Z lotu Marka Jastrzębia
POMOC WSZECHSTRONNA
Zacznę od rocznicy mojego felietoniku o Skolimowie dla twórców https://pisarze.pl/felietony/8321-z-lotu-marka-jastrzbia-skolimow-dla-tworcow.html Prawdopodobnie umknął on zapracowanej uwadze adresata/ów, czemu się za bardzo nie dziwię, bo w natłoku tekstów, które pojawiają się co dnia, łatwo przegapić ważny. Tak więc na wstępie niniejszej supliki uniżenie oświadczam, iż nie mam o to pretensji. Ale za to posiadam pretensje innego rodzaju: choć felietonów, telewizyjnych reportaży, rozwrzeszczanych połajanek w sprawie pomocy ukazało się mnóstwo, reakcji nie było za wiele, ot, niekiedy z urzędniczych ust wypsnął się jakiś komunał o nieuzasadnionych roszczeniach, przesadach lub malkontenctwach, po czym zadowolony funkcjonariusz odlatywał do swoich kompetencji; ginął w przepastnych pieczarach świętego spokoju pozostawiając problem na święty Nigdy.
Tak było i teraz, z czego można wysnuć wniosek, że podły los niektórych zasłużonych pisarzy lub artystów w podeszłym wieku, nie zbulwersował Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Dotychczasowe nie jest i nie było zainteresowane weteranami pióra. Po ustrojowej zmianie przejawiało też brak ochoty na wysłuchanie przedstawicieli środowiska literackiego. Miejmy nadzieję, że kolejny Minister zajmie się uporządkowaniem tych spraw i nareszcie się z nim spotka.
Jedna z komentatorek tekstu o stworzeniu ośrodka pomocy dla tej grupy społecznej widzi następujące wyjście: Połączyć SPP, ZLP i Pen Club, zrobić 1 prezesa z 1 sekretarką, skasować 3 biura, stworzyć jedno ale prężne i przestać gadać o pomocy dla pisarzy w ciężkiej sytuacji bytowej.
Jestem za, ale to wyjście nierealne, gdyż który z tych związków zgodziłby się na dobrowolne kadrowe ograniczenia! Przecież żadnemu z nich nie chodzi o dobro literatury, ale o zachowanie posad! Jaki prezes zrezygnowałby ze swojej funkcji? W imię czego? Między bajki włożyć trzeba, że którykolwiek z nich przejmuje się losem twórców znajdujących się w skrajnej biedzie! Więc apel należałoby skierować do nowego MKiDN.
*
A jak z pomocą jest na froncie ogólnym, pozaartystycznym, w piekle szarej codzienności?
W tym temacie wypowiada się teraz – a i wcześniej zabierało głos – tak wielu, że ów problem ciśnięto w odległy kąt. Sfatygował się, wyświechtał; sprowadzony do wyrażenia głębokiego współczucia, zastąpił samograjową, starą śpiewkę o pogodzie.
Ratunek przestał oznaczać cokolwiek, szczególnie dla biuralisty od ubolewania. Sparaliżowany ograniczającymi go zarządzeniem, ustawą, przepisem zastępującym sumienie, zdziczał zgodnie z jurysprudencją. Suchy przepis począł decydować o rozmiarach i skuteczności jego działań, a jednocześnie stał się doskonałą wymówką ich skutecznego zaniechania. Usprawiedliwieniem niemocy: chciałby, ale nie może, bo krępują go po paragrafy.
*
Sprawy związane z pomocą rozwiązywać można na dwa sposoby. Pierwszy, płaczliwie dyskusyjny, przypominający rozmowę niewidomych uprawianą na migi, stosowany jest od wielu lat. To gazetowe alarmy o administracyjnej niegodziwości. O powszechnej znieczulicy typu nikt nic nie widział, a wszyscy są zaskoczeni. Teksty wysmarowane ku pokrzepieniu serc. Sposób ten przynosi rezultaty chwilowe na teraz i marne na przyszłość. Jest dorywczym łataniem dziur. Spóźnionym heroizmem strażaka budującego studnię na pogorzelisku.
Interwencja doraźna, to kolejne pustosłowie. Rzewna opowiastka o tym, jak to dzielni urzędnicy poczłapali po rozum do głowy i podjęli mądrą decyzję ofiarowując mieszkanie na parterze nieszczęśnikowi X, zamieszkałemu na trzecim piętrze drapacza niskich chmur.
Czy przykład zadowolonego Pana X daje powody do satysfakcji? Nie. Pan X mieszka już co prawda na parterze i już może wyjeżdżać wózkiem, lecz jedzie w nastroju cokolwiek minorowym. Dlaczego? Bo tuż za rogiem jego ulicy znajduje się Pewien Ważny Urząd zaopatrzony w pomysłowe bariery. Nie może się do niego dostać, więc rezygnuje i przemieszcza się w stronę apteki. W zasadzie nie tyle do apteki wiosłuje, co pod jej drzwi, gdyż, w ramach pochylania się nad człowiekiem oraz nieutulonej troski o rehabilitację, ułożono wysokie krawężniki oraz eleganckie schodki dla samobójców.
Rezultaty są żałosne i kontrowersyjne, ponieważ w identycznym wieżowcu bez windy, ale na drugim piętrze, mieszka Pan Y borykający się z taką samą durnotą. Siedzi w domu i złorzeczy pod adresem urzędników. Nie pojmuje, dlaczego nie rozstrzygnęli jego problemu łącznie ze sprawą Pana X. Dlaczego nie zaproponowali mu dogodnego mieszkania w innym domu.
Jest bezradny, gdyż nie może wyjechać ze swojej klitki. Nie ma go kto znieść razem z rozklekotanym wózkiem po krętych schodach. A jeżeli już zdarzy się cud i znajdzie się na ulicy, to nie ma dokąd się udać. Myślę tu o dostępie do teatru, filharmonii czy biblioteki.
Biurokraci lubią poczytać sobie o cudzych nieszczęściach. Między porannym podwieczorkiem a pójściem do pracy, zagłębiają się w lekturze gazet. Żurnalistyczne bitwy o społeczną sprawiedliwość, to wesołe historyjki przeznaczone dla bezdusznych i zadurzonych w sobie. Czyli nie dla nich.
Skargi, psioczenia, ewidentne narzekactwo dotyczy jakichś pozostałych, odrealnionych ludzi. Człowieków, z którymi się nie utożsamiają, na których są oburzeni. Wściekają się, że poruszane w artykułach problemy nie są rozwiązywane w całości, tylko cząstkowo. Niepotrzebnie, bo zapominają, że sami pozwolili swoim sejmowym wybrańcom na skonstruowanie takich przepisów.
Gdy się nad nimi zastanowić, życie zmienia się w koszmar, ponieważ zadaję sobie pytanie: a ilu jest Panów Y znajdujących się w podobnej sytuacji? Ilu w skali miasta, dzielnicy, obok mojego nosa? Co o nich wiem? Jak żyją na co dzień?
*
Pomóc obu panom, oczywiście, trzeba. Bariery znosić, rzecz jasna, należy. Lecz pomóc należy skutecznie. A skutecznie, to znaczy – kompleksowo. Przy likwidacji zaniedbań powinna być zachowana kolejność. Trzeba łamać nie te, które się znosi na pierwszy ogień [schody bez cienia poręczy, windy tak mikroskopijne, że mogą służyć do przewozu roztoczy, krawężniki do pokonywania o tyczce, podjazdy zbyt strome z powodu oszczędności na betonie], ale te zwłaszcza, które uniemożliwiają kompleksowe rozwiązywanie trudności sprawnych inaczej.
I tu dochodzimy do właściwego sposobu: metoda numer dwa polega na zlikwidowaniu wszystkich.
Ps.
w tym miejscu należałoby sprecyzować, co kryje się pod określeniem: POMOC WSZECHSTRONNA. Najkrócej i najwłaściwiej można powiedzieć, że jest to pomoc OSZCZĘDNA i ODCZUWALNA dla tych, co jej potrzebują. A więc inna od obecnej: przypadkowej i rozrzutnej, bo bezplanowej, a nieraz udzielanej kilkukrotnie. POMOC WSZECHSTRONNA polega na rozumnym współdziałaniu WSZYSTKICH ISTNIEJĄCYCH PLACÓWEK.
· · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · R E K L A M A · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·
{loadposition reklama_art}