Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego

0
76

Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego

 



Wildstein  w dolinie nicości


cienie-wildsteinWracając z sobotniego marszu w obronie demokracji w Warszawie, uczestnictwo w którym bardzo mnie duchowo pokrzepiło, postanowiłem pójść na promocję najnowszej książki Bronisława Wildsteina „Cienie moich czasów”, zorganizowaną w klubie dziennikarza przy Foksal. Nie udało mi się to z powodu kolosalnego tłoku i braku miejsc w zapchanej sali, ale za to zobaczyłem, po latach, miedzy innymi trochę prawicowych, dawno nie widzianych upiorów. Wśród nich także „cienie zapomnianych pampersów”.Kilka lat temu przeprowadziłem obszerny, ponad dwudziestostronicowy wywiad z Bronisławem Wildsteinem. Oczywiście nie muszę chyba zapewniać o swojej pełnej wtedy świadomości, że mam do czynienia nie tylko z prozaikiem, ale – kto wie czy nie przede wszystkim – radykalnie prawicowym publicystą i aktywistą politycznym. Mimo to, a może raczej właśnie dlatego, umówiłem się z moim rozmówcą, że chcę z nim rozmawiać i zadawać pytania dotyczące wyłącznie literatury. Było to trochę jak rozmawianie z wilkiem o wegetarianizmie albo bokserem o pieszczotach, ale na tym właśnie polegał mój pomysł na tę rozmowę. Jego najnowsza naówczas powieść, „Dolina nicości”, utwierdziła mnie w przekonaniu, że Wildstein jest utalentowanym prozaikiem, potrafiącym interesująco wykreować świat, mogący pretendować do rangi artystycznej sztuki pisarskiej. „Dolina nicości” jest powieścią polityczną dotyczącą Polski ostatnich kilkunastu lat, ale Wildstein potrafił jej tematyczną polityczność przełożyć na język daleki od publicystycznej jednostronności i prymitywizmu. Stworzył wielokrotnie złożoną i pełną wewnętrznych sprzeczności, nieco kafkowską z ducha, autonomiczną konstrukcję odzwierciedlającą skomplikowanie egzystencji, w tym jej politycznej sfery. Kolejna po „Dolinie nicości” proza Wildsteina, „Ukryty”, była z artystycznego punktu widzenia kontynuacją tej stylistyki. Jako usatysfakcjonowany czytelnik liczyłem na kontynuowanie tej linii, ale już potem się jej nie doczekałem. W Wildsteinie silniejsze od imperatywów stricte prozatorskich okazało się znów emocjonalno-ideologicznme zaangażowanie publicysty.


Właśnie ukazał się jego kolejny tom, „Cienie moich czasów”, gdzie autor, w trybie wspomnieniowym dokonuje personalnego rozrachunku z całym szeregiem postaci, które napotkał na drodze swojego życia. „Cienie” mają przy okazji niektóre cechy autobiografii, ale podanej nie linearnie, chronologicznie, lecz wyrywkowo. Słowo rozrachunek jest tu najzupełniej na miejscu, ponieważ Wildstein jest urodzonym, żarliwym moralistą oraz niepoprawnym, bezkompromisowym weredykiem o temperamencie prokuratora i sędziego w jednym. Poddaje opisywane osoby ostrej, czasem brutalnej krytyce, nie wolnej niejednokrotnie od szyderstwa i pogardy. Dotyczy to głównie postaci reprezentujących, przynajmniej w jego przekonaniu, tak znienawidzoną przez niego III RP. Głównym „czarnym Piotrusiem” jest, jak łatwo się domyśleć, Adam Michnik, ów „zły duch minionego ćwierćwiecza” w oczach ludzi IV RP i „dziennikarzy niepokornych i wyklętych”. Podobna zjadliwość dotyka też choćby Cezarego Michalskiego, kiedyś jednego z liderów grupy prawicowo-konserwatywnych „pampersów”, dziś – na odwyrtkę –  jednego radykalnych publicystów lewicowej „Krytyki Politycznej”. Temu nie darowuje Wildstein nawet cech fizycznych, a w mowie jego ciała dopatruje się sygnałów jego moralnej degrengolady, podobnie jak u Janusza Palikota. Dostaje się też m.in. Agacie Bielik Robson czy Tomaszowi Wołkowi – im także, podobnie jak Michalskiemu, jako renegatom z obozu prawicowo-konserwatywnego. Z postaci portretowanych tylko dla Jacka Kuronia znajduje w sobie Wildstein trochę sympatii. Są też portrety wielkich ludzi emigracji, takich jak Jerzy Giedroyć, Józef Czapski czy Gustawa Herling-Grudziński, co zrozumiałe także z uwagi na fakt, że Wildstein przez kilkanaście lat mieszkał w Paryżu i stykał się z nimi osobiście.


Osobny, chyba najobszerniejszy portret poświęcił osławionej postaci Lesława Maleszki, swojego byłego bliskiego druha, który po latach został zdemaskowany jako były ważny agent SB  w opozycyjnym środowisku, w którym działał Wildstein. Nawiasem mówiąc motyw przyjaźni zrywanych przez Wildsteina z powód różnic w poglądach politycznych pojawia się dość często i jest jego bardzo charakterystycznym rysem psychologicznym. Jest w tej postawie radykalny i popędliwy, o czym komunikuje w swoim stylu, bez ogródek i bezceremonialnie, wspominając np. o zerwaniu przyjaźni z kimś z powodu odebrania od niego esemesa „krztuszącego się nienawiścią do PiS”.


Piszę recenzję dla e-tygodnika literackiego, przede wszystkim zatem winien jestem czytelnikom moją ocenę „Cieni” z tego właśnie punktu widzenia. Nie jest to jednak raczej w tym przypadku możliwe, ponieważ ostatnia książka Bronisława Wildsteina jest jego kolejnym odejściem od wymiaru literackiego na rzecz politycznej funkcji jego pisania. Jest publicystyką, nie literaturą piękną.  Co gorsza, fragmentami jest to publicystyka, że użyję modnego od niedawna zwrotu, gorszego sortu, a kiedy Wildstein pisze o Palikocie (str. 267) jako o „psie łańcuchowym Tuska”, to mamy do czynienia z frazeologią przeniesioną wprost z języka najgorszej propagandy stalinowskiej.


Mam do Bronisława Wildsteina jeszcze jedną pretensję. Nie mam mu za złe ostrych, krytycznych, zjadliwych portretów osób, którym uznał za stosowne takie oceny wystawić. Miał do tego pełne prawo, jako publicysta, uczestnik i obserwator wielu zdarzeń. Mam do niego natomiast pretensję o jednostronność. Na żadnej bowiem z 450 stron jego książki nie znalazłem ani  żadnego (poza jednym wyjątkiem: Waldemara Gaspera) negatywnego portretu kogokolwiek z obozu politycznego, z którym Wildstein sympatyzuje, czyli PiS i bliskich mu środowisk. Jest to tak ostentacyjne, że przywodzi na myśl skojarzenie z poetyką powieści socrealistycznej, gdzie bohaterowie socjalizmu byli pokazywani jako postacie skrajnie wyidealizowane, a wrogowie jako integralne łobuzy, na domiar złego odrażające estetycznie (choćby wspomniany wcześniej przykład Cezarego Michalskiego). Czyżby tylko w obmierzłym „obozie III” były same ciemne, odstręczające i ponure postacie, w „obozie IV” RP same anioły? Czy tam nie ma postaci złych, groteskowych i pokracznych fizycznie? Przecież wystarczy się rozejrzeć – jest ich bez liku. Szkoda, że Wildstein zrezygnował z pisania niezłej literatury na rzecz dość kiepskiej, a fragmentami podłej publicystyki.


Natomiast jako subiektywne świadectwo jednego z uczestników polskiej kampanii politycznej rozpoczętej w połowie lat siedemdziesiątych i trwającej do dziś, czyta się „Cienie” z zainteresowaniem. Mnie w każdym razie trudno było oderwać się od tej bardzo zajmującej, choć trochę masochistycznej lektury, którą i innym rekomenduję.


A poza wszystkim – parafrazując wielkiego Cycerona – dodam: PiS rządzić będzie Tysiąc lat. Jak Trzecia Rzesza.


Bronisław Wildstein – „Cienie moich czasów”, Wyd. Zysk i s-ka, Poznań 2015, str. 450, ISBN 978-83-7785-701-4

 

Wesoła strona kultury


jolka jolkaPiosenka „Wstawaj szkoda dnia” nie jeden raz budziła mnie w PRL z betów. A „Jolka, Jolka, pamiętasz?”, „Dmuchawce, latawce, wiatr”, Malinowy król”, „Chodź, pomaluj mi świat”, „California, mon amour”, „Wyspa dzieci”, „Wina do nieba”? Kto nie słyszał, ten trąba. Bo jak można było nie słyszeć tych piosenek, zwłaszcza gdy ma się parę ładnych lat za sobą? Wszystkie te teksty piosenek i dziesiątki innych łączy jedno nazwisko: Maciej Dutkiewicz. Tak: Dutkiewicz, nie Dudkiewicz, broń Panie Boże. Autor tekstów całej baterii legendarnych przebojów piosenkarskich, czyli w moim pojęciu także poeta nowej, popkulturowej epoki, dziennikarz, no i podróżnik, ale raczej w innym stylu niż Arkady Fiedler czy Tony Halik. Do tego wszystkiego Maciej Dutkiewicz, którego świadomie na oczy zobaczyłem po raz pierwszy dopiero właśnie podczas tej lektury, wygląda, jak to się kiedyś mówiło, na niezłego „agenta”, „aparata”. Wygląd zewnętrzny mam na myśli, a „wygl
ąd wewnętrzny” to potwierdza. Maciej Dutkiewicz, być może poruszony odśpiewaniem na Przystanku Woodstock „Jolka, Jolka pamiętasz?” przez ponad trzy czwarte miliona ludzi, postanowił spisać swoje wspomnienia. I bardzo dobrze, bo ma po temu talent pierwsza klasa. I ani grama zadatków na nudziarza. Nie zastosował przy tym typowej narracji linearnej od żłobka do (pardon) nagrobka, ale system odrębnych opowiastek, przepełnionych pysznymi na ogół anegdotami i obrazkami z jego bogatego życia towarzyskiego i artystycznego, przeplecionych tekstami piosenek i licznymi fotografiami. Choć przepraszam, coś bliskiego żłobka w tych zatytułowanych „Jolka, Jolka pamiętasz?” wspominkach jest, a to mianowicie kilka zdjęć z dziecięctwa, ale przede wszystkim otwierająca edycję reprodukcja skanu (chyba tak to się fachowo nazywa) dziecięcego scenariusza autorstwa Maciusia Dutkiewicza, scenariusza zatytułowanego „Ostatnia kula”, w podtytule: „sztuka  z życia Dzikiego Zachodu”. Aby sprawdzić czy  opowiastki są smakowite zajrzałem najpierw do środka, na chybił trafił, i zacząłem czytać tekst zatytułowany „Le Szalet”. Zacytuję jego początek, by zachęcić do lektury reszty: „Moja ulubiona zakopiańska trasa prowadzi od Halamy do Murzasichla. Nawet zima nie jest ekstremalnie trudna – jej główną zaletą jest obiekt na mecie i stado wspomnień po drodze. (…) Halama była znakomitym pomysłem na niewesołą noc stanu wojennego. (…) Wspomagaliśmy się z Jerzym Gruzą wódką Bałtyk (…)”.


Moim zadaniem wystarczy na zachętę. I tak jest przez całą pyszną książkę Dutkiewicza, jedną z najpogodniejszych i najdowcipniejszych, jakie ostatnio czytałem. Miłośnicy kultury czasów PRL znajdą w niej subiektywne odbicie tamtych czasów, aneks do ich kronikarskiego zapisu. Miłośnicy stron typu „pudelek” i smakosze towarzyskich anegdot  z życia celebrytów – dziesiątki anegdot  z ich cnotliwego i niecnotliwego życia.


I tylko z opowiastki „Francja elegancja”, w której Dutkiewicz deklaruje, że „nie tęskni za Paryżem” wynika, że niepotrzebnie zraził się do Miasta Świateł z takiego oto głupiego powodu, że pewnego razu trochę potarmosiła go francuska policja. Uważam, że jest na tym punkcie niepotrzebnie przewrażliwiony. Po pierwsze, nie on pierwszy i nie ostatni, po drugie francuskie flicki są legendarnie bitne, a jak zaświadczył pewien Francuz, podobno nawet bardziej niż niezapomniana Milicja Obywatelska. Nie ma więc co z tego akurat powodu pękać i się pochopnie zniechęcać. Powód dla którego warto może powstrzymać się obecnie od odwiedzania Paryża jest zgoła inny… Ale to temat na inne, mało wesołe opowiadanie. Wyborna, rzekłbym, szampańska lektura, którą gorąco rekomenduję.


A poza wszystkim, parafrazując śladem wielkiego Cycerona, powtórzę: PiS rządzić będzie Tysiąc lat. Jak Trzecia Rzesza.


Marek Dutkiewicz – „Jolka, Jolka pamiętasz?”, Wyd. Edipresse, Warszawa 2015, str. 208, ISBN 978-83-7945-066-4


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko