Andrzej Walter
Jasna strona wspomnień i ciemna strona popkultury
Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce …
mały, samotny chłopiec obejrzał film, który pozwalał mu uciec od siermiężnej i nędznej rzeczywistości. Chodził do kina wiele razy. Wtapiał się w tę opowieść, otwierał usta ze zdumienia i niechętnie wychodził z kina. Ta forma ucieczki była elementem swoistej terapii. Przecież od zawsze, kiedy patrzył w rozgwieżdżone niebo i marzył o swoim przyszłym życiu, jako o wielkiej, dzikiej przygodzie, budował konstrukcję swojego ja. Chciał przecież zmieniać świat. Chciał „uratować” ludzkość, chciał być Prometeuszem szlachetności i walki ze złem. Chciał być rycerzem dzielnym i nieustraszonym, i chciał ten świat zadziwić, tak jak i on – ten nieprzyjazny, acz fascynujący świat – zadziwiał jego. Honor, przyjaźń, solidarność, poszukiwanie wyzwań i poszukiwanie mistrza, poczucie ruchu i radość przestrzeni, żądza przygody i niepokój przeszkody, wszystko to, przybliżało go do odkrycia pewnej Tajemnicy. To była Moc, która nadawała życiu sens, moc, która pochłaniała wszelkie wątki życia, aż wreszcie moc, która kazała wiernie poszukiwać, aby nigdy nie odnaleźć.
Ja też byłem tym chłopcem, tak jak i ty, i jak wielu, wielu z nas. George Lucas w 1977 roku zrealizował swoje marzenia i tchnął w nas … Jasną Stronę Mocy. Zaraził nas swoim sztucznym światem i baśnią o walce z Imperium Zła, a że na domiar złego urodziliśmy się po niewłaściwej stronie muru – barykady wrażenia i konsekwencje były nieadekwatnie zwielokrotnione. Komiksowe postacie nabierały innego wymiaru, a techniczna doskonałość i rozmach opowieści skruszyły nasze waleczne serca na proch, którego nie dało się już z siebie strząsnąć aż do dziś. Kim Pan jest Panie Lucas? Magiem, czarownikiem, bogiem, czy tylko dzieckiem systemu, którego nie byliśmy w stanie doświadczyć po tej naszej, socjalistyczno-skostniałej ciemnej stronie mocy? Demiurgiem banału czy kreatorem świata złudzeń, w który tak bardzo chcieliśmy uwierzyć, że aż nadal niepokojąco wypatrujemy kolejnej premiery kontynuacji tej przedziwnej historii? Kim Pan jest Panie Lucas? – zapytam wytrwale. Sprawnym biznesmenem, który sprzedał na swój film więcej biletów niż liczy nasza Ziemia członków społeczności, a zarobił przy okazji ponad dwadzieścia miliardów dolarów, czy ojcem pięknej bajki, do której nadal uciekamy od swoich pustek, lęków i banałów? Czy też może jest Pan niepoprawnym fantastą, dobrym kumplem Stevena Spielberga, który w o wiele bardziej artystyczny sposób skaził nasze życie „bliskimi spotkaniami trzeciego stopnia”, „poszukiwaniem zaginionej arki”, aż wreszcie „listą Schindlera” powiększoną o „sztuczną inteligencję”? A może jest Pan tylko produktem, jak to złudzenie, w które nas Pan wpakował, które przecież też nim się stało – produktem bez granic, bez kresu i bez słów, bo przecież nie ma żadnych granic, a w kosmosie roznosi się nawet dźwięk, choć wiemy, że to nieprawda i za cenę kolejnego biletu chcemy, aby nas Pan dalej oszukiwał, mamił i czarował? Ale Pan to wszystko sprzedał, choć już wiemy, że człowiek, który został nowym reżyserem nadchodzącej premiery to jeden z nas, chłopców Georga Lucasa, tych samych, którzy zaanektowali kina w roku 1977, i którzy nie dotknęli, acz uwierzyli – tym bredniom, błędnym opowieściom, kompilacji legend i wierzeń, wątków i symboli, koktajlu postmodernistycznej pustki ulepionej ze strzępów efektownych obrazów oraz – było, nie było – jasnej stronie mocy … Czy ta właśnie ta moc, zawirusowała nam życie na tyle, iż po raz kolejny z „Nową nadzieją” wejdziemy do kin? Po co tam pójdziemy? Przecież „Imperium Zła” już nie istnieje. Obalone przez wyznawców, sprzymierzonych oraz Ronalda Reagana, Papieża i (podobno) Lecha Wałęsę. Przecież rozpoznaliśmy już na własnej skórze samoniszczącą naturę gniewu i nienawiści, a nasze dzieci mało co z tego jeszcze interesuje. Przecież nie zbawimy już świata, nie dosiądziemy białych rumaków, aby dać cokolwiek zdegenerowanej i coraz bardziej chciwej ludzkości, naprzeciw sfanatyzowanej masie biednych ludzi, którym wpojono mord jako paschę. Przecież nauczyliśmy się wyjątkowo przydatnego słowa „ale” … i umiemy je stosować na wskroś życia – wzdłuż i w poprzek, aby tylko zastosować je wygodnie, naturalnie i bez zbędnych konsekwencji …
A jednak pójdziemy do tego kina. Spotkamy się tam wszyscy – nasza klasa – fejsbook i rozliczający się z przeszłością viagra jego mać – kawalerowie smugi cienia. Dotrzemy do ciemnej strony mocy popkultury i nakręcimy następne zyski Wytwórni Disneya, której raczył Pan sprzedać nasz film i nasze marzenia za niecną garść srebrników i pozorny spokój ducha. A może był w tym jakiś zamysł? Dekonstrukcja świata sterylnie czystego, w którym Pan dorastał, a my nieśliśmy w tym czasie ulotki o wolności, którą wzgardzaliście pod pozorem „Solidarności” zza Żelaznej Kurtyny? Nic nam już tego nie wyjaśni. I nikt.
