Irena Furnal – W cieniu legendy

0
263

Irena Furnal

 


W cieniu legendy

 

grudzinski2 Do pierwszej szkoły miał Gutek daleko, wybudowano ją na samym końcu  ulicy Seminaryjskiej, gdzie miasto właściwie się kończyło, dalej były już tylko glinianki i pola wsi Zagórze. Druga, Państwowe Gimnazjum im. Mikołaja Reja, znajdowała się w centrum miasta na Wzgórzu Zamkowym, w najładniejszej dzielnicy Kielc. Regionaliści lubią nazywać ją za Żeromskim Klerykowem, gdyż jest to teren dawnych dóbr biskupów krakowskich z zabytkową zabudową i nadal działającymi instytucjami kościelnymi. Kiedy się patrzy na Kielce ze szczytów okalających je wzgórz, od razu można ją rozpoznać po wyniesionym ponad szare kamieniczki przy śródmiejskich ulicach malowniczym skupisku spadzistych dachów i wież katedry oraz barokowego pałacu, dawnej własności biskupów krakowskich, potem siedziby urzędu gubernialnego zaborcy, po odzyskaniu niepodległości władz wojewódzkich, dziś Muzeum Narodowego.

Od domu Gustawa  nie było to daleko, zresztą wtedy wszędzie było blisko. Najkrótsza droga prowadziła ostro pod górkę ulicą Kapitulną, potem przez kocie łby Placu Panny Marii, na którym handlarki sprzedawały nabiał i warzywa, a niecałe sto lat wcześniej stała szubienica, na której miał zawisnąć ksiądz-buntownik Piotr Ściegienny, dalej obok renesansowej katedry z ciosanego piaskowca. Od tego miejsca wszyscy uczniacy biegiem pokonywali ostatni, krótki już odcinek, żeby zdążyć przed dzwonkiem na lekcje. Po drodze mijali stojącą pomiędzy należącymi do Kościoła budynkami cerkiew prawosławną, którą Moskale wznieśli po stłumieniu powstania 1863 r., by podkreślić, że Bóg sprzyja zwycięzcom. Zburzono ją dopiero w 1933 r., więc długo niszczała, przypominając o haniebnych czasach niewoli. U schyłku międzywojnia w narożniku byłego placu cerkiewnego powstał szalet miejski. Obiekt ten, jedyny taki wówczas w Kielcach, poruszył wyobraźnią oraz zmysłem komizmu wychowanków pobliskiego gimnazjum. W tajemnicy przed władzami szkolnymi i miejskimi przygotowali uroczyste otwarcie przybytku, parodiując celebrowanie wszelkiego rodzaju rocznic, świąt, wizyt ważnych osobistości oraz innych doniosłych wydarzeń, jakie w tym czasie nadmiernie się upowszechniło. Wybuchł skandal i sprawa otarła się aż o wojewodę, ale Gustawa w szkole już wtedy nie było.

Do budy można było iść dłuższą nieco drogą, ulicą Małą albo Dużą, wtedy  mijało się modną kawiarnię Smoleńskiego na rogu Sienkiewicza i Małej, w której przesiadywała śmietanka towarzyska Kielc. Potem Mała i Duża razem z Kapitulną jak liście koniczyny zbiegają się na Placu Panny Marii. Najdalej było Dużą, za to szło się szlakiem Legendy. Zaledwie pięć lat przed narodzinami Gustawa trasą tą, tylko w przeciwnym kierunku, wkroczyła do miasta Pierwsza Kadrowa. Koło sąsiadującego z kawiarnią hotelu Bristol legioniści stoczyli zwycięską potyczką z oddziałem kozaków. Kawiarnia Smoleńskiego występuje jako miejsce akcji w uwieczniającej to wydarzenie oraz aurę patriotycznego uniesienia sztuce krakowskiego aktora teatralnego i felietonisty, a w tamtym czasie żołnierza legionów, Zygmunta Nowakowskiego Gałązka rozmarynu. Z kolei powitanie strzelców przez mieszkańców Kielc na ulicy Dużej, z widokiem na górującą katedrę, przed którą dwa tygodnie później zostanie odprawiona uroczysta msza polowa, mimo że biskup Augustyn Łosiński jest niechętny Komendantowi i jego żołnierzom, uwiecznił malarz lwowski Stanisław Kaczor Batowski. Na pierwszym planie umieścił dzieci i kieleckie elegantki w kostiumach i kapelusikach jak z magazynu mód „Vogue” (jedna podaje kwiaty oficerowi na koniu, ten się schyla, kwiaty się sypią pod końskie kopyta, ale to nic, druga z nabożeństwem wpatruje się w innego i coś mówi, pewnie coś podniosłego, ten jej salutuje; w tle szary potok piechurów), na dalszym widać panny służące i szwaczki, gapiów z ludu, zamożnych mieszczan z sędziowskimi łysinami i ziemian w kapeluszach borsalino, a na lewym dolnym marginesie wychyla się spoza ramy postać Żyda w jarmułce. Prawie pełna reprezentacja społeczeństwa kieleckiego, brakuje tylko kleru. Złośliwi jednak twierdzili, że to pobożna wizja artystyczna, że chłopców w siwych maciejówkach z orzełkami bez korony przyjęli z radością i nadzieją tylko nieletni harcerze (na obrazie mistrza właśnie jeden składa raport środkowemu oficerowi na kasztance, to Komendant; zdarzenie takie istotnie miało miejsce wcześniej, jeszcze przed rogatką miejską, lecz wypada sprostować, że prawdziwy „Skaut” Bankiewicz  nie był ani skautem, ani dzieckiem) i egzaltowane kobiety z inteligencji, reszta obywateli grodu w panice odcięła się od garstki szaleńców zamkniętymi na skobel drzwiami i drewnianymi okiennicami. Rzeczywiście, na obrazie Batowskiego witryny sklepów są ślepe. Oburzeni rajcowie, którzy w 1921 r. przyznali Naczelnikowi tytuł honorowego obywatela miasta, odpierali ten atak, twierdząc, że to pomówienie endeckie. Faktem jest, że legenda legionowa Kielc umacniała się i rozrastała z roku na rok, przybywało weteranów walk o niepodległość i tablic pamiątkowych. Wizytę Piłsudskiego w Kielcach w 1921 r. uwiecznił Kopel Gringras i przez lata zdjęcie Marszalka w dużym formacie patronowało ulicy Kolejowej w gablocie zakładu „Moderne”. Tuż przed wybuchem wojny w baszcie dawnego pałacu biskupów krakowskich, gdzie ze sztabem kwaterował Komendant w 1914 r., powstało poświęcone mu Sanktuarium. Nie mogło być inaczej, on sam z rozrzewnieniem pisał, że Kielce zapisały się w jego pamięci jako „marzenie młodości” i „są wyjątkowo drogie myślom i wspomnieniom wielkiej części legionistów, bo tu był pierwszy pocałunek wojny”. Spanikowanym mieszczanom wielkodusznie wybaczył.

Gimnazjum Gustawa mieściło się przy alei 3 Maja, w latach trzydziestych, gdy legenda zaczęła zataczać coraz szersze kręgi, nadano jej imię biskupa Władysława Bandurskiego, kapelana legionów. Budynek szkoły też wpisał się w dzieje, stacjonował w nim ze swoim batalionem Tadeusz Wyrwa-Furgalski, który dwa lata później zginął bohatersko pod Maniewiczami. Na szkolnych apelach przypominano jego postać razem z cytatami z pism Józefa Piłsudskiego. W 1938 r. na frontonie odsłonięto tablicę pamiątkową ku czci majora i jego żołnierzy. Zanim uczeń pchnął ciężkie drzwi do mrocznego holu szkolnego, mógł spojrzeć w prawo. Wtedy widział zawiązek drogi Legendy – Rogatkę Krakowską, którą strzelcy, po czterech w szeregu, wkroczyli do miasta upalnym popołudniem 12 sierpnia 1914 r. W 1938 r. stanęła tam słynna Czwórka Jana Raszki.

Nie wiadomo, czy w tamtych latach Legenda poruszała Gustawa jakoś specjalnie, poza podziwem dla brata-żołnierza i całego zrywu patriotycznego 1920 r. Ślady są nikłe. Dorastał, jak jego rówieśnicy, jako szczęśliwe dziecko odzyskanej przez starsze pokolenie niepodległości ze wzrokiem zwróconym w przyszłość, według maksymy Marszałka: „Kto nie był buntownikiem za młodu, ten będzie świnią na starość” (wersja cenzuralna). Nawet wysforował się zanadto i jeszcze o tym powiemy. Ta przyszłość już się czaiła pod pokrywką Legendy, która zaczęła zdradzać tendencję do metamorfozy i  miała się okazać czymś zupełnie innym, niż młody człowiek sobie roił. W ostatnich miesiącach nauki Gustawa, kilka minut przed dzwonkiem na pierwszą lekcję, można było, jeśli się biegło, wyprzedzić tuż przed szkołą bryczkę z oficerami jadącymi do jednostki wojskowej na Bukówce, wśród których wyróżniał się przystojny podpułkownik Zygmunt Berling, kolejny dowódca 4. Pułku Piechoty Legionów. Był to zupełnie niewinny zbieg okoliczności, bo któż wtedy mógł przypuszczać, że dumnie prężący tors podpułkownik za kilka lat odegra mroczną rolę w najnowszej historii Polski jako renegat i agent NKWD, a także jako nieudolny dowódca I Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki oraz 1. Armii Wojska Polskiego. Może nawet spotkały się na moment spojrzenia gimnazjalisty i oficera, ale żaden z nich nie przypuszczał, że los zbliży ich jeszcze nad Morzem Kaspijskim, kiedy pierwszy będzie żegnał ziemię usłaną trupami polskich jeńców wojennych, zesłańców i łagierników, aby walczyć o wolność pod komendą generała Andersa, drugi opuści zdradziecko tegoż generała, za co zostanie uznany za dezertera i otrzyma wyrok śmierci, i powodowany szaloną ambicją, przyjmie z rąk Stalina nominację na dowódcę drugiej, formalnie pierwszej, wiernej satrapie polskiej armii. Zanim to uczyni, w pewnym sensie zadecyduje o losie Gustawa w przełomowym momencie jego życia. W Innym Świecie czytamy: „Dziesiąta dywizja, złożona prawie w całości z najpóźniej zwolnionych, a więc i najbardziej schorowanych i niedożywionych więźniów, wyewakuowana została jako pierwsza z Rosji do Persji. 26 marca nasz pułk przewieziono pociągiem towarowym przez Dżambuł – Arys – Taszkient – Dżizak – Samarkandę – Bucharę – Aszhabad do Krasnowodska nad Morzem Kaspijskim; 30 marca załadowano go na dwa statki „Agamali Ogły” i „Turkmenistan”; 2 kwietnia zaś spałem już na piaszczystej plaży w Pahlevi […]”. Ekspedycję polskiego wojska do Iranu nadzorował Berling jako komendant bazy ewakuacyjnej w Krasnowodsku. Sam nie wsiadł na żaden statek, powrócił do swego mocodawcy na Kremlu.

 Na razie mijają się na ulicy biskupa Bandurskiego w Kielcach i wieją im zupełnie inne wiatry. Gutek pewnie myśli o grożącej mu dwójce z matematyki, Berling o byłej żonie, skandalu na rozprawie rozwodowej i potępiającym go wyroku oficerskiego sądu honorowego, który sprawi, że niebawem  wystąpi z wojska i wyjedzie z Kielc. Kto wie, czy to nie była ta zadra, która ambitnemu podpułkownikowi przez kilka lat spędzała sen z powiek, póki łaska i chytre plany Stalina nie zmazały tej bolesnej plamy na honorze. Tymczasem Gutek może rozpoznaje pasażera bryczki, ponieważ  Berling z córkami odwiedza zaprzyjaźnionych właścicieli młyna w Jędrowie, Wentkowskich, to niedaleko berezowskiej posiadłości ojca. Tu wszyscy dobrze się znają. Zresztą w Kielcach również. Brat podpułkownika przez ożenek wszedł do rodziny profesora Strasza, Gutkowego nauczyciela, może profesor na lekcjach wspomniał o zaszczytnych  koligacjach, albo z nich zażartował – lubił opowiadać dykteryjki. Wiec może Gutek nawet uchyla czapki, a Berling salutuje…

Teraz wybiegniemy nieco w przyszłość, kiedy Gutka w Kielcach już nie będzie, żeby podejrzeć przecieranie się nitek w wątku legionowym. Odsłonięcia Pomnika Czynu Legionowego, popularnie Czwórki, dokonał gen. Kazimierz Sosnkowski, wśród zaproszonych gości obecny był m.in. płk. Stefan Rowecki, dowódca piechoty dywizyjnej 2. Dywizji Piechoty Legionów w Kielcach, za parę lat ukrywający się pod konspiracyjnym pseudonimem „Grot”,  i dowódca 4. Pułku Piechoty Legionów ppłk Berling. Uroczystą mszę z tej okazji celebrował nowy biskup diecezji kieleckiej Czesław Kaczmarek, przychylny Legendzie. Czyja ręka skomponowała tę scenę zdobioną złotą nicią jak na gobelinie w pałacu biskupim, podpisaną jakoś tak: W hołdzie bohaterom? Za parę lat odsłonią się supełki z tyłu tkaniny i staną się widoczne nitki biegnące w stronę zupełnie odmiennego obrazu, zatem tytuł powinien być jednak inny, na przykład W przedsionku zdrady. Bo znowu Historia mrugnęła filuternie, zbliżając do siebie, a nie ujawniając na razie złych zamiarów, persony przyszłego dramatu. Na frontach nadchodzącej wojny pierwszy będzie dowodził polskimi siłami zbrojnymi na Zachodzie, drugi armią podziemną w kraju, trzeci wojskiem złożonym z polskich jeńców, „zakliuczonych” i zesłańców od Lenino po Wisłę i powstańczą Warszawę. czwarty zaś w nowej Polsce zostanie czołowym więźniem komunistycznego wymiaru sprawiedliwości. Tak więc niebo na prowincji było jeszcze pogodne, ale wiedźmy w puszczańskich ostępach już warzyły w kadziach trucizny nienawiści, żądzy krwi, bogactwa i władzy.

Natomiast co do komunistycznego wymiaru sprawiedliwości, to jednym z  głównych jego konstruktorów był Maurycy, brat Gustawa, bohater jego dzieciństwa (od stycznia 1945 dyrektor Departamentu Nadzoru Sądowego w ministerstwie sprawiedliwości, od 1946 sędzia Sądu Najwyższego, a także Najwyższego Trybunału Narodowego, członek PPR i PZPR). Jako człowiek uczciwy musiał wierzyć, że postępuje słusznie. W kieleckim środowisku prawniczym czasów dojrzałego PRL-u cieszył się uznaniem. Adwokat Jerzy Sulimierski w książce W starych Kielcach nazwał go najwybitniejszym w rodzinie Herlingów-Grudzińskich: „W Polsce Ludowej dwukrotnie zajmował wysokie stanowiska w Ministerstwie Sprawiedliwości. W 1945 r. współtworzył sądownictwo rozbite podczas okupacji, w 1956 uzdrawiał je po dobie wypaczeń”. Surowsi sędziowie wypominali mu, że w okresie stalinizmu brał udział w osławionych tzw. procesach kiblowych, które odbywały się z drastycznym naruszeniem prawa. Nie wiadomo, czy uczestniczył w nich z własnej woli, nie figuruje w spisach komunistycznych oprawców. Po „odwilży”, kiedy „uzdrawiał” zdeprawowane sądownictwo, podwładni za jego plecami, jedni z pobłażliwym, drudzy z ironicznym uśmieszkiem mówili o nim „Moryc”. Przestał być ważną osobistością, ale nadal cieszył się zaufaniem przełożonych. Gustaw nie mógł mu wybaczyć powojennych wyborów do końca życia, córka Marta zapamiętała straszliwą awanturę między braćmi podczas jedynej wizyty stryja w Neapolu w 1957 r., lecz w publicznych wypowiedziach Herling-Grudziński oględnie wspominał tylko, że jako sędzia Sądu Najwyższego zajmował się Maurycy prawem rodzinnym.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko