Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami

0
83

Wacław Holewiński



Mebluję głowę książkami


mebluje-glowe


Zjadłbym pyszną, krwistą polędwicę

 

zycie na pelnejKsiądz celebryta? Tak się czuje? Był moment, gdy chyba nim był. Wywiady, zdjęcia, telewizja. Sam o sobie mówi onkocelebryta. Bo chory, bo mówi o swojej chorobie, nieuniknionej śmierci. O śmierci niezbyt odległej.. Trzydzieści siedem lat. Młody człowiek. Nowotwór, glejak. Taki, z którym przeżycie roku staje się sukcesem. On żyje. Raz się udało. Wydawało się, że się udało. Nawrót choroby…

A może onkocelebryta nie tylko dlatego? Puck i prowadzone przez niego hospicjum. Oswojony ze śmiercią? A można się z nią oswoić? Nie bać się? Nie przeżywać jej za każdym razem od nowa? Gdzieś mówi, że lepiej nie dręczyć pacjenta kolejną chemią, dać mu umrzeć normalnie, przytomnie, bez stałych wymiotów. Dylemat: dwa miesiące dłużej w cierpieniu…

Uśmiecha się ze zdjęcia. Łysiejący, bardzo mocne szkła, zarost. Chyba jako mężczyzna niezbyt atrakcyjny, ale niewątpliwie jest w nim coś, co przyciąga, coś ciepłego.

Ojciec uprzedzony do wiary, matka też od niej odległa. Babcia Wisia! Tak, to ona, jej wpływ. I atmosfera krakowskich świątyń.

Nie miał łatwo. Lewostronny niedowład, słaby wzrok. Tak słaby, że powinien był iść do szkoły dla niedowidzących. Skończył normalną. Dzięki matce. Uparła się

Zauroczenie, ministrantura, bunt, odejście od wiary, zabawy, alkohol. Typowe. Młodzieńcze.

„Przechodziłem jednak koło jakiegoś kościoła. Okazał się nim kościół jezuitów na toruńskim rynku. W konfesjonale siedział leciwy ksiądz. Przez kratki widziałem jedynie jego potężny orli nos. Ze wszech miar zionąłem i nie był to odor sanctitatis. Spowiadałem się całkiem nieprzygotowany. A czyniłem to po latach. Spowiednik był wyraźnie załamany. […] Strzał ze strony ojca spowiednika: „Nie myślisz o kapłaństwie?”.” Pomyślał, chciał. Może nie od razu, ale myśl nawracała, oswajał się z nią, uznawał za swoją. Bardziej i bardziej.

Jezuici go odrzucili. Ze względu na wzrok? „Nawet gdyby nie istniały inne przeciwwskazania”. Jakie? Nigdy się nie dowiedział. Dziś mówi: niech żałują!

Przyjęli go, nie bez oporów, do seminarium duchownego w Gdańsku.

Rozmowa: dziewczyny, życie w kapłaństwie, celibat, posłuszeństwo. Bardziej jak ksiądz Boniecki niż Lemański. „Podczas liturgii będę wyrażał biskupowi cześć i posłuszeństwo przez stosowne gesty liturgiczne, co nie znaczy, że temu czy innemu biskupowi nie zwrócę uwagi, że jego zachowanie jest niestosowne.” I dalej: „W polskim kościele posłuszeństwo podnosi się do rangi dogmatu. Ono nie zwalnia ani przełożonego, ani podwładnego z myślenia i z wartościowania moralnego. Nikt nikomu przez posłuszeństwo nie odebrał władzy krytycznego rozumu.”

Ten krytyczny rozum co i raz jest obecny w myśleniu księdza Kaczkowskiego. Czasami w karykaturalnych obrazach. Na przykład, gdy mówi o kazaniach polskich księży. Nudnych, długich, obrazujących ich niewielkie kompetencje kulturowe, braki w wykształceniu, w słownictwie, etc.

Święcenia, liturgia, msza prymicyjna, kapłaństwo – kroki milowe.  Wikariat, szpital, dom pomocy społecznej, szkoła, czy raczej Oksford, mieszanka zawodówki i technikum.

Mało. Zaoczne studia z teologii moralnej na Uniwersytecie.

Zastanawiam się, jak dużo może powiedzieć ksiądz w takiej rozmowie? Dużo? Wszystko? Coś ominąć, uciec od tematu? „Myślę, że są niewierzący księża. Poza tym spotkałem w swoim życiu niejednego łajdaka w sutannie. Ale ciekawe jest to, że nigdy nie spotkałem księdza, który by złamał tajemnicę spowiedzi. Pewnie dlatego, że sami też się spowiadają. Chociaż podobno są też tacy, którzy nie robią tego latami.”

Hospicjum. Wyzwanie życia? Bez wątpienia. Budował je ksiądz Kaczkowski od podstaw, od zera, z kredytem na dach. Bez zabezpieczeń, na wiarę, bo… bo obiecał prezesowi banku, że go spłaci. Chciałoby się powiedzieć: Pan Bóg spojrzał przychylnym okiem. Niewielkie to hospicjum. Dla dwudziestu paru osób. Przestronne. Inne. Dostosowane do ludzi cierpiących. To nie umieralnia. Cuda? Tak, zdarzają się, ktoś wychodzi, żyje. „O cud można się modlić, ale nie należy się go spodziewać.” W każdym razie piętnaście procent pacjentów opuszcza hospicjum. Wracają pod opiekę hospicjum domowego albo poradni paliatywnej, część po prostu znika. Mało? Odwrotnie. Największe dylematy? Kiedy przestać intensywnie leczyć.

Relacje z pacjentami. Na ty? Nigdy. Poprzez księdza mają kontakt z Bogiem. Ten Bóg jest, musi być oddzielny. „Łatwiej jest wyznać grzechy księdzu niż Piotrowi.”

Wszystko mało. Doktorat z nauk teologicznych: „Godność człowieka umierającego a pomoc osobom w stanie terminalnym – studium teologiczno-moralne”, studia podyplomowe z bioetyki.

Bioetyka. To ważna, bardzo ważna część tej rozmowy. Embrion, aborcja, godność, antykoncepcja, związek małżeński, in vitro, ustawa bioetyczna, kara śmierci.

Ta książka wciąż, chyba czasami wbrew intencjom Żyłki i Kaczkowskiego ociera się o śmierć. Cudzą i własną. Strach? Pewnie tak. On istnieje. A może odwrotnie? Bo to tylko etap. Przejście od do? Może właśnie ta pewność, że nic się nie kończy pozwala z taką odwagą mówić o rzeczach ważnych. Może uwrażliwia? Ale to także książka o godności, relacjach międzyludzkich, o powinnościach osoby duchownej. O powołaniu, oddaniu innym, rozmowie, przyjaźniach i pracy. Wymagającej. O satysfakcji? Pewnie też. O trosce? Autorytetach? Przecież to jeszcze nie koniec. To życie wciąż trwa. I praca. Nieustanna. Choć pewnie w niedoczasie.

„Pewna dziennikarka zapytała, co bym zrobił, wiedząc, że następnego dnia umrę. Poszedłbym do spowiedzi, przyjąłbym Komunię Świętą, w miarę możliwości odprawił Mszę. A jakby jeszcze wystarczyło siły i czasu, to zjadłbym pyszną, krwistą polędwicę medium red w sosie pieprzowym lub rokforowym i popił butelka dobrego, czerwonego, wytrawnego wina Roja. W tej kolejności.”

Onkocelebryta?

 

Ks. Jan Kaczkowski, Piotr Żyłka – Życie na pełnej petardzie, czyli wiara, polędwica i miłość Wydawnictwo WAM, Kraków 2015, str. 248 + 16.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko