Eugeniusz Kabatc
Powrót Człowieka z Altamury
Woda pamięta. Długą falą nieskończoności i mikromiarą sensorów molekularnych. Nic w niej nie gaśnie na zawsze, warianty stanu pokonują czasoprzestrzeń względności, nie naruszając zasady istnienia.
Po wielkich deszczach wiosennych w środkowej Apulii powodziowa fala runęła ze wzgórz Murgii, nie czyniąc zbyt wielu szkód dobrze zakorzenionym winnym krzewom i starym oliwkom, ale przepełniając podziemne kanały i rzeki zbiegające ku morzu, oczyszczając je z wcześniej naniesionych piasków, z mulistej ziemi i szczątków zapomnianej archeologii.
Wiadomość o zniknięciu „człowieka z Altamury” z pola obserwacji naukowej pod tym miastem od razu wywołała na Półwyspie lawinę burzliwych komentarzy i fantastycznych domysłów. Kiedy policja nie potwierdziła podejrzeń o pospolitą kradzież reliktu, zabrali głos paleontolodzy, zwłaszcza po tym, jak zdementowano nieoficjalny komunikat obserwatorium o remoncie ośrodka. A działo się to wówczas, gdy w apulijskiej stolicy Bari obradował międzynarodowy Kongres Kultury. Toteż zapisał się on w mojej pamięci jako wyjątkowy nie tylko dlatego, że obfitował w wyznania i apele osobistości zaiste znakomitych z całej Europy i nie tylko z powodu przyjaźni, jaką zawarłem z miastem i polsko-włoską parą jego uroczo inteligentnych przedstawicieli, lecz także w wyniku tej eksplodującej sensacją zagadki, która na długie lata poruszyła myśl naukową w światowej skali znaczenia. Gdy dopełniła ją treść jednego z głównych wykładów o podwójnym obrazie prawdy, przypadkowość zderzenia rzeczywistości z nieodzowną obecnością jej wariantów, przestawała być iluzoryczna, stając się odkryciem poza podstawową normą i logiką czasu, do czego zupełnie nie jesteśmy przygotowani.
Na dobrą sprawę do niczego nie jesteśmy przygotowani. Uruchomiona w ostatnich wiekach machina antyczasu wyzwoliła zaburzenia bazowe w systematyce odkryć i możliwości, przy których demon ryzyka kusi dowolnością i nieograniczona swobodą marzeń. Gdy stają się nieokiełznane, dochodzi do sytuacji, której bohaterem podczas kongresu mógł zostać prof. Gamma. To on bowiem z trybuny na zamku baryjskim doniósł nam, że jego zuchwałe wprowadzenie do oświetlenia groty w Altamurze promieni „odtwarzających życie” [Lagrange’a równanie ruchu] wywołało efekt pozytywny i oto genotyp człowieka przedwcześnie złożonego tam na bezczasowy spoczynek obudził w sobie serię reakcji łańcuchowych, których umiejscowienie i kolejność jest dopiero do ustalenia. Występując wobec zgromadzenia zapewne niezbyt biegłego w zawiłościach przemiennych mechaniki bioenergetycznej w paleologii strukturalnej, a zwłaszcza nie w pełni świadomej przesunięć granic poznawczych tej rozhuśtanej odkryciami nauki, zastrzegł, że musi uprościć przekaz relacyjny, by móc skupić się na humanistycznej potędze skutku.
Naukowcy w swoich badaniach utrzymują zwykle, że wymagają one przede wszystkim selekcji. Lecz kiedy odrzucono w niej przestrzeń wyobraźni, także ścisłość logiki naukowej zawisła w próżni. Nie wierzymy naszej wiedzy do końca, ponieważ nie ma ona końca. Rewelacje antropologiczne, jakie mnożą się ostatnio wokół nas, niczego nie zamykają, zdumiewają raczej nowymi podniecającymi zagadkami. Homo naledi, znaleziony w afrykańskiej jaskini na głębokości półtora kilometra poniżej poziomu morza, bardziej zaplątał prawdę o naszych przodkach niż wyjaśnił drażliwą różnicę między homo erectus a homo sapiens, nadal wszystko pozostawiając przed nami: zwłaszcza to „brakujące ogniwo”, którego tak uparcie poszukuje się w przeszłości transformacji, tego bodaj rozrostu masy mózgowej, w której na hipokrampie pojawiają się nowe komórki, tworząc rewelacyjną sieć DNA, zszywającą pamięć.
Niewątpliwym bohaterem naszego świata są kostki czasu. O ich międzyplanetarnej wartości prof. Gamma mówił z lekkim uśmiechem, świadom naszej nieufności, gdy przypominał, że o nieśmiertelności mikrocząstek kosmicznych, przebijających się przez ziemski glob w ciężkim, maratońskim biegu, wiedzą wszyscy, którzy kiedykolwiek otarli się o sprawy wiary w religijne gusła. W błyskotliwym wręcz stylu zmierzał do konkluzji, zarzucając niewidzialnemu społeczeństwu głęboką niewiedzę powszechną, jedynie w jej lustrze wypatrującą sprawdzianów swoich możliwości, niewątpliwie oślepianą po drodze olśniewającą forpocztą przyszłości.
Gdy z sali rozległy się natarczywe okrzyki „więc któż to jest ten człowiek z Altamury?”, odpowiedział w gwarze ogólnej konsternacji: „Jest nim mój asystent”. Zapytano tedy we wzrastającym tumulcie niedowierzających głosów: „Wszak wszystko to się stało w ciągu ostatniego tygodnia, nieprawdaż?” I usłyszano: „To człowiek poza czasem”. „Co to znaczy? Co to znaczy?” – sypnęły się gwałtowne pytania. Nikt już nie tkwił w miejscu, gdy padło to ostatnie zdanie profesora Gammy: „ Zapytajcie go o to sami, bowiem czeka na was z konferencją prasową w sali obok!”
I można by już zatrzasnąć tę epokową sensację w tajemnicy owej wciąż niewyjaśnionej „kostki czasu”, jako że nie tylko w sali obok, do której runęli falą najwyższego podniecenia dostojni kongresowicze, nikogo nie było, ale i sam prof. Gamma znikł wtedy na zawsze z pola widzenia, gdyby nie jego notatki, znalezione w jakiś czas potem na śmietniku obserwatorium w Altamurze, z których, choć z trudem, dało się odtworzyć przebieg inkryminowanych wydarzeń w sposób nie pozbawiony kolejnych sensacji. Ta pierwsza, przypomnijmy, eksplodowała serią kontrowersji wokół możliwości [„możliwość jest kulminacją stanu niemożliwości”, utrzymywał prof. Gamma] doprowadzenia do zmartwychwstania człowieka w drodze transformacji genotypicznej lub sklonowania komórek macierzystych, do czego miały się przyczynić odpowiednio ukierunkowane wiązki pospolitych promieni świetlnych, skażonych promieniami gamma. „Ocalony człowiek z Altamury był po prostu uczulony na tego rodzaju właściwości”, notował prof. Gamma.
Wszystko zaczęło się od dziwnych zmian w czaszce szkieletu, których „dziwność” mogła zadziwić wszystkich z wyjątkiem profesora [jeśli wierzyć jego słowom]. Nie miejsce tu, żeby wikłać się w pojęcia „pustej czaszki”, której próżnia nigdy nie jest doskonała – jak nic nie jest pozbawione treści. Wiadomo, że mózgoczaszka „obejmuje mózg i narządy uzależnienia zmysłów”, chodziło więc o to, by odtworzyć jego materię i przywrócić funkcje, co – być może [profesor skreśla to, wyznaje, „z dreszczem podniecenia”] – stało się skuteczne po przywołaniu do współpracy promieniujących antycząstek…
Ale prawdziwy „dreszcz podniecenia” przebiegł po „całym jego jestestwie”, jak znajdujemy w notatkach, gdy znalazł się którejś nocy na dole, w grocie i usłyszał nieoczekiwanie narastający szum zbiegającej ze wzgórz wody, wypełniającej groźnie ten kanał podziemny, w którym utknął przy swojej czaszce [„swojej” podkreślono, ołówkiem zapewne, bo mocno wypłowiało] i nie zdążył unieść jej cało. Wcisnął ją w siebie, gdy porwał go prąd wody, a gdy ją poczuł w sobie, „ czuć już przestał”… Ocknął się na dzikiej plaży jako „człowiek z Altamury” i niech nikt nie próbuje go przekonać, że było inaczej.
A my nie będziemy dochodzić, czy pojawienie się wśród żywych mieszkańców Apulii „człowieka z Altamury” da się zapisać w annałach nauki jako obraz samego profesora Gammy, czy też jego asystenta, o co profesor zabiegał podczas kongresu w Bari, gdyż istotą powstałego sporu została tajemnica wody podziemnej, która spływając w nadmiarze z zachodnich wyżyn ku morzu, najpierw pozostawiła w grocie pod Altamurą człowieka, by zasnął długim snem bezczasu, pozbawiony wody jak powietrza, by potem, po wiekach i latach naszych, wziąć go ponownie w ramiona i obudzić. Bo woda pamięta. Pamięta o sobie i tobie, mocy swojej nie tając, płetwę hominidzie, gdy trzeba, do życie przysposabiając.
Największa nasza wiedza pozostaje wciąż w niebycie. Ale nawet jeśli to, co jest, jest tylko drobną cząstką tego, czego nie ma, to i tak najtrudniejszym węzłem sprawy okazało się nasze niezrozumienie p o w r o t u „człowieka z Altamury”. A stało się wkrótce po tym, jak przepełnione powodzią wody morza zwróciły ją wielkim odpływem rzekom, kanałom, podziemnym ciekom i górom.
Oto jak moje oko, chciwe pamięci, zakodowało tę oczywistą niesamowitość.
Plaża była pusta, jesienna. Człowiek obnażył się niezręcznie, jakby pozbywając się ciała, przetoczył się po piasku, oblepiając si dokładnie muszelkami, ziarenkami ostrych kamyków, plazmą wysychających meduz, po czym wszedł do wody ciężkim krokiem morskiego wilka. I wtedy się wyzwolił ostatecznie. Popłynął swobodnie na wschód, oddalając się od brzegu z wdziękiem śródziemnomorskiej syreny. Nawet nawrót, jaki wkrótce nastąpił, był pełen gracji. Wessała go fala powrotna, której długości, pamięci i sensu nie byłem w stanie ogarnąć. Słowem, co to miało znaczyć, na pewno nie wiadomo; jak wszystko zresztą, co działo się na tym apulijskim przedwieczerzu, w którego gasnącym świetle naramienne płetwy człowieka w morzu na zawsze nie mogły pozostać jedynie złudzeniem. Ale gdy człowiek jest bez ciała, może być w nim więcej niż jest.
I byłbym pewnie rozsnuł się w wyobraźni jak w literaturze, tak skutecznej i wciąż tu żywej przestrzeni eneidy i odysei, gdyby nie ten napis wytoczony na piasku plaży, w chwilę później już ledwie widoczny, rozmyty przez odchodzącą falę: Jak dobrze, że to sen tylko…To ziemia jest miejscem piekielnym. Szczęśliwi ci, co umierają na morzu…
Cytat pożyczony u kogo? Sen przeżyty przez kogo? Człowiek zostawia po sobie swój ślad. To mity, które współtworzą rzeczywistość. Tętno życia nie mieści się w pamięci. Pamięć ludzka nie jest uboga, ale jakże daleko jej do pamięci ziemi i nieba.
E.K.