Andrzej Gronczewski – Krawędzie czasu

0
392

Przemówienie  Andrzeja  Gronczewskiego, laureata  Nagrody  ZLP  im. Jarosława  Iwaszkiewicza  za  całokształt  twórczości  literackiej, wygłoszone  w  ZLP  w  Warszawie  9  października  2015  roku.

   

Andrzej  Gronczewski

 

 

 

K r a w ę d z i e   c z a s u

         

 

              Z  prawdziwą  radością  powitałem  wiadomość  o  przyznaniu  mi  nagrody  Związku  Literatów  Polskich. Radość  ogarnia  mnie  przede  wszystkim  dlatego, że  nagrodzie  patronuje  imię  Jarosława  Iwaszkiewicza..

              Mam  więc  szczególną  sposobność, żeby  z  Państwem  porozmawiać  nie  tyle  może  o  dziełach  wielkiego  pisarza, ile  o  jego  osobowości, o  jego  roli  jako  gospodarza  rzeczy  polskiej. O  tym  po  prostu, co  w  naszych  oczach  przemienia  go  w  strażnika  wielkiego  skarbu  kultury  polskiej, a  nas  przekształca  w  jego  dłużników.

              Dlaczego  jesteśmy  tymi  dłużnikami ? Dlatego, że  w  ciągu różnych  dekad  zadawaliśmy Mu  wiele  pytań. Pytaliśmy  o  doświadczenia  religijne. Nękaliśmy  go  pytaniami  o  naturę  czasu, o  istotę  miłości, o  młode  cierpienia, o  rozpacze, klęski  i  tryumfy  wieku  późnego. Odpowiadał  nam  cierpliwie, nie  lękając  się, że  jego  odpowiedzi  nie  mają  doraźnego  charakteru. Że  lekceważą  taką  doraźność.

              Jaka to  gigantyczna  przestrzeń, zamknięta  między Godami  jesiennymi  a  księżycem, który  wschodzi, aż  do  Serenité, do Snów, do testamentalnych  Ogrodów.

              Mówi  się, że  Iwaszkiewicz  jest  poetą, prozaikiem, dramaturgiem, eseistą, tłumaczem, diarystą, felietonistą , autorem  listów, a  ja – wyznaję –  kocham ten  punkt  szczególny, dzięki  któremu  w  każdym  dziele  Iwaszkiewicza dokonuje  się  nagła  przemiana  i  już  jesteśmy  na  zawsze  pewni, że  wszystko, co  napisało pióro  tego  artysty  jest  przecież  poezją, ulega  dyscyplinie rytmu  fizjologicznego, korzysta  z  prawd  i  oczywistości  oddechu. Iwaszkiewicz – dzięki tej  poezji  drugiego  stopnia, obecnej  w  powieści, w  opowiadaniu, w  gawędzie – Iwaszkiewicz  pisze  tak, jakby oddychał. Pisze jak  drzewo, które  punktualnie  owocuje  we  właściwej porze  roku.              

              Doprawdy, mógłbym  przedstawić  Państwu  własną,  rozległą  autobiografię, związaną  tylko  z  aktami lektury, z  czytaniem  wierszy i próz Jarosława  Iwaszkiewicza. Bo  prawdziwe  czytanie  jest  dramatem. Jest  często  tragedią, w  znacznym  stopniu  bywa  toksyczne, groźne dla  tych, którzy  „prawdziwie” czytają. Wiedział  o tym bohater  Mannowskiego  Tonia Krögera. Wiedział Jarosław Iwaszkiewicz, gdy  Edgarowi  Szyllerowi na  początku Sławy  i  chwały  kazał  czytać Goetheańskiego  Fausta.

              Czy naprawdę  dzieło literackie  jest  bytem  obiektywnym, niezmiennym  we  wszystkich  punktach  naszego  globu ? Mój  wspaniały, niezapomniany  przyjaciel, historyk  literatury, powieściopisarz  i  eseista, prof. Wacław  Kubacki  opowiedział  mi  kiedyś  taką  historię: kiedy  rozmawiał  z  profesorem  Kołaczkowskim, jeszcze  przed  II wojną, doszło  do  zwady. Kołaczkowski  był  admiratorem  poezji  Kasprowicza, Kubacki  raczej  nie  podzielał  takiego  sądu. Ku  finałowi  sporu  Kołaczkowski, który  się  nieco jąkał, uderzył  w  swego  upartego  dyskutanta  niezwykłym, ostatnim  pytaniem: „a, a  czy  pan  kolega  czytał  kiedyś  Kasprowicza  na  łące  w  Heidelbergu ?”

              Kilka  dni  przed  wyjazdem  do  kraju, który  potocznie  nazywał  się  wówczas  Niemcami  Zachodnimi  spotkałem Jarosława  Iwaszkiewicza  na  ulicy  Wiejskiej. „ Jesień, tam, w  październiku – powiada  prezes – taka  złota, miedziana, cała  jak  dagerotyp, jak  sepia, niech  pan  od  razu  pojedzie  do Heidelbergu, a  przy  okazji  porozmawia  z Jędrusiem Vincenzem.” W  dwa  dni  po przylocie  do Frankfurtu  pojechaliśmy  z  żoną  do Heidelbergu. Pojechałem  sprawdzić, czy  na  łące  w  Heidelbergu  wiersze  są  inne, niż  pozornie takie  same. Proszę, przyjmijcie  Państwo łaskawie  ten  żart  na  poły  krotochwilny, który  z  latami  zyskuje  prawdziwe  znaczenie, bo  z  biegiem  lat  dostrzega  się  wiele  warstw  tej  opowieści.

              I odtąd  zacząłem  pojmować  istotę  podróży, delektując  się  Iwaszkiewiczowską  bez  mała  żarłocznością, chciwością  niemal  drapieżną  wobec  obrazów  ziemi. Wobec  południowych  i  północnych  odmian  krajobrazu. Chciałem  dotknąć  dłonią  czerwone, rdzawe, pełne brązu, twarde  skiby ziemi pod  Sieną. W podróżach  tych brał  zawsze jakiś  tom  wierszy  Iwaszkiewicza  i kolumny greckie, zwłaszcza  kolumny  w  Concordii, w Agrygento,  a  potem  kolumny  w  Segeście  i  król  Roger  w sarkofagu, w  palermitańskiej katedrze… – wszyscy byli  wdzięcznymi, posłusznymi  słuchaczami  wierszy autora  Xenii  i  elegii.

             Jeśli  chcesz  napisać  prawdziwy  esej, szanuj  wiarygodność  szczegółu. Pamiętaj, że  połowa  rzeczy, jaką  pragniesz  ukazać, znaczy  więcej od  jej  całości. Chciej  zobaczyć, chciej  ogarnąć, chciej  dotknąć  tego, co  winno  być  poddane  surowemu  egzaminowi  oka  i  słuchu. Z  wielkim  uporem  staraj  się, żeby  o  stosunku  Twoim  do  wszystkich  fenomenów  rzeczy, do wszelkich  obrotów  czasu, do ludzi, zwierząt  i  roślin, decydował  zachwyt. Żeby rozstrzygało proustowskie  zachwycenie, bez przerwy czynne, kosztowne, wybredne, odwołujące się  do takiego słowa, jakie  nie jest  chore  albo  martwe. Cudownym prezentem z dłoni demiurga  staje  się  przecież  zawsze  świat  widzialny, uchwytny, pełen nieznanych  dotąd  piękności  i  skarbów,  jakie  pozostają  jeszcze bez  imienia.

              I  tylko  ten  wielostronny  zachwyt mógł  być  jedyną  bronią  przeciwko  rozpaczy. I tylko  ziarenkami  słów  mógł Iwaszkiewicz  zasypywać  wielkie  otchłanie  trwogi, doliny  łez, potężne  przepaście, których  nie  można  usunąć  z  naszego szlaku. Chodził  więc  po  krawędziach, po  obszarach  daremności  słowa  i  w  granicach  tej  niemocy  ludzkiej prawdziwie  tryumfował.

              A  jak łączy  się  zachwyt  z  rozpaczą?  Tylko  siedmiu  żałobników  odprowadzało Jerzego  Mieczysława  Rytarda  do  grobu  na  Powązkach. Twarz  Jarosława  Iwaszkiewicza  była  wyrazem czarnej, skrajnej  rozpaczy. Ale  pochylił  się  nad  mogiłą  i  twarz  Jego  dotknęła  gałązka  jarzębiny. W  jednej  sekundzie  dokonała  się  wielka  przemiana. Rozpacz  zdławił  Iwaszkiewicz, jakby  nie  zdawał  sobie  sprawy  z  tego  osiągnięcia. Już  był  w  innym  kraju,  w  innym  świecie, w  obszarze  zachwytu. Tam, gdzie trzeba  znać  sztukę  wdzięczności. Tam, gdzie  o  istocie  naszego  zachwytu  może  decydować  drobiazg, pełen  wszakże  urody  i  wdzięku, jak  krój  jarzębinowego  liścia, jak  czerwone  ampułki  na  jarzębinowej  gałązce.

              Kiedy – na kilka  dni  przed  Złotym Weselem państwa Iwaszkiewiczów – przesłałem  Iwaszkiewiczowi  moją  książkę, studium  o  Jego  osobowości  i  pisarstwie, odpowiedział  natychmiast – ten  przewspaniały  epistolograf  (jak  Melchior  Wańkowicz ), epistolograf najbardziej płodny, energiczny, punktualnie darzący  listami. Ten, który niósł dobrą  nowinę  w  czasie, kiedy  dokonywała  się  agonia  listu. Kiedy  prawdziwy  list umierał, powoli, godnie  ustępując miejsca  poczcie  elektronicznej.

              Co  pisał  o mojej  książce, nie  muszę  mówić. Pokaźną  wiązkę  tych  listów  opublikowałem  w „Przeglądzie  Filozoficzno – Literackim”.  

              Ale  w  tym  liście  z  sierpnia  roku 1972 mieści  się  pamiętne zdanie, wiele  razy  przytoczone  w  różnych  książkach, artykułach, a  nawet  w  filmach  biograficznych. Tak pisze o sobie Jarosław Iwaszkiewicz: „Czasami  w bezsenne  noce, a  mam  tych  nocy  coraz  więcej, ogarnia  mnie  trwoga  zmarnowanych  możliwości.” Po trudnych  lekcjach zachwytu przyszła  pora  gorzkiego wyznania.    

A  raczej – mogę  przypuścić – te  dwie  odmiany  czasu  bytowały  równolegle  w  świadomości Iwaszkiewicza, po Norwidowemu  „zaręczając” ich  dwoistą, obopólną  prawdziwość.

              Nie  musiał  napisać tych  słów. Mógł  okryć  się  gęstą, wzorzystą

tkaniną  splendoru. Mógł  stanąć  na  górze, uformowanej  z  własnych  książek. Ale  pośród  godzin  tamtej  nocy, kiedy  sumował  wszelkie  swe  dokonania  i  przedsięwzięcia, w  przystępie  gorzkiej  surowości  szedł  jak  bosy  pokutnik, w  aurze  pokory  i klęski. Znowu otworzył  „księgę  nocy”, zamiast  otworzyć „księgę”  dnia. Wydało mu  się  nagle, że  ma  puste  dłonie. A  jeśli  nawet  można  coś  ujrzeć  w  tych  wielkich, potężnych  dłoniach  pianisty, to  Zofia  Nałkowska  nie  wahała  się  o nich powiedzieć : „Spojrzyj  na  jego  ręce. On  ma  dłonie  mordercy”.             

             Ufność i  zwątpienie. Podziwiam  to  rozdarcie  Iwaszkiewicza. Podziwiam

jego  wahanie między  dwiema  groźnymi  sprzecznościami. Wiek dwudziesty              

był – u swoich  początków, za  przyczyną  Marcela  Prousta – stuleciem ufności  wobec  sztuki, wiekiem  wiary w  jej  odkupicielskie  zadania  i  możliwości. Ale  szybko  mnożyły  się  choroby  języka  i  rozwijały kłamstwa, produkowane  seryjnie w laboratoriach różnych  totalitaryzmów. W  obszernej rozmowie, jaką  opublikowałem pod  tytułem  O  godności  i  powołaniu  artysty Iwaszkiewicz  wyznaje, że  już  w  latach  trzydziestych  minionego  wieku  daleki  był od  wiary  w  sztukę, zaś  bliski  wizjom  katastroficznym, jakie  zdawały  się kulminować  w  płomieniach drugiej  wojny  światowej. A  jednak  wpatrując  się  w  te  groźne  zapowiedzi  i realizacje, w  diagnozy historiozoficzne  o języku podejrzanym, zaprzeczonym, zwyrodniałym, nie  tracił  Iwaszkiewicz  nadziei. Budował swe książki na  gruncie ruchomym, niebezpiecznym, złowrogim.                 

             Jeśli literatura  jest sztuką  słowa, to  ów czarodziejski  wehikuł  stanął

akurat na skrzyżowaniu  dróg, jakimi  wędrują  inne  sztuki. Narzędzia  malarskie    

mogą być wykorzystane  w  plastyce  słowa  „literackiego”. W biegły, subtelny, zachwycający  sposób pamiętał  Iwaszkiewicz  o takich  szansach, dysponując  wyborną  znajomością  malowideł, obrazów, fresków  i mozaik. Ale  zasadniczo komentuje  tę  ingerencję  malarstwa  w  jedną  z  Nowel  włoskich  z ogromną  powściągliwością. Wylicza  więc – jak  to  zdarzyło  się  z  Anną Grazzi – figury  i  gesty, w  jakich zastygli  niektórzy  bohaterowie  tego opowiadania  po  wypadku  samochodowym.

              Analogie muzyczne dają asumpt do wielu rozwiązań konstrukcyjnych.  Wiele  opowiadań Iwaszkiewicza  zaleca  się  doskonałą  kompozycją  o  muzycznej proweniencji  Iwaszkiewicz  żywi  się  tymi  impulsami, moderując  nie  tylko dźwięki  i akordy, lecz  także konstrukcje, ukształtowane w  toku  wyrazistej  myśli  muzycznej. Światy  plastyczne  i  światy  muzyczne  są  szeroko  otwarte  dla  wyobraźni Jarosława Iwaszkiewicza. Wielka  i  bezcenna  to rzadkość  w całej literaturze polskiej.

              Kiedy  odchodzi człowiek, kiedy  porzuca  swe  przedmioty, kiedy jego  pokoje  stają  się  nagle  osierocone, umiera  także  jego  głos. Ten proces  uciszenia  jest  szczególnie  bolesny, zwłaszcza  gdy  umiera  poeta. Lękamy  się, że  jego  wiersze  okażą  się  swoiście  nieszczelne, wydrążone, że przecięte zostały   węzły, łączące  żywy  głos  z  materią  słów  wierszy. Odtąd  wiersze  będą  samotne, obarczone  osobnym, niezależnym  ciężarem. Odtąd  poeta  mówi  jako  umarły, a  języki  umarłych  są  inne. Umarły  poeta  żąda  przede  wszystkim  biegłego  tłumacza, który  będzie  umiał  wyjaśnić  nam  tę  różnicę, jaką  przed  chwilą  ujawniłem.

              Od  śmierci  Jarosława  Iwaszkiewicza  minęło  trzydzieści  pięć  lat  i  mogę  już  stwierdzić, że  mój  lęk  był  daremny, płonny. Żaden  wiersz  nie  ulega  akustyce  śmierci  i  przemijania. Ani  jedna  drobina  żywego  głosu  nie  została  zatracona. Wielokrotne  echa  nasilają  obecność poety, zarówno obecność  w  wielkiej  księdze  poezji, jak  w  pokojach  Stawiska, w  pokojach żywego  domu, który  bez  wątpienia  wypełniony  jest  mnogimi  świadectwami bytu. Jakże  to mówił  Franciszek  Starowieyski ? „Historia  człowieka  jest tylko epizodem  na  wielkim  tle dziejów  rzeczy. O Stawisku myśląc, muszę jednak  gorąco zaprzeczyć  tej  słusznej  skądinąd  diagnozie  Starowieyskiego.                 

              Szanowni  Państwo ! Serdecznie  dziękuję  członkom kapituły  za  przyznanie mi  nagrody  imienia Jarosława  Iwaszkiewicza. Dziękuję  za  przyjazne  słowa. Dziękuję  za  uwagę. Wszystkim  uczestnikom Warszawskiej  Jesieni Poezji  życzę  dobrych, owocnych  spotkań  i rozmów.

 

                                                                             Andrzej Gronczewski                  

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko