Wacław Holewiński
Mebluję głowę książkami
Mocny faworyt…
Gdybym nie słuchał podczas Biesiady Literackiej w Stowarzyszeniu Pisarzy Polskich rozmowy Marka Ławrynowicza z Tomaszem Jastrunem, zapewne uznałbym tę książkę za żart. Niezbyt wysokiego lotu, ale jednak żart. Ale autor „Kolonii karnej” – zastrzegając, że nie jest to książka autobiograficzna, żaden coming out – mówił o niej całkiem poważnie. Wdając się na dokładkę w rozważania nad stanem małżeństw we współczesnej Polsce, opowiadając, że ponad pięćdziesiąt procent ślubów kończy się rozwodem, etc., etc. Zakładam, znając Jastruna ponad trzydzieści lat, że to faktycznie nie jest książka autobiograficzna (choć opowiadał, że w trakcie kłótni z żoną zapisywał kolejne zdania lejące się z jej ust), bo nigdy nie uwierzę, że jego życie osobiste mogłoby być sprowadzone do takiego absurdu, durnoty, hucpy i banału. Nie uwierzę, Jastrun jest na to za inteligentny.
Kiedy usłyszałem tytuł, pomyślałem, że pewnie to jakieś nawiązanie do słynnej książki Franza Kafki. Potem śmiałem się z własnego pomysłu. Ale po przemyśleniu, znajduję jednak coś wspólnego między książkami Kafki i Jastruna. Istnieje mianowicie legenda, że podczas pierwszego publicznego czytania „Kolonii karnej” 10 listopada 1916 roku w Monachium wiele osób mdlało, a pod koniec odczytu w sali nie było praktycznie nikogo… Boję się, że nawet entuzjastom twórczości autora „Scen z życia małżeńskiego” miny będą się wydłużać z każdą czytaną stroną, a na koniec, jeśli do niego dojdą, wściekną się na stracony czas…
Tomasz Jastrun sugerował na wspomnianym spotkaniu, że książkę należy raczej czytać od tej męskiej strony – zatytułowanej ON. Bo trzeba wspomnieć, że książka jest rodzajem dwustronnego lustra. Można ją czytać od obu stron – z jednej będą to przemyślenia męża, z drugiej żony. Jednym słowem, opowieść o małżeństwie widziana oczyma zafascynowanych, zakochanych, pobudzonych seksualnie, szczęśliwych, a potem zniechęconych, sfrustrowanych, zdradzających, bliskich morderstwa i rozwodu. Temat, jak temat. Wyeksploatowany ponad miarę, ale przecież wciąż i wciąż aktualny. Ale nie bez powodu autor radził najpierw tę męską stronę. Tak, ją się daje czytać. Można pokpiwać z marzeń bohatera, z jego wyobcowania – w budowanym domu chciałby mieć na przykład pisuar, bo nie trafia do klozetu, usypia przy programie dla dzieci MiniMini, z tego, że nie zauważył, że jego kobieta farbuje włosy – ale ma to jakieś ręce i nogi. Proste, Jastrun to facet. Nawet, gdy toczy te swoje seksualne boje i podboje jest to jakoś do zaakceptowania.
Horror zaczyna się, gdy odwrócimy książkę. ONA… Pozbierajcie Państwo najbardziej sztampowe, najbardziej banalne opowieści o żonach. Czterdziestoletnich kobietach z kilkunastoletnim stażem małżeńskim. Nie, nie przebijecie autora „Kolonii karnej”. W Polsce normą jest, że każda kobieta robi sobie operację plastyczną, że miała stosunek homoseksualny z inna kobietą (w tym lustrze bohater Jastruna jednak nie sypia z innym facetem – zdumiewające!), że każda czuje się zagrożona gwałtem, że rodzi dziecko za pomocą in vitro, że pies jest największym złem świata, że niechciana ciąża, prasowanie, ludzkie robaki, córka nie je, a syn narkoman. Mało? Dobra: że jest przeświadczona, że mąż zaraził ją HIV-em, a jak ma sny to też związane z seksem… Nawet, gdy przyśni się czerwona plamka na dłoni.
„Przyśniło mi się, że jestem u dermatolożki.
– Proszę rozsunąć palce szerzej… i rozluźnić się… – Bierze wziernik jak do badania pochwy, patrzy. – Czy jest pani pewna, że mąż jest pani wierny?
Jestem pewna, że niewierny. Głupio się przyznać lekarce, więc mówię:
– Kto może być pewny? Wiadomo, jacy są faceci.
– Używa pani do stymulowania członka męża lewej czy prawej ręki?
Zastanawiam się. Na poręczy krzesła robię mała symulację.
– Chyba jednak lewej. Jestem leworęczna.
– Tak tez myślałam. To penisofekcja.”
Jeszcze trochę? Proszę bardzo:
„Masakra. Kiedy pojawi się jakaś gówniara, choćby niedomyta kretynka, facet traci głowę i dostaje amoku. Kilkanaście lat małżeństwa, tysiące orgazmów na samym szczycie nie mają żadnego znaczenia. Żałosny spektakl. Mąż zwykł tracić wątek, gdy przechodziła jakaś laska. Raz nawet – bezczelny – szedł ze mną i odwrócił za jakąś głowę, mało brakowało, a skręciłby sobie kark. Te męskie odruchowe szyjo skręty. Na nieletnie też się gapi, co powinno być karalne. Błyszczą mu ślepia na widok koleżanek córki. Powinien za to dostać w pysk. Te młode wiedzą, co jest grane i że seks to władza.”
I tak co strona. O dupie, penisie, udawanych orgazmach, seksie w wyznaczone dni, zdradach, ona się za długo myje, a on nie wyłącza światła. Coraz głupiej, banalniej, dla czytelnika uwielbiającego schematy i telenowele. Ale jest coś jeszcze. Jeśli nawet przyjąć za dobrą monetę to żeńskie wcielenie Jastruna (ponoć konsultował treść tej części z kilkoma znajomymi kobietami) to dziwnym trafem narzuca się jeden jedyny wniosek. Ta infantylna idiotka w stu procentach potwierdza tezy męża. Każdą z osobna i wszystkie naraz.
Zastanawiałem się dla kogo jest ta książka. Jaki jest, mówiąc brzydko, jej target? Czytelniczki „Zwierciadła”, w którym od kilku lat zatrudnił się Jastrun? Nie wierzę! Za mądre. Więc kto? Bezradnie rozkładam ręce. Nie wiem. Wiem za to, że „Kolonia karna” będzie w moim prywatnym rankingu bzdetów roku mocnym faworytem. Pewnie równie mocnym jak „Chłopcy” Andrzeja Saramonowicza (pisałem o nich kilka miesięcy temu).
Tomasz Jastrun – Kolonia karna. Sceny z życia małżeńskiego, Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2015, str. 181 + 185.