemy udawać (epatować niewiedzą), że to, co się pod nią dzieje nie ma wpływu i na naszą jazdę i na jej bezpieczeństwo. Nie warto jednak z tego korzystać udając, że się jest dobrym mechanikiem, jeśli się nim nie jest. Tak jak nie warto „psioczyć” na terminologię literacką czy krytycznoliteracką, gdy się jej nie szanuje tylko dlatego, że się nie zna. Jak mówiłem: niewiedzą epatować nie warto. Niech nam wówczas wystarczy sprawność dobrego, coraz lepszego kierowcy. Weźmy to pod uwagę jeżdżąc po naszym literackim poletku. Weźmy to pod uwagę, bo sytuacja jest skomplikowana czasami bardziej niż się nam na pierwszy rzut oka Potwierdzają to wynurzenia tuzów literaturoznawczych znacznie lepszych ode mnie.

Sławiński w tekście „Analiza, interpretacja i wartościowanie dzieła literackiego”[1] pisze: „Wchodzi tu w grę dość trudna do opisania (bo przypominająca błędne koło) (podkreśl. moje) zależność obustronna – analizy i interpretacji. Interpretacja jest przedsięwzięciem zawisłym od uprzednich ustaleń analitycznych: to one dostarczają jej koniecznego „pożywienia”. Z drugiej wszak strony sama analiza już w punkcie wyjścia odznacza się interesownością; zawsze przecież jest j a k a ś – dokonywana ze względu na te lub inne dalsze ciągi i implikacje, przykrawająca utwór do przewidywanych potrzeb pracy interpretacyjnej, faworyzując w związku z tym pewne poziomy, zaniedbująca inne.”[2] Sławiński mimo badawczej dociekliwości obrośniętej gigantycznym dorobkiem budującym lęk u adwersarzy i szacunek u pozostałych nie zatracił czegoś, co nazywam instynktem epistemologicznym, dzięki któremu może pisać: „wchodzi tu w grę dość trudna do opisania (bo przypominająca błędne koło) zależność obustronna”. Odwaga dostrzeżenia takich miejsc i odwaga nazwania sytuacji trudną do opisania w ustach kogoś zajmującego się właśnie opisywaniem także, a może przede wszystkim, sytuacji trudnych brzmi ważnie i poważnie.

Michał Paweł Markowski także podnosi problem wyodrębnienia stanowisk możliwych do wyodrębnienia, gdy analizuje swoje podejście do literackich lektur, pisząc: „Ważne jest wszelako to, by owych ról ze sobą nie mieszać, choć z drugiej strony nie jestem wcale pewny, czy tego rodzaju rozdział jest – w tak kategorycznej postaci – w ogóle możliwy. Jest bowiem oczywiste, że każda egzegeza jest swoistym użyciem tekstu, a każde użycie – osobliwą egzegezą, zaś codzienna praktyka lekturowa rozgrywa się gdzieś pomiędzy pieczołowitością egzegez i niefrasobliwością (nad)użyć. Jeśli więc polaryzuję te stanowiska tak ostro, to jedynie ze względów heurystycznych, świadom tego, jak trudno je ujawnić w stanie czystym (jeśli w ogóle jest to możliwe).”[3]

Przywołując tu obu badaczy[4] chcę jedynie zasygnalizować i złożoność problemu i istotę uwagi wygłoszonej przez Hebbla ponad sto pięćdziesiąt lat temu, która nie zdezaktualizowała się wcale, choć rzeczywistość literacka obrosła od tego czasu i dziełami i komentarzami, przypominam: posiadanie wiadomości nie jest korzyścią w tak wielkim stopniu, w jakim ich brak jest wadą. Warto więc potraktować to, co wszyscy trzej mówią jako ostrzeżenie, jako pulsujące światło – by pozostać konsekwentnie przy drogowej metaforze – na skrzyżowaniu, do którego się zbliżamy, światło, które ostrzega nas, że coś się dzieje i powinniśmy uruchomić  swoją ostrożność, czujność, uwagę i myślenie. No to do… następnych świateł.

 

 



[1] J. Sławiński, Analiza, interpretacja i wartościowanie dzieła literackiego, w:  „Problemy metodologiczne współczesnego literaturoznawstwa”, Kraków 1976., ss. 100-130

[2] J. Sławiński, dz. cyt., s. 117

[3] Michał P. Markowski, Nieswój po swoje, Teksty drugie, 4/2004, s. 244

[4] Szczegółowo rozwijam poruszane prze nich wątki w tekście „Jak wiersz działa, czyli o potrzebie budowy literackiego mostu na rzece Kwai” w Migotaniach nr 3/2015.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko