Zdzisław Antolski – Moje Kielce literackie (22)

0
324

Zdzisław Antolski



MOJE KIELCE LITERACKIE (21)

 

Z JOANNĄ SIEDLECKĄ ŚLADAMI JAŚNIEPANICZA

 

sienkiewicz-kielceZanim ukazała się książka Joanny Siedleckiej pt. „Jaśniepanicz”, autorka publikowała w odcinkach, na łamach warszawskiej „Kultury” (pismo już nie istnieje), obszerne reportaże dotyczące rodzinnych związków autora „Pornografii” z Kielecczyzną. Czytelnikiem tych tekstów był m.in. Ryszard Miernik, odpowiedzialny za kulturę urzędnik w kieleckim Magistracie, a poza tym prozaik, poeta, rzeźbiarz i regionalista. Wpadł on na pomysł, aby korzystając ze swoich urzędniczych koneksji i możliwości, urządzić wyprawę autokarową śladami Gombrowicza, z panią Joanną Siedlecką w roli głównej.

Wyprawa doszła do skutku, wśród artystów było wiele nazwisk, ale pamiętam Adama Ochwanowskiego, rzeźbiarzy – Jurka Fronczyka i Gutka Hadynę. Czasy były niespokojne, akurat upadł pierwszy sekretarz Edward Gierek, a wybrano nowego – Stanisława Kanię. Jechaliśmy śladami Gombrowicza i jego rodziny, a wszędzie w okolicznych wsiach spotykaliśmy ludzi, którzy służyli u Kotkowskich, Gombrowiczów albo ich znali.. Pani Joanna na gorąco nagrywała na taśmę magnetofonową ich relacje. Większość z nich znalazła się potem w książce Siedleckiej.

Pamiętam przygnębiające wrażenie, jakie robiły ruiny dworków, po których pozostały tylko piwnice. Ocalała natomiast kamienna biała kolumna, którą dziedzic postawił, aby zaprzyjaźnione bociany miały gdzie zakładać gniazdo. Pracowała także fabryka tektury „Witulin”, która miała być własnością Witolda Gombrowicza.

Z tej wyprawy w znacznej powstał „Jaśniepanicz” Joanny Siedleckiej, ale Ryszard Miernik także wspominał o niej w swojej książce „Kolumna bociana” (Kielce 1993 r.). Oto jej fragmenty:

 

„W poszukiwaniu Gombrowicza, Joanna Siedlecka dotarła i do Brwinowa, w którym przecież nie tak dawno temu pochowano Iwaszkiewicza w mundurze górniczym. W Brwinowie spotkała się ze Stanisławą Cichocką, a to co od niej usłyszała, godne jest zapamiętania:

„…Do Francji wyjechałam dopiero w 1975 roku, na zaproszenie Rity. (Żony Witolda Gombrowicza). Tak, że w końcu zobaczyłam w Vence już tylko jego grób. (Zmarł w 1969 roku). Pojechaliśmy tam razem z Ritą. Przywiozłam mu kwiaty. Prawie, że odchoro­wałam tę wizytę. Owszem, grobowiec ma piękny, z białoróżowego prowansalskiego marmuru. Nigdy w życiu nie widziałam jednak bardziej przygnębiającego i bezosobowego cmentarza. Przypomina schludne laboratorium. Żadnej roślinki, drzewka, tylko rzędy identycznych płaskich płyt z krzyżem, imieniem, nazwiskiem, datą urodzenia i śmierci…

Po tej wizycie myślę często, że on się tam męczy. Leży też sam jak palec. Owszem, żona go odwiedza, składa kwiaty. Jednak nie za często. Z Vence dawno się już wyprowadziła, zamieszkali tam wyłącznie dla jego zdrowia. Gdy skończy pisać książkę o nim – prawdopodobnie wyjedzie do Kanady, gdzie ma rodzinę…

A przecież on ma swoje miejsce w grobowcu rodzinnym Gombrowiczów w Przybysławicach w Sandomierskiem. Przybysławice to parafia Jakubowic – wsi, którą kupił po przyjeździe z Litwy jego dziad. Dziad Onufry i babka Antonina tam są właśnie pochowani, mają tablicę „Przybyli z gubernii kowieńskiej”, dziad ma w trumnie woreczek z ziemią z cmentarza na Litwie – miejsca spoczynku kilkunastu pokoleń Gombrowiczów. W Przybysławicach leży również ojciec Witolda: Jan, brat Janusz, jego żona, ja również będę tam pochowana – to moja ostatnia wola. Matka Witolda spoczywa w Kielcach, nie chciała leżeć obok swojego męża. Rena oraz Jerzy w Radomiu – tam skończyli życie i Teresa z Olenią chciały ich mieć jak najbliżej.

Nie od razu powstał w Przybysławicach grób rodzinny. Pocho­wano tam najpierw dziadków Witolda. Jego ojciec zmarł w Warszawie, przez pewien czas leżał w katakumbach na Powązkach. Ponieważ jednak zawsze mówił, że chciałby spocząć obok swoich rodziców, a szczególnie obok ukochanej matki, Janusz wykupił zaniedbane sąsiednie groby i na tym miejscu wybudowano muro­waną kryptę. (Wykupiono działkę pod kwaterę rodzinną R.M.)

Może się tam pomieścić aż dwanaście trumien – w założeniu miała tam leżeć cała rodzina. Więc po co Witold ma się męczyć w dalekim Vence, gdzie bardzo rzadko odwiedza go ktoś z Polski? Jego dziad spoczął jednak w kraju i z nim powinno być podobnie. Poza tym jest przecież tak polskim pisarzem, że jego miejsce właśnie tutaj.

To najpiękniejszy wiejski cmentarz jaki znam. Płaczące białe brzozy, stare drzewa, pełno kwiatów, ptaków. Proste drewniane krzyże. Przychodzą okoliczni chłopi, modlą się, płaczą. Cmentarz leży na wzgórzu i widać dobrze Jakubowice – wieś jego dziadów. Gdy przyjeżdżam do Przybysławic zawsze daję organiście parę złotych i na grobach jest porządek. Choć należałoby już je odnowić.

Zawsze bardzo chciałam odwdzięczyć się Witoldowi za jego Pamięć o mnie. Przecież tylko dzięki niemu radzę sobie jakoś finansowo. Nigdy jednak nie wiedziałam jak to zrobić. Po wizycie w Vance stało się jasne. Gdy tylko zdrowie mnie nie opuści i będę żyła – prędzej czy później sprowadzę jego prochy do Przybysławic.

Najważniejsze, czyli miejsce, przecież ma, odpada połowa kłopotów. Może w tym lub przyszłym roku, gdy będę miała Pieniądze, wyjadę znów do Francji i zacznę wszystko załatwiać.

Rodzina ma do tego prawo. Oczywiście, niezbędna jest zgoda jego żony. Lecz z nią już na ten temat rozmawiałam. Nie dała mi jeszcze zgody ostatecznej, nie mówiła jednak: „nie…”

Więc gdy tylko zdrowie mnie nie opuści sprowadzę go do kraju. Jestem starszą, upartą, samotną kobietą, mam bardzo dużo czasu. Prędzej czy później Witold i tak spocznie w Przybysławicach. To tylko kwestia czasu.

(Niestety, Stanisława Cichocka zmarła 1987 roku, nie spełniwszy swego zamiaru.)

W tym miejscu należy dopowiedzieć, iż dzięki Joannie Siedleckiej powstał ten wiersz

 

Kolumna Bociana

 

Jest w Bodzechowie na łąkach kolumna bociana Niepowtarzalna,
W czworakach żyją ludzie pracujący w ziemi.
Pracują ciężko, bo każdy chce chleba
Po dworze Kotkowskich zostały piwnice,
O Witoldzie Gombrowiczu tutaj nikt nie słyszał Podobnie w „Witulinie”.
Jedynie dawny stangret kiwa głową
Ale nic nie mówi bo mu starość odebrała mową
Kolumna z kamienia od wieków tu stała
Jest w Małoszycach aleja grabowa
Resztki stawu wokół którego biegał mały Witold
Jabłonki
Żyje jeszcze Jan Popek pamiętający dziedzica
jego syna który ponoć pisarzem został
Ale we wsi nikt nie wie co napisał
przyjeżdżają różni i pytają
Chcą zobaczyć miejsce w którym się urodził Ten niezwykły jaśnie talent
o z chłopskimi dziećmi po ogrodach
Gorzkie jabłka zrywał zanim w wiat pofrunął
Powiedzieć można że z wyglądu podobny był do bociana
Na długich cienkich nogach Twarzy prawie dziewczęcej Chorowity
Ale złakniony polnych dróg i przestrzeni
Pachnącej pszenicą
Pajdy chleba i garnuszka mleka
Toteż dziedziczka nieraz krzyczała
Ze zarazków dostanie od tego biegania boso
I brudnego jedzenia
Tak było moi drodzy – mówi Popek – narwijcie sobie jabłuszków
We wsi gadają że pofrunął do ciepłych krajów
tam na Polską umarł
Jest w Przybysławicach cmentarz
Spoczywają na nim rodziny Młodożeńców, Baczyńskich, Gombrowiczów
Żołnierze bez nazwisk plebani i chłopi
Nie ma między nimi Witolda z Maloszyc
Leży w ziemi francuskiej
W Kielcach pod las trikiem
Spoczywa jego matka
Jest w Bodzechowie kolumna bociana
Na łąkach pasą się krowy od obór zalatuje gnojem
Nad stałymi drzewami polskiej kultury
Krążą wrony…

 

(…)

 

W Bodzechowie kościółek drewniany. Fundowany przez Anielę żonę Janusza Gombrowicza i siostrę matki Antoniny Gombrowicz. Idzie się może kilometr dawnymi pastwiskami dworskimi. Jakby za mgłą wtopione w ziemię siedzą w horyzoncie gumna, czworaki, z resztką czterospadowych dachów krytych gontem. Bez okien, drzwi, zarosłe łopuchami i pokrzywą. Rozglądam się po okolicy zupełnie wyludnionej. Dochodzimy do kolumny z gniazdem bocia­nim. Gutek chowa szkic do wojskowej połówki, a z zarośli od strony drogi na przestrzeni kilkuset metrów wylewa się stado bydła z miejscowego PGR. Kolumna, jak niemy pastuch stoi pośrodku tego dziwnego przestworu. Stoi od prawie stu pięćdziesięciu lat, wymurowana z miejscowego wapienia przez dawnego dziedzica folwarków, Jacka Małachowskiego.

Zacny proboszcz bodzechowskiego kościółka trzyma w ręku klucze. Warte uwagi są, proszę pana, dwie historie. Pierwsza to o Zosi w portrecie z głównego ołtarza. Była fundatorem kościoła parafialnego w Denkowie. Nigdy nie miała dzieci. Historia druga

to Małachowski wraz ze swoimi tarapatami wolnomyśliciela i powstańca. Niewiele brakowało, a straciłby folwarczną ziemię za udział w powstaniu. Istniejący zapis rejentalny ma, jak się wydaje, sfingowaną datę: 1827. Małachowski prawdopodobnie potajemnie przepisał spory majątek na swojego rządcę Kotkowskiego. Jak wiadomo, w drzewie rodowym Gombrowiczów niebagatelną spra­wą w przyszłości okazał się ten zapis.

Wracamy do legendy, która mówi, że w czasie pogrzebu Małachowskiego w Ćmielowie, chmary kruków i wron krążyły nisko nad cmentarzem, na znak pomsty niebios za odstępstwo wobec Boga i cara.

Na cmentarzu w Przybysławicach przewodniczką jest Joanna Siedlecka. Tłoczymy się w miejscu spoczynku rodziny Gombro­wiczów. W późne popołudnie odsłaniamy spod liści i glonów napisy na płycie Antoniny z Dąbrowskich i Onufrego Gombro­wiczów – dziadków Witolda. Zatarte, ledwo czytelne daty: 1817, 1830, 18-88, 1892, 1933… Leżą tam Janusz i Jerzy, Irena (Rena), Jan Gombrowicz.

W południowej Francji – mówi – Joanna – został Witold dzieckiem podszyty…

Na plebanii dziarski ksiądz wita nas kieliszkiem koniaku. Powiada, że na tym terenie było wiele folwarków. Po wojnie ludzie, którzy wówczas pracowali za grosze i o swoim garnku, przezywani byli przez miejscowego plebana „dworusami”. – Przykre to – mówi ksiądz, prosząc nas do pokoju, w którym znajduje się niewielka biblioteka. Dworusy, dworusy… Trzymam nie dopity kieliszek i patrzę na połataną sutannę proboszcza.

W Przybysławicach drewniany dom Kotkowskich. Czworaki jak dawniej bielone wapnem. Od północnego zachodu przebu­dowane górne piętra. W loggiach bielizna. Przedziwna adaptacja do współczesnych potrzeb tworzy jakby ciąg połączonych elewacji hotelu, w którym mieszkają kolejne pokolenia dawnych „dworusów”. Zwiedzamy obejście od strony ogrodów i pól. Przy ogrodzeniu rozmawiamy z człowiekiem, którego ojciec pracował przed wojną w gorzelni Kotkowskich, nie opodal karczmy, która stała po drugiej stronie. Jest tam teraz boisko i widzę chłopców kopiących piłkę. Chłop nie mówi źle o dziedzicu: w każdą sobotę właściciel stawiał w karczmie beczkę piwa, a i gorzałkę. Przy kapeli wszyscy bawili się za darmo.

Wracamy do czworaków. Na krzesełkach w cieniu przed budyn­kiem kobiety wkładają dorodne ogórki do słojów. Oni, proszę państwa, wyjechali stąd w czterdziestym czwartym, jak zbliżał się front…

Po drodze spotkanie z grubą Ewą, niegdyś pokojówką u Kotkow­skich. Została starą panną i wszystkich ich pamięta. Ma osiemdzie­siąt cztery lata, a przeskoczyłaby niejednego. Nie opodal żyje dziewięćdziesięcioletni stangret od Gombrowiczów – niestety nic już nie pamięta…

Nic nie pamięta. A jaka będzie pamięć po nas:

Magnetofonowa?

Telewizyjna?

Pamięć pozbawiona pamięci?”

 

Mnie  było tylko przykro, że pani Joanna nigdy nie wspomniała o tej naszej wspólnej wyprawie i o roli Ryszarda Miernika w jej zorganizowaniu. Szkoda. Rysiu już nie żyje, nie doczekał się… Przynajmniej wiersz „Kolumna bociana” pozostał. Ale książkę „Jaśniepanicz” kupiłem i przeczytałem, od deski do deski.

 

Zdzisław Antolski

 

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · R E K L A M A · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

{loadposition reklama_art}

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko