Andrzej Wołosewicz
Edyta Kulczak czyli wiersz i internet
Internet zbliża ludzi. Wiersz też, jest wszak odbiciem naszych emocji wobec świata i zamieszkujących go bliźnich. Internet zbliża ludzi (ta globalna wioska). Wiersz zbliża ludzi. To jak jest między wierszem a internetem? Internet (obok podróży) na dobre zagościł w wierszach pokolenia poetów 20 i 30+ (starsi chyba się o niego raczej tylko ocierają niż traktują – w sensie poetyckim – poważnie.
Podróże, lotniska, oddalenia – tematyka rozłąki weszła do poezji jako odbicie naszej najnowszej emigracji (głównie na Wyspy Brytyjskie). Ja poznałem poetycki przekaz tego zjawiska kilka lat temu w bardzo dobrym wykonaniu Agnieszki Marek, która już wybiła się na poetycką niepodległość a wówczas została laureatką konkursu poetyckiego w Białym Borze (2011r.) u Zdzisława Drzewieckiego (też dobrego poety, szczególnie polecam jego tomik „Itaka”, który miałem przyjemność swego czasu recenzować).
Internet był mi obcy, raził swoją bezczelnością w autopromocji z kompletnym pominięciem autocenzury dobrego smaku i profesjonalnego poziomu. Nie twierdzę, że nie ma dobrych wierszy w internecie, twierdzę, że nie ma tak żadnego wędzidła by powściągnąć poezję grafomańską, złą, zadufaną w sobie, za którą stają tylko autorskie tromtadracje. Dlatego nie przekonywała mnie relacja wiersz-internet, którą traktowałem czysto zewnętrznie jako łatwego pośrednika/komunikatora.
Spojrzałem na tą relację zupełnie inaczej dzięki wierszom Edyty Kulczak, laureatki pierwszego miejsca w tegorocznej Piastowskiej Biesiadzie Poetyckiej. Oto te wiersze:
ziemia
John przybliża do mnie oceany
chwyta za powierzchnię i wypiętrza
ciągnie do góry jak skórę albo spódnicę
wszystko dotyka się wewnętrzną stroną
aż boli
staję się naturalna jak zwykła kropla w kropli
nie patrzę już na globus jak na obcą planetę
z każdego miejsca do środka jest taka sama droga
kim jest John
czas i przestrzeń nie liczą się dla Johna
miesza noc z dniem z grubsza mówiąc
idzie spać gdy ja w staję
może być wszędzie albo nie istnieć w ogóle
wypatruję go na globusie w Vancouver
czasem za oknem gdy sąsiad wsiada do auta
powiększam do maksimum zamykam do zera
badam każdy piksel jego ust oczu nóg rąk
czytam jak poezję – w Haida Gwaii totemy
wodospad w Seton Portage kokony gąsienic na drzewach
zachód w parku nad zatoką Indian Arm
wracam potem do maila by zapytać o psa
pisał że ma psa
nie mamy początku i końca
John śpi ze mną w łóżku oddalonym fizycznie
o dziesięć tysięcy kilometrów
w nocy budzą mnie jego słowa – ciepły dotyk graficzny
porusza on lekko sen mojej córki w sąsiednim pokoju
aż drżę by nie wstała
mój sen otwiera w całej okazałości uchyla fałdę czasu
dziękując bogu że wszechświat zrobił dla nas jesienią
krótką łóżkową zakładkę gdy możemy razem
szeptać jak na kochanków przystało w ciemnościach
w dwóch różnych ciemnościach
gdy ja jeszcze a on już nie słyszymy ptaków
przepływ
John do mnie mówi ja mówię do Johna
tam John tu ja
tam John tu ja pozornie
siedzimy na krzesłach w ogrodzie
słowa przechodzą przez Johna i wnikają
w przestrzeń za plecami śledzę je
słowa przechodzą przeze mnie i wnikają w przestrzeń
za plecami wiedziemy za nimi niewidzialnym wzrokiem
za płot czy dalej
śmiejemy się
zbijamy się w śmiech
ta burza z nas – no dobrze fala – spotyka się pośrodku
uderza w siebie oburza się błyska
wraca bardziej ogrzana
pochłonięci teoriami ruchu w jedną stronę
dziwimy się że coś wraca
zbieramy co komu potrzebne ile się da
wieża
od pewnego czasu nie pozwalam już Johnowi mnie budzić
dociera tylko surrealistyczny dźwięk słów
gdy mówię o szaleństwie mówi o szaleństwie
jeszcze możemy się porozumieć w pustym miejscu
rozległej ziemi budować wieżowce sięgające chmur
dla rozumienia sensu nas dwojga przydaje się fizyczna wiedza
bardziej niż bóg
wiara w zagięcie czasoprzestrzeni pod wpływem masy
sił przyciągania albo elektromagnetyczną więź elementów
bardziej niż magiczne moce nadziei i modlitwy
wolę być cząstką niż duszą wszystko wydaje się wtedy
mniejsze i krótsze prawie do zwinięcia w garści
wolę tkwić we śnie
Co w nich odnalazłem? Trzy rzeczy.
Najpierw to, że internet został tu zaanektowany prze uczucia, stał się ich integralną częścią, jak w mojej epoce listy (także miłosne). To, co się poetycko w tych wierszach dzieje, ma swą przyczynę (jedną z kilku) w oddaleniu. Internet, sieć staje się siecią właśnie! To ona poniekąd złowiła ich dwoje, a przynajmniej teraz łowi ich uczuciową codzienność. Właśnie codzienność. I conocność. Kiedyś potrzebowaliśmy do tego listów i wiadomo było, że ich (listów) rzeczywistość byłą rozciągnięta w czasie. A tu on i ona są przy sobie, mogą niemal czuć swój oddech i dotyk chociaż dzieli ich ocean.
Druga rzecz dotyczy operowania czasem prze poetkę. Świat wirtualny ma „swój czas”, czas z zupełnie innego wymiaru, każdy zna przecież uczucie niecierpliwości, gdy po kliknięciu otwieranie jakiejś strony trwa dłużej niż 2-3 sekundy. To o takim czasie mówi jeden z informatyków: „Czuję się świetnie myśląc w nanosekundach. Siedzę przy jednym z tych analitycznych urządzeń i widzę, że nanosekundy są szerokie. Rozumiem przez to, że można widzieć, jak przepływają. Jezu, mówię sobie, przejście od tego miejsca do drugiego zajmuje sygnałowi dwanaście nanosekund! To jest dla mnie naprawdę ważne, gdy buduję komputer. A jednak, gdy myślę o tym, o ile więcej czasu zajmuje strzelenie palcami, tracę poczucie, co rzeczywiście znaczy nanosekunda”[1]Autor dodaje, że jeśli strzelenie palcami zajmuje pół sekundy, jest to pięćset milionów nanosekund. To tak żebyśmy mieli wyobrażenie, o czym mówimy. Nauczyliśmy się niecierpliwości, zostaliśmy w niej wytresowani, mówię Wam to ja, ramol analogowy, a jeżeli ja tego doświadczyłem, to wy na pewno. Edycie Kulczak udało się spleść te nie do splecenia wydawałoby się czasy w taki sposób, że nic tu nie zgrzyta, nie powoduje czytelniczej kolizji. Przypuszczam, że to siła uczuć stopiła te czasy w jeden poetycki wymiar, jaki dostajemy w tych wierszach na temat czasu, jego odczuwania, percepcji, poruszania się w nim.
I trzecia rzecz, która zwróciła moją uwagę. Myślę o innej kobiecości. Co przez to rozumiem? Nie używam pojęcia poezja kobieca, nie chcę wdawać się w odwieczne spory na ten temat. Temat płeć a poezja mnie nie zajmuje. Myślę o najzwyczajniejszym odzwierciedleniu bogatego świata uczuć w poezji, a to zawsze jest świat jej i jego, ich. I tak on jak i ona czasami chcą go poetycko wyrazić. I w tym wyrażaniu w poezji dopada mnie refleksja następująca: bardzo mało jest tu indywidualizmu, własnego piętna wyobraźni, własnego języka a przecież uczucia każdego tandemu on-ona są niepowtarzalne! Tymczasem wszyscy, no, niemal wszyscy, jadą na sztampie, zaufaniu do empatii czytelnika, zwietrzałym poetyckim rekwizytorium odmieniającym miłość przez wszystkie przypadki ze szczególnym uwzględnieniem taniego sentymentalizmu jakby same uczucia swą siłą (której nie kwestionuję) dawały wystarczające alibi każdemu sposobowi ich opowiadania. Otóż nie dają. Miałkie to na ogół i nudne i najczęściej tak „smakowite” jak lizanie lodów przez szybę cukierni. Tymczasem Kulczak serwuje miłość jako danie nie z taśmy, nie półprodukt do czytelniczego odgrzania, ale danie przyprawione właśnie jej poetycką indywidualnością. Podejrzewam, że to ta konieczność zmierzenia się z dwoma światami, realnym i wirtualnym, i zaklętymi w nich odniesieniami do czasu i przestrzeni wymusiła na poetce znalezienie swojego sposobu na opowiedzenie tego wszystkiego, co tu opowiedziane zostało. To dlatego zaczynam trochę lepiej myśleć o internecie. Jego wprzęgnięcie, zaprzęgnięcie przez Edytę do funkcji uczuciowo-poetyckich broni się – moim zdaniem – tak pod względem uczuciowym jak i literackim. Oczywiście każdy musi ocenić to sam jeszcze raz czytając przytoczone wiersze.