Eliza Segiet – Ksantypa

0
637

Eliza Segiet


KSANTYPA


Roman OpałkaWszyscy wciąż krytykowali poetę, że nie ma żadnych wierszy, które wyrażają coś konkretnego. Twierdzili, że te utwory nie mają niczego wspólnego z poezją. A on ciągle zastanawiał się nad tym, czym w zasadzie jest poezja. Kiedy wiersz jest dobry, a kiedy zły?  W końcu uznał, że będzie pisał nawet, jeśli nikt nie będzie tego czytał. Był przeświadczony, że kiedyś, choćby po jego śmierci, ktoś dostrzeże kunszt jego słów. Często przyjaciel Cornelius, który bądź co bądź jest filozofem, mówił mu: coś w nich jest. Jeszcze nie wiem co. Ale wiem, że jest. Przestudiuję kilka uczonych ksiąg i może kiedyś ci powiem. Teraz jeszcze nie wiem, ale będę wiedział. Zobacz, w jednym wierszu już zaczynam zauważać sens, a jak jest sens, to i znaczenie się znajdzie. Trzeba go tylko poszukać. Sokrates, jak czegoś nie wiedział, to pytał tak długo, aż się dowiedział. Będę twoim położnikiem.


Hieronim nie miał pojęcia, o co chodzi z tym położnikiem, bo przecież on – jakby nie było – jest samcem, ale skoro ma mieć położnika – to niech tak będzie. Na wszelki wypadek nie spytał filozofa, o co chodzi, bał się, że jak ten zacznie swoją rozprawę, to nie starczy już czasu na pisanie poezji. A miał wszystko rozplanowane: jeden wiersz rano, jeden wieczorem i tak aż do śmierci. Zapewne, gdyby z jakiegoś powodu pominął np. poranny wiersz, to nadrobiłby to wieczorem, tworząc dwa. Niestety, czasem inspiracja  go opuszczała, bo na przykład po „rozmowie” ze swoją głuchoniemą ciotką Adelą tak go bolały ręce, że nie mógł już nawet myśleć o trzymaniu pióra. A co dopiero mówić o napisaniu wiersza! Zawsze kiedy kończyli pogawędkę uświadamiał sobie, że zmarnował tak wiele czasu, że jutro będzie musiał nadrobić zaległości.  A  jutro było podobne do dziś – znowu przyszła pogaworzyć Adela. Zabierała mu tyle czasu, że od następnego dnia postanowił przed nią się chować. Udawać chorego. A według zasad cioteczki, kobiecie nie wypada odwiedzać chorego mężczyzny leżącego w łóżku.


Plan miał być zrealizowany w stu procentach: ona nie wejdzie, on będzie pisał wiersze. Niestety, zmartwiona stanem zdrowia kuzyna, ciotunia wysłała w odwiedziny Wiktora – swojego męża.  Przesiedział przy łóżku „pacjenta” cały dzień. W końcu Hieronim poprosił swoich rodziców, żeby nikomu nie pozwalali go odwiedzać, bo jest chory na… – i tutaj pojawił się problem. Na co ja mogę być chory? – pytał samego siebie. Przecież wszyscy się odsuną, bo nie będą chcieli się zarazić, a w dodatku Helena nie wpadnie na szybciutki seksik, który tak bardzo wzmaga wenę. Bez Heleny nie ma weny, bez weny nie ma poezji, bez poezji nie ma życia! Musiał zmienić swój plan.


Postanowił zwiększyć ilość dziennie pisanych wierszy. Kiedy tak sobie wszystko układał w głowie, zrozumiał, że na samą myśl o seksie wraca natchnienie. W jednej chwili napisał prawie poemat.


Bez mojej Heleny

nie mam w ogóle weny.

A kiedy ona do mnie przyjdzie

to do rana stąd nie wyjdzie. 

 

Teraz postanowił sobie, że codziennie będzie pisał tyle wierszy, ile razy uda mu się  pobudzić wenę Heleną. Ale niestety, ona po miesiącu nie chciała już tak często przychodzić. Hieronim był zrozpaczony, nie wyobrażał już sobie innego impulsu do tworzenia poezji. Przecież po każdym wyjściu Helenki słowa same się układały w całość. Nawet Cornelius zauważył, że jakby coś drgnęło w wersach, jakby bardziej rozumiał przesłanie poezji Hieronima. I właśnie to, że tak znany filozof zaczyna już widzieć potęgę jego słów skłoniło go do przeprowadzenia rozmowy z Adelą. Uznał, że łączy ich bardzo dalekie pokrewieństwo i w końcu czego nie robi się dla sztuki. Początkowo ciotka myślała, że się „przesłyszała”, ale kiedy Hieronim bardzo obrazowo zaczął gestykulować nie miała już wątpliwości, o co chodzi. Nie było sensu odkładać tego na później: sztuka jest przecież bardzo ważna! Najważniejsza! I tym oto sposobem poecie przybywało weny z każdym dniem. W parzyste dni Helena, w nieparzyste Adela.  A wiersze były coraz bardziej zrozumiałe. 


Wczoraj przyszła  Hela

a  Hieronim do niej strzela.

Jutro będzie tu Adela

choć mnie trochę onieśmiela.


Bo kobieta – płeć przecudna,

choć w gadaniu bywa nudna. 

Adela jest najlepsza na świecie

bo nic do mnie nie plecie.

 

Pewnego dnia, po przeczytaniu paru setek wierszy, filozof zaczął swoją przemowę: gdybym nie był filozofem, może nie zauważyłbym twojego talentu. Próbowałem na wiele sposobów rozwiązać tajemnicę twojej twórczości, sięgnąłem nawet do Freuda i Kanta. Zrozumiałem, że ty swą twórczość opierasz na empirii, a to immanentnie świadczy o tym, że…,oj,  przepraszam, raczej implikuję, że przyczyną twojej poezji jest seks. I właśnie tutaj dopatruję się twojego geniuszu. Pisz dalej, bo to co robisz pobudza wyobraźnię, a poza tym teraz zaczynam zauważać siłę napędową, która może pobudzać człowieka do tworzenia rzeczy niezwykłych. To przecież prokreacja – ty jesteś matką i ojcem swoich poematów. A kobieta służy ci tylko jako impuls do działania. Niesamowite, niesamowite! Mnie też bardzo dużo dała pracą nad twoją poezją, tyle rzeczy zrozumiałem! Kobieta jest siłą napędową świata. Przecież gdyby Ksantypa była pociągającą i piękną kobietą, to czy Sokrates byłby tym, kim był? To tylko dzięki niej jest  znany, bo uciekał z domu, żeby na nią nie patrzeć! Wtedy mógł rozmawiać z ludźmi i dla potomnych wydobywać wiedzę na światło dzienne. A ja muszę pracować w domu, muszę tworzyć, a okazuje się, że…  Powiem wprost: mam nadzieję, że nie będziesz się na mnie gniewał, jeśli w parzyste dni będzie mnie odwiedzać Adela, a w nieparzyste Helena.    



Eliza Segiet

       

Sprostowanie


Wszyscy zawsze jej mówili, żeby słuchała i uczyła się od starszych. Matylda nie różniła się od rówieśników. Przecież nikt nigdy nie traktuje takich słów poważnie. Wszyscy myślą, że stare zgredy nie mają racji, a co dopiero jakiś sędziwy Wróżbita. Po latach swoją historię opisała w książce. Akcja powieści zaczynała się od dnia, w którym ze swoim kolegą – może właściwiej nazwać go jej chłopakiem – weszła do kawiarni. Siedział tam chyba stuletni starzec.


Wyglądał jak ludzik z komputerowej batalii o ogień. Wydawało się, że nie używał nożyczek przynajmniej od półwiecza, nie mówiąc już o wizycie u fryzjera. Ubrany był w łachmany. Wiedziała – jak wszyscy w mieście – że ów „krzesający ogień” znał się na przepowiadaniu przyszłości. Miała ochotę spytać go o swoją przeszłość, ale uznała, że nie warto tracić czasu. Przecież wiedziała wszystko, dzień po dniu, tydzień po tygodniu. Nie da się zmienić wczoraj. Kierując się tą dewizą, raczej dla zabawy, nieśmiało podeszła do niego i spytała: jak pan myśli, czy będę szczęśliwa z tym chłopakiem? Jak pan widzi naszą przyszłość? Czy na starość będziemy mogli z Marcelem usiąść i rozmawiać przy kominku? Czy mój chłopak zasługuje na taką zołzę jak ja?


„Dziecko drogie – zaczął – ty nazywasz siebie zołzą? Nie rozśmieszaj mnie! Chciałbym zobaczyć wewnętrzną stronę waszych dłoni. Spójrzcie sami, nawet w jednym punkcie wasze linie nie są do siebie podobne. Różnicie się wszystkim i nie powinniście być razem. Rozstańcie się póki jeszcze czas.” Z kawiarni wyszli bardzo rozbawieni. Słowa starca brzmiały jak dobry żart. Wciąż powtarzali: „rozstańcie się póki jeszcze czas! Rozstańcie się póki jeszcze czas!”


Nie mieli zamiaru stosować się do przepowiedni czy raczej ostrzeżenia, które wydawało się odrealnione. Matylda była pewna, że ma zagwarantowaną starość w objęciach swojego Romea. Kiedy postanowili się pobrać, jej radość była nie do opisania. Dwa lata po ślubie Romeo odebrał telefon z informacją, że gdzieś, na drugim końcu świata, musi pomóc przyjacielowi, z którym zawsze chodził na wagary. Matylda była bardzo zdziwiona tą informacją, ale przed ślubem obiecali sobie zaufanie – bo na nim można budować przyszłość. Skoro musisz jechać – powiedziała – ja nie mogę ci zabronić. Nie mogę cię zatrzymywać. Wróć, proszę szybko. Odpowiedział, że będzie z powrotem najszybciej, jak to będzie możliwe. Musiał załatwić wszystkie formalności związane z wyjazdem i po dwóch tygodniach wyleciał do przyjaciela.


Nie wracał bardzo długo. Matylda się martwiła, ale zaufanie to podstawa. Czekała na swojego Romea ponad rok. Miała dla niego niespodziankę, którą udało jej się przez te wszystkie miesiące zakamuflować – Maleńka Kruszynka została poczęta w noc przed wyjazdem Romea. A ponieważ z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc, obiecywał, że już wkrótce wróci, postanowiła czekać i zdradzić mu ten sekret dopiero w rozmowie prosto w oczy. Sama sobie z wszystkim radziła. Nocą zajmowała się tłumaczeniami tekstów i to pozwoliło jej jakoś wiązać koniec z końcem.


Aż nadszedł upragniony dzień powrotu. Stęskniona i spragniona pojechała z córką na lotnisko. Kiedy zobaczyła swojego Marcela nie mogła uwierzyć w to, co widzi – obcego człowieka, który zaczął ją całować i mówił, że jest jej mężem. O co ci chodzi? Zrobiłem tylko „sprostowanie płci”, nic nie zmieniło się między nami. Wszystko jest bez zmian. Chociaż widzę zmianę. Kto to jest? Moje dziecko? Matylda odpowiedziała: tak tatusiu, to znaczy tak mmma…mmmu…siu…


Następnego dnia poszła z Marceliną na długi spacer. Chciała pomyśleć, zastanowić się nad tym co się stało. Przecież nic i nigdy nie będzie takie jak było przed jego wyjazdem. Zmienił się cały jej świat. Kiedy usiadła na ławce, nieoczekiwanie dosiadł do niej Wróżbita. Pomimo, to  iż był w swoich łachmanach, brudny, zaniedbany, nie powstrzymała się przed wtuleniem w jego ramiona. Powiedział tylko: popłacz sobie, dziewczyno, która myślałaś, że jesteś zołzą. Płacz ile chcesz, wypłacz się. Możemy tutaj siedzieć bardzo długo. Podniósł się na chwilkę, zajrzał do wózeczka, uśmiechnął i powiedział: piękna jest Marcelinka. Dbałaś o nią jak najlepsza matka na świecie. Gratuluję, jesteś bardzo silna. Siedzieli w milczeniu. Matylda bardzo się wstydziła, że nie posłuchała, kiedy ją ostrzegał. Odchodząc powiedziała: chyba się rozstanę. Póki jeszcze czas. Moja córka nie powinna mieć dwóch matek.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko