Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami

0
96

Wacław Holewiński


Mebluję głowę książkami


mebluje-glowe



Dzięki takim ludziom Polska jest odrobinę lepsza…

 

dama-opowiesc-biograficznaZacznę tak: w Stanach Zjednoczonych, w Europie Zachodniej napisanoby o niej setki książek. Prześwietlono każdy fragment jej życia, każdy szczegół biografii, pasji, przyjaźni. Analizowanoby jak się ubiera, jak i co mówi, w jakich relacjach pozostaje z mężem, rodziną. Tak, zapewne szukałoby także czegoś, co mogłoby nienajlepiej świadczyć o Pierwszej Damie. Takie są twarde reguły wolności prasy, demokracji, także rynku – tego czytelniczego. A gdyby jeszcze zginęła tragicznie… Nie przez pięć, a przez pięćdziesiąt lat byłaby postacią wartą zainteresowania największych gwiazd dziennikarskich, literackich, wszystkich tych, którzy mieli z nią jakikolwiek kontakt.

Dlaczego więc w Polsce Maria Kaczyńska, bez wątpienia Dama, tak, tak, świadomie piszę z wielkiej litery, i najlepsza Pierwsza Dama po 89 roku, nie doczekała się żadnej obszernej biografii? Szczerze powiedziawszy nie mam pojęcia. Bo nawet argument, że była żoną Lecha Kaczyńskiego, polityka z przyprawioną gębą, do mnie nie przemawia. Maria Kaczyńska była akceptowana przez wszystkich, nawet przez przeciwników „Kaczorów”.

Ale mógłbym też inaczej. Widziałem Marię Kaczyńska osobiście i z bliska tylko dwa razy. Za każdym razem w Pałacu Prezydenckim. Stała gdzieś z tyłu, towarzyszyła Prezydentowi podczas uroczystości. Potem w ogrodach pałacu nie miałem śmiałości do niej podejść. Do Prezydenta tak, do Pierwszej Damy nie. Dlaczego? Przecież łatwiej byłoby mi rozmawiać z kimś żywo zainteresowanym kulturą, książkami, muzyką. Dystans? Nie, chyba nie…

Albo jeszcze inaczej. Maria Dłużewska, wspaniała dokumentalistka, autorka wielu rewelacyjnych filmów, podjęła trud, którego nie podjęli się inni. Chciała opowiedzieć o pięknym człowieku, wypełnić lukę, wyrwę, ranę niezabliźnioną. Pytanie, czy się udało? I tak, i nie. Bo przecież ta luka, ten cierń będą w nas tkwiły już zawsze…

Dłużewska dała swej książce, pisanej równolegle z kręconym filmem, jasny podtytuł „Opowieść biograficzna o Marii Kaczyńskiej”. Kluczowe słowo, to „opowieść”. Bo autorka przyjęła metodę opowiadania o „Marylce” przez jej rodzinę, znajomych, przyjaciół, przez osoby bardzo bliskie i takie, które się z nią ledwie zetknęły, gdzieś przez chwilę się o nią i jej męża otarli.

Jakie było to życie? Piękne? Trudne? Tragiczne? Pełne miłości i oddania? Zagospodarowane? Spełnione? Odważne? Przychodzą mi do głowy setki przymiotników, każdy jest właściwy i na swoim miejscu.

Urodziła się w czasie wojny i na Kresach. To nie było dobre miejsce. A było jakieś dobre? Wileńszczyzna. To niebywałe przywiązanie kresowian do polskości… Pochodziła z dobrej rodziny Mackiewiczów. Bardzo dobrej. Wykształconej, patriotycznej, życzliwej ludziom. Dwaj stryjowie zginęli w Katyniu, ojciec w konspiracji. Nie mogła tego pamiętać. Za to ją pamiętała Lidia Lwow-Eberle „Lala”. Też legenda, towarzyszka życia Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”. Widziała maleńką „Musię” w leśniczówce Narocz, gdzie ojciec przyszłej prezydentowej nie tylko zarządzał lasami, ale i konspirował. Trzeba było uciekać. Najpierw do Wilna, a potem do PRL. Całe szczęście, że uciekli. Potem też nie było łatwo. Nowa Brda, Złotów. Ojciec aresztowany, życie na odległość – ona z matką i bratem w Rabce, ojciec w nadleśnictwie, choroba serca, operacja.

Była dobrą uczennicą. I to w latach licealnych pokochała muzykę. Grała na pianinie i… i pewnie mogła zrobić w tej dziedzinie karierę. Wybrała inaczej. Studia w Gdańsku. Handel Zagraniczny. Wynajmowany pokój. Gdzieś obok wynajmował pokój jakiś roztrzepany chłopak. Spotkali się.

Maria Dłużewska nie jest biografem, nie roztrząsa każdego szczegółu życia Marii Kaczyńskiej. Podsuwa mikrofon ludziom, daje im mówić. Czasami zadaje pytanie, naprowadza. Nie popędza, ale stara się dociec jaka była, jacy byli – bo od pewnego momentu nie dało się inaczej – Kaczyńscy.

Nikt nie mówi o niej źle. A nie, przepraszam. Ktoś przypadkowo spotkany w górach tak mówi. Ale raczej o jej mężu, o jego wyborach politycznych, Kościele. Odosobniony przypadek.

Ta opowieść, tkana z jakichś drobin, fragmencików, z przywoływanych zdarzeń, raz po raz rwie się poprzez tragiczny finał tego życia. Ale zaraz potem ktoś znów mówi o jej wielkiej klasie, szacunku dla ludzi, o mistrzostwie w parzeniu herbaty, o tym jak dzielnie sobie radziła podczas internowania męża i jak umiała sobie jednać ludzi. O tym jak nie było pieniędzy nawet na jedzenie i o opiece nad zwierzętami. Tak, potrafiła czasami być stanowcza. Miała swoje zdanie i umiała go bronić. Może dlatego to małżeństwo było tak dobre. Ktoś przywołuje spięcie, poważne spięcie między Kaczyńskimi: „Marylko!”, „Leszku!”. Wyidealizowany obraz? Być może. Nie mam pojęcia. To, co pewne, to to, że miała wielką klasę, że ludzie do niej lgnęli, że wiedziała jak się godnie zachować w każdej sytuacji.

Przeszła Dłużewska w tych opowieściach – czasami przypadkowych ludzi, takich, których spotkała bo ktoś sobie kogoś przypomniał, pani ze sklepu, dyrektor liceum, facet, który spędził sześć lat w tajskim więzieniu skazany na karę śmierci, a potem dożywocie za przemyt narkotyków (wyszedł dzięki jej staraniom), sąsiad – całe życie Prezydentowej.

Biografia? Nie. I nie taki był cel autorki.

Gdyby żyła, pewnie dzisiaj bym, mając okazję, do niej podszedł. Zapytał o to życie. Wcale nie w cieniu.

Poprawia mężowi krawat, pewnie w ogóle uczy go jak ma się ubierać – Lech Kaczyński raczej nie przywiązywał do tego wagi, jakaś wałówka w plastikowej torbie dla Prezydenta. Śmiech. I ta pogarda, z która musiała się mierzyć. Nie panikowała. Nigdy.

Była piękną postacią. Czasami myślę, że dzięki takim ludziom Polska jest odrobinę lepsza.

 

Maria Dłużewska – Dama. Opowieść biograficzna o Marii Kaczyńskiej, Wydawnictwo Trzecia strona, Warszawa 2015, str. 224.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko