Jan Stanisław Smalewski
Karmienie wyobraźni, i gołębi, jesienią
Przeczytałem w e-tygodniku pisarze.pl ostatni materiał Marka Jastrzębia „Prowokacje i recydywy” i popadłem w zadumę. Twoje rozważania Marku są ze wszech miar słuszne, głęboko filozoficzne i na swój sposób rujnujące współczesne poglądy o doczesności. Nie zgadzam się jedynie z tezą kończącą materiał, że należałoby kontynuować dzieła rozpoczęte przez przywołanych przez Ciebie twórców. Było, minęło – powiem jedynie. Ich czas, ich życie, ich poglądy i opinie – tak, jak wcześniej zauważyłeś – trafiały w przynależny im czas, a ten czas był, minął.
Siedzę tak sobie w parku wśród jesiennych liści i osłonięty murem pod którym zalęgło się trochę jesiennego słońca, ogrzewam kolana ciepłem laptopa. Jesień to rzeka przepływającej przez nasze serca nostalgii. To rzeka czasu zmierzająca zarówno w przenośni, jak i w dosłownej rzeczywistości ku kończącym się koncertom świerszczy, letniej muzyki ptaków, strumieniom ściekających w próżnię zapachów i woni sycących i kojących nasze zmysły, serca.
Jesień dopóty, dopóki nie odwiedzę cmentarzy, na których leży już całkiem sporo moich bliskich, jest artystycznie piękna, ekscytująca. Mami artystów i poetów barwami, które natychmiast chcieliby umieścić na płótnach obrazów, w wierszach, koncertach, melodiach, piosenkach. Jesień śpiewa w nas, my pławimy się w jesieni. Dopóki… – powiedziałem.
Ale odwiedzam cmentarze, idę na groby bliskich, obserwuję strumienie ognia palących się zniczy, łuny pamięci nad mogiłami tych, którzy jeszcze niedawno wśród nas tu byli, i robi mi się tak jakoś zupełnie inaczej. Tak bardziej rzewnie, smutno, tak egzystencjalnie chłodno, że brrr, moim ciałem wstrząsają dreszcze, a duszę wypełnia smutek, serce przeszywa ból niewiadomego pochodzenia, który zadaje pytania typu: dlaczego? Że zamiast ku radości i zadowoleniu ze złota kapiących z drzew liści, myśli moje wypełnia filozoficzna zaduma nad kruchością życia, nad tymczasowością tego wszystkiego co nas otacza, nad sensem podejmowania wyzwań, które często wymagają poświęceń, ogromnych poświęceń, lub wyrzeczeń, na które stać tylko nielicznych.
Nie odkrywam Ameryki, wiem, wszyscy przeżywamy podobnie, ale… Powiedz Marku, gdybym pociągnął Twój poprzedni wywód literacki, przesunął go w obszar zupełnie nie poruszany dotąd, w obszar: Co by było, nie gdyby Ci, którzy odeszli, tworzyli nadal, ale w obszar: Kim by byli, co by stworzyli Ci, którym takich szans nie dano? Myślę o tych milionach żołnierzy, młodych mężczyzn, których pochłonęły światowe wojny. Myślę także o tych, którzy na skutek wojen, głodu, ludzkiej biedy nigdy nie oderwali się od swojej młodości, nigdy nie przekroczyli progu dorosłości, którym nie dano , którym uniemożliwiono normalny rozwój, egzystencję, kształcenie się w zdobywaniu doświadczeń życiowych i wiedzy… Jakie wtedy byłyby księgi, dzieła, nauki, wynalazki, do czego wtedy doszłaby ludzkość?
Filozofia, filozofia… Mądrość, wiedza, szacunek dla ludzkich zdobyczy. To jak życie na ziemi do czasu, dopóki nie nadejdzie jesień. Dopóki nie zaczną z drzew opadać liście, ziemi nie sparzy przymrozek, nie zetnie pierwszych kwiatów, nie odmieni zielonej wyspy szczęścia w białą lodową, sterylną przestrzeń. Przestrzeń, na której kiedyś, w tym przypadku wiadomo wiosną, znów będzie można tworzyć nowe, rodzić życie.
Mam także swoje upodobane dzieła. Mam upodobanych twórców, pisarzy, malarzy, myślicieli, którzy zapewne wywarli wpływ na moją osobowość, psychikę, dzięki którym jestem taki a nie inny, mam też w sobie duszę artysty, i wiem, że w zupełnie innych warunkach, gdyby ten odeszły świat, gdyby ta zaprzeszła przeszłość odwróciła się na lewą stronę i potoczyła innym korytem rzeki, mogłoby na przykład mnie tu nie być, lub mógłbym żyć w zupełnie innym świecie. A może – z drugiej strony – już tak się dzieje, bo właśnie poprzez śmierć innych my możemy żyć, my możemy tworzyć, my możemy czynić to, czego nie mogli czynić Oni.
Zmierzam zatem, a raczej dobrnąłem do bariery szacunku dla śmierci. Szacunku, który jej się należy z tej to przyczyny, że poprzez nią, poprzez śmierć właśnie, może dalej rozwijać się życie?
Siedzę zatem na ławeczce pod murem, który powoli wypełnia się jesiennym słońcem i nawet nie zauważam, kiedy moje ciało znów ogarnia przyjemne ciepło, moje oczy zaczyna sycić przyjemność oglądania spokojnego opadania kolorowych jesiennych liści. Pustoszejące w parku drzewa odkrywają swoje nowe zagadki. – Zobaczyłem gniazdo, opuszczone przez jakieś ptaki gniazdo, które zapewne było przez okres letni ich gniazdem rodzinnym.
Na skwerze jest pusto, jest cicho, mogę pisać, ale… Pojawia się starszy trochę zniedołężniały człowiek. Mężczyzna podchodzi do mojej ławki, siada na jej skraju, zdejmuje z ramienia wyświechtaną torbę i wyjmuje z niej reklamówkę wypełnioną czerstwym pieczywem. – Będziemy karmić gołębie – wyjaśnia od niechcenia i rozkrusza pierwszą kromkę suchego chleba, rozrzucając jej okruchy wokół siebie. Nagle nie wiadomo skąd pojawia się pierwszy ptak. Potem kolejny. Następnie zjawiają się gołębie i drobne mewy, które tylko dlatego są większe od gołębi, że mają wysokie nogi, by wreszcie w krótkim czasie wokół ławki zakotłowało się od ptaków.
Jeden z nich przysiada się nawet na kolanie mężczyzny i próbuje jeść mu z ręki. Mężczyzna, który sam wygląda na bezdomnego, karmi gołębia, po czym odwracając się do mnie wyjaśnia: trzeba kochać zwierzęta. To znaczy kochać ptaki i zwierzęta, bo one najwięcej cierpią od ludzi. A ponieważ milczę, obserwując całe to zdarzenie z uwagą, po chwili zastanowienia dodaje jeszcze: Trzeba kochać zwierzęta, bo kochanie ludzi dziś zupełnie nie ma sensu, wie pan..?
No cóż, mam inne zdanie na ten temat, ale moje dzisiejsze karmienie świadomości jesienią na tej parkowej ławce, skończyło się właśnie. Miejsce to zajął bezdomny mężczyzna, który pozostał tam, by karmić, swoje, bezdomne ptaki.
· · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · R E K L A M A · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·
{loadposition reklama_art}