Strach nas poprowadził do gniewu. Gniew do nienawiści. Nienawiść do cierpienia, a ono ponownie nakręciło lęk i koło się domknęło. Mamy od 40 do 60 lat i jesteśmy przemijającym pokoleniem „Gwiezdnych wojen” – popadającym z jednej niewoli w drugą, zakrywającym oczy przed prawdą, niezdolni do przenoszenia gór, do pojęcia kontrastu pomiędzy wczoraj i dziś… Nasz „wiek średni” okazał się pułapką niespełnionych marzeń, skażoną przestrzenią jaźni na kozetkach psychoanalityków bądź też w salonach fitness, gdzie wielu próbuje ukryć się przed kolejną zmarszczką na czole. Gdzie się podziała nasz godność, nasz honor i w końcu cały nasz świat, gdzie nasze sny, w które wkradł się zachłanny niepokój o tę nieznaną stronę Wszechświata, po której wszelkie Moce tracą sens, zwierciadła matowieją a bajki kończą się bezdyskusyjnie?
U schyłku lat siedemdziesiątych poprzedniego stulecia Pana piękna, zmyślona i fantastyczna historia była szczera, świeża i wiarygodna. W dzisiejszym świecie nie ma już na nią miejsca. Jest mrocznie, przerażająco i w zasadzie inaczej niż nam obiecywano – wygrywa nowe Imperium Zła, nowa, nieznana, ciemna Strona Mocy, która włada już na lewo i prawo, a człowieka ustanowiła epicentrum własnego wszechistnienia oraz bezkresu własnej tożsamości i wolności, aż do granic zdrowego rozsądku. Nikogo nie zajmuje już walka dobra ze złem, a bajki tego typu, opowiada się głównie dzieciom, których – notabene – coraz mniej.
Kim Pan jest Panie Lucas – traci swoje znaczenie. Zastanawia mnie (i innych) z kolei to, co Pan powołał do życia. Pokolenie po pokoleniu. Zastanawia czy nie będzie to znów kolejna lekcja ucieczki przed realnością, przed życiem, przed rzeczywistością drapieżną, nieokiełznaną, niszczącą, żrącą i nisko upadłą wobec Pana sklonowanej historii – samonakręcającego się już mechanizmu, którego nie da się już powstrzymać siłą swoich wyznawców, do których ja i moi koledzy, przyjaciele – rówieśnicy również należymy. Umarła już w nas solidarność, odruchy ludzkie skostniały, a zakola wspomnień roją niepewność i klatkę codzienności wypełnioną goryczą. Papka pseudo-rozrywki zagościła w naszych domach, w naszych sercach i pod dachami: Londynu, Paryża, Warszawy, Waszyngtonu i Pacanowa. Nasze rodziny rozjechały się po świecie i pracują od świtu do zmierzchu, aby zdążyć umrzeć. Ciemna strona Mocy w zasadzie wygrała, ale to nie jest cała prawda.
Pozostało ziarno metafizyki, której nigdy nie pokona. Ciemna strona mocy jest i naszym dziełem. Pan to rozpoczął przekształcając pierwszą część – „Nową nadzieję” – jak i pozostałe z czasem w przemysł popkultury, w jej sedno i mechanizm przerastający mentalnie własny fenomen. Bo to był fenomen. To było zjawisko. Jedyne w swoim rodzaju. A dziś … gwiazdy spadły nas i spłonęliśmy wraz nimi. Najbardziej boję się przy okazji kolejnej „premiery”, po blisko czterdziestu latach – najbardziej lękam się rozczarowania. Kolejnego gwoździa nihilistycznych myśli, że „miało być tak pięknie”, tak rześko i poetycznie, tak świeżo i radośnie, a jest żal, jest niesmak, jest ersatz okraszony fenomenem efektów made In Disneyland.
Jedyną nadzieją dalszego ciągu tej historii jest reżyser – w końcu jeden z nas. Jeden z „wychowanków”. Tylko czy współczesny świat i jemu nie przetrącił kręgosłupa, nie zawiązał oczu i nie kazał strzelać do nas, skazańców, wystawionych na rzeź za garstkę powrotu do czegoś, do czego przecież nie można już nigdy powrócić?
Andrzej Walter