Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego
Ameryka beat generation
Pierwsza pochwała należy się Filipowi Łobodzińskiego, który podjął się benedyktyńskiej pracy przetłumaczenia księgi, która w druku liczy pięćset stron. Nie tylko jednak zmierzenie się z rozmiarami dzieła jest godne najwyższego uznania, ale także wiedza, niezbędna przy poruszaniu się w tym gąszczu nazwisk, faktów, ocen, jaki tworzą wspomnienia o Jacku Kerouacu, jednej z koronnych postaci beat generation, jakie napisała o nim jego niegdysiejsza intymna przyjaciółka. Tak się złożyło, że w przypadku beat generation legenda tego pokolenia przewyższyła dzieła jego głównych twórców, choć akurat „W drodze” Kerouaca ciągle jest w czytelniczym obiegu.
Co do wspomnień Yoyce Johnson, to choć była przyjaciółką bohatera wspomnień, to szczęśliwie nie nadała im charakteru zapisków sentymentalnych i napisało o nim rzeczowo, choć nie bez zauważalnego ciepła. Być może jednak aż pół tysiąca stron o samym Kerouacu to byłoby za dużo dla czytelnika akurat w tym pisarzu nie zakochanego po uszy. Taki czytelnik ma panoramę intelektualno-kulturalno-społeczną Ameryki lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych minionego stulecia, panoramę bogatą, choć zapewne subiektywnie zarysowaną. Dlatego bez wahania polecam tę książkę nie tylko miłośnikom Kerouaca i beat generation.
Joyce Johnson – „Własnym głosem. Samotne zwycięstwo Jacka Kerouaca”, Wyd. Axis Mundi, Warszawa 2015, przekł. Filip Łobodziński, str. 505, ISBN 978-83-61432-57-9
—
Mistyfikacje, kombinacje, męty
Choć autorem „Weryfikacji” jest były oficer PRL-owskiej Służby Bezpieczeństwa, to – jak sam wspomina we wstępie – „nie jest książka ani historyczna ani dokumentalna, chociaż opisane wydarzenia mogły się wydarzyć, a stworzeni przez autora ludzie – żyć i działać w rzeczywistości. Prawdziwe są miejsca, lecz te nie opowiadają historii”.
Po samym już tylko przeczytaniu tej mętnej deklaracji pojawił się we mnie sceptycyzm wobec tej czekającej mnie lektury. Bo w jakim celu były oficer SB, a także oficer wywiadu i kontrwywiadu w randze pułkownika, czyli ktoś z definicji dysponujący nieprzeciętną wiedzą o działalności służb specjalnych PRL i infiltrowaniu przez nie „Solidarności” oraz reszty opozycji, zamiast wyłożyć kawę na ławę i objaśnić czytelnikom jak to było, przynajmniej jego perspektywie, bawi się w mistyfikacje, kombinacje fikcje mieszane z faktami, łączy w jedną kilka postaci, słowem – zachowuje się, zupełnie niepotrzebnie, jak artysta eksperymentator, a nie jak – bądź co bądź – uczestnik historycznych procesów, może nie na samych szczytach, ale zaraz na zapleczu, będąc jednocześnie usytuowanym w środku tego straszliwego kotła lat osiemdziesiątych?
Zaraz po wstępie, publikacja opatrzona jest dziwnym zestawem zdjęć przedstawiającym szereg postaci, w tym kilku bardzo znanych, publicznych, jedna z ich ma nawet zasłoniętą twarz, a wszystkie lub prawie wszystkie mają przydane zmyślone nazwiska. Mnie jako czytelnikowi postronnemu ta książka niczego nie wyjaśnia, niczego też nie rozstrzyga. Przeciwnie, jej mętna struktura zaciemnia jeszcze i tak mętny obraz. Po co zmyślenia i mistyfikacje skoro można złożyć uczciwe świadectwo, skoro ma się po temu instrumenty? Zdarzało mi się słuchać w przeszłości i czytać uwagi niektórych ludzi „Solidarności” i opozycji o ich kontaktach z funkcjonariuszami SB mającymi wybitne skłonności do pseudofilozoficznego rezonerstwa, którym nieraz lubili dzielić się z przesłuchiwanymi. Przypominało mi to czasem wywody sędziego śledczego Porfirego Pietrowicza kierowane w „Zbrodni i karze” Dostojewskiego do Raskolnikowa czy filozoficzne dywagacje oficerów Ochrany kierowane do konspiratorów w historycznych powieściach Władysława Lecha Terleckiego („Dwie głowy ptaka”, „Zwierzęta zostały opłacone”, „Spisek”, „Lament” i inne).
Z jednym z takich przypadków mamy do czynienia w „Weryfikacji”. Tyle tylko, że poziom intelektualny tamtych śledczych z kart literatury był znacznie wyższy. Nic dziwnego – tamte postacie tworzyli wybitni pisarze. Te tworzą sami byli esbecy.
Piszę o tej książce wyłącznie jako czytelnik. Ani na jotę nie zwiększyła ona mojej wiedzy o tych czasach i o działających wtedy mechanizmach. Pochyliłem się nad nią jak nad źródłem wiedzy, choćby cząstkowej, ale w tym momencie sam autor zabełtał mi przed nosem muliste dno i wzburzył męt. Nie zobaczyłem więc nic, tylko wirujący muł. Być może dla części odbiorców, tak czy inaczej wplątanych w tamte sprawy, po tej czy innej stronie, byłych esbeków czy działaczy opozycji, te treści są (będą) czytelne. Jestem nawet tego pewien. Oni bowiem znają obowiązujące wtedy kody, oni rozumieją ten język aluzji, insynuacji, dwuznaczności. Dla mnie i prawdopodobnie dla mnie podobnych czytelników, sfinksowy (najładniej rzecz ujmując) charakter tej publikacji jest klasyką mętniactwa.
Mimo tych wątpliwości zdecydowanie rekomenduję tę książkę do lektury. Jest ona w sam raz dla miłośników tematyki służb specjalnych, miłośników najnowszej historii Polski, dla byłych konspiratorów i byłych esbeków, dla redaktorów i publicystów pism w rodzaju „W sieci” i „Do rzeczy”, dla fanatycznych fascynatów tematyki służb specjalnych, dla miłośników łamigłówek z tej dziedziny. Niech oni „Weryfikację” czytają, niech dokonują jej egzegezy, niech objaśniają i niech się tym dzielą na łamach mediów. Dla nich to wyśmienita lektura. W sam raz. Ja zacytuję na koniec Dziennikarza z „Wesela” Wyspiańskiego: „Może z mętów się wydobędzie człowieka…”. Czekam na to.
Piotr Wroński – „Weryfikacja. Historia manipulacji i zdrady”, Wyd. Editions Spotkania, Warszawa 2015, str. 303, 978-83-7965-036-3
—
Kryminalna Warszawa 1909
„Ta książka zaczyna się tak jak jeden z wielu popularnych kryminałów „z epoki”… Warszawa rok 1909. W żydowskiej dzielnicy giną w niewyjaśnionych okolicznościach młode dziewczyny. Dobór ofiar zdaje się być nieprzypadkowy. Mimo to władze zmierzają sprawę ukryć. Młody dziennikarz chce na własną rękę wyjaśnić zbrodnię. Potem jednak każde z żelaznych praw rządzących kryminałem zostaje złamane. Śledztwo oczywiście trwa, tyle że nie bardzo wiadomo kto je prowadzi. Nie ma bowiem wymaganego prawami gatunku samotnego detektywa. Nie ma nawet głównego bohatera. Pretensje do tej roli ma kilka postaci, lecz żadna z nich nie jest w stanie unieść ciężaru. Dziennikarz szybko okazuje się jednym z podejrzanych. Policjant, który morderstwami ma zająć się z urzędu, chce tylko świętego spokoju. Sędzia śledczy, który zabiega u zwierzchności o przydzielenie mu sprawy, myśli tylko o skierowywaniu dochodzenia na fałszywe tory, aby wyłudzić łapówkę od rodziny jednej z ofiar. W dzielnicy żydowskiej panuje strach, zamęt. Są i tacy, którzy uważają, że jedyną odpowiedzią na morderstwa powinno być inne morderstwo. Tajna policja polityczna chce przy okazji załatwić swoje interesy. Trzy lata wcześniej we krwi utopiono rewolucję. Mimo to niedobitki terrorystycznych organizacji są wciąż aktywne. Gdyby udało się ich “wrobić” w tę sprawę na jednym ogniu dałoby się upiec dwie pieczenie: zlikwidować wywrotowców i skłócić Polaków z Żydami. Konfidenci i prowokatorzy dostają wolną rękę. Ruszają na miasto a w ich “pracy” każdy chwyt jest dozwolony. Jednak podziemne organizacje nie zamierzają spokojnie czekać na swoją zagładę…Nie ma motywu zbrodni, więc każda z postaci stara się wymyślić go i dopasować go do własnych potrzeb i interesów. Nikomu nie chodzi o prawdę. Zresztą w tym świecie prawda nie ma ma prawa istnieć. Jest niepotrzebna. Wygra nie ten, kto schwyta sprawcę lecz ten, kto go lepiej „wymyśli”. Tylko dwóm ludziom w mieście udaje się złapać trop. Wskazówki zakodowane są w okolicznościach zabójstw i doborze ofiar. Można je czytać na różne sposoby i zawsze prowadzą do przyszłości. Strasznej przyszłości… Dwie potworne siły, dwa totalitaryzmy, które zniszczyły pięknie zapowiadający się wiek XX objawiły się w Warszawie w roku 1909” – tak przedstawia tę powieść w nocie samo wydawnictwo. Jest jeden powód czytania kryminałów przez tych, którzy nie są typowymi miłośnikami gatunku i nie ekscytują się sama kryminalna intrygą. Powieść kryminalna jest jednym z ostatnich schronień dla tej funkcji literatury, jakim jest przedstawienie realnego świata, przeszłego, minionego czy teraźniejszego, współczesnego. Odeszła od tej funkcji klasyczna powieść obyczajowa, którą zdominowała poetyka romansu a la Grochola czy Kalicińska. Mało kto zdobędzie się natomiast na napisanie klasycznej powieści obyczajowej, choćby środowiskowej, zwyczajnie w obawie przed brakiem odbiorców. Nie ma też dziś przekrojowych eposów, syntetyzujących obraz kilku epok w społeczno-polityczno-obyczajowym i myślowo-estetyczno-emocjonalnym przekroju. Dziś nawet nie stawia się postulatu tworzenia takiej literatury, co było leitmotivem krytyki literackiej w PRL. Zdarza się proza quasi-polityczna, ale niskiego, plotkarskiego lotu. Słowem, postulat Zagajewskiego i Kornhausera sprzed czterdziestu z górą lat z ich wspólnej książki eseistycznej „Świat nieprzedstawiony” pozostaje aktualny. Z tym, że wtedy, w domyśle, niedopowiedziana diagnoza brzmiała – winna temu jest państwowa cenzura. Dziś takiej akurat cenzury nie ma, a mimo to sytuacja jest, z wielu punktów widzenia, w tym samym miejscu. I okazuje się, wracam do tezy wyjściowej, że to właśnie gatunek powieści kryminalnej jest schronieniem realizmu. Z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że ten gatunek jest dobrym tworzywem i pretekstem dla opisu realistycznego, Po drugie, niezmienna czytelnicza atrakcyjność kryminału tworzy dobre alibi dla treści, które można pomieścić sensacyjnej fakturze. I właśnie z powodu ciekawego realizmu w ukazaniu świat sprzed, z górką, stu lat, rekomenduję lekturę żydowskiego kryminału Mateckiego.
Jacek Matecki – „Prawda to marny interes a policja wie tylko tyle, ile jej powiedzą”, Wyd. Trio, Warszawa 2015, str. ISBN 978-83-7436-330-3