Rekomendacje książkowe z Biesiady Literackiej SPP

0
232




Wacław Holewiński


apokalipsa-wedlug-pawla

Tylko ostrożnie

Jak rekomendować książkę, z której treścią się nie zgadzamy? Jak rekomendować książkę autora, z którym nie łączy mnie nic? Jak rekomendować książkę, której narracja jest nieznośna? To duży, bardzo duży problem. A jednak warto tę książkę czytać.

Profesor Paweł Bożyk to główny doradca ekonomiczny Edwarda Gierka od roku 1972 aż do jego upadku w roku 1980.

„Apokalipsa według Pawła” to zapis przemyśleń autora od 13 grudnia 1981 roku, dnia wprowadzenia stanu wojennego w Polsce. Od jego obaw o internowanie, spędzenie kawałka życia w więzieniu po dzień dzisiejszy.

Trudna to książka w czytaniu, czasami stylizowana na rodzaj dziennika, rozmów z żoną, czasami sięgająca daleko w epokę Gierka, tłumacząca jego    i całej jego ekipy postępowanie, negująca błędy, tłumacząca porażki. Książka oskarżająca Kanię i Jaruzelskiego, ukazująca intrygi, „moskiewskich”, chłoszcząca przemiany po 89 roku. Tak, pewnie można było inaczej niż Balcerowicz. Czy Bożek zrobiłby to lepiej? Nie wiem, nie mam pewności. Więc warto tę książkę czytać przede wszystkim dla niektórych świadectw – jak rozmowa Gierka w obecności autora z generałem Milewskim na temat Wałęsy podczas strajków sierpniowych. To ważna relacja. Jest takich więcej. Warto ale ostrożnie, z dystansem, konfrontując z innymi relacjami, sięgając po inne dokumenty…

 

Paweł Brożek – Apokalipsa według Pawła, Wydawnictwo Wektory, Wrocław 2015, str. 329. ISBN 978-8360562-78-9

 



Marek Ławrynowicz

Ona i On albo On i Ona

kolonia-karna

„Kolonia karna. Sceny z życia małżeńskiego” Tomasza Jastruna to bardzo ciekawa lektura. Historię pewnego małżeństwa poznajemy z dwóch stron, także w sensie dosłownym, bo książkę można czytać od początku i od końca. Relacja Jej i Jego opowiadają o tych samych wydarzeniach, ale nie do końca, bo jak trafnie zauważa autor światy kobiecy i męski nie do końca są tożsame, jedynie zachodzą na siebie. Mój szacunek budzi zwłaszcza relacja kobiety – rzadko który pisarz mężczyzna potrafi tak jak Jastrun wejść w kobiecą duszę, sposób patrzenia na świat, styl. Tu mamy do czynienia z prawdziwym mistrzostwem.

„Kolonia karna” porusza ważny temat: kryzys współczesnego małżeństwa. Autor nie ma tu dla nas prostej odpowiedzi. Akcja zaczyna się od fascynacji, prawdziwej miłości, pragnienia posiadania dzieci, budowy domu,  wspólnych marzeń, czyli wszystko na pozór przebiega tak jak powinno.  A jednak relacja powolutku psuje. Okazuje się, że pod tym, czy pod innym względem Ona i On do siebie nie pasują. Im więcej upływa czasu nie pasują coraz bardziej.

Dlaczego? Kto to wie? Przecież powinni „się utrzeć”, „przypasować się”, „ustąpić jedno drugiemu”.   Nic z tych rzeczy. Jest gorzej i gorzej.  Powód jest w gruncie rzeczy jeden – najtrudniejszą rzeczą dla człowieka jest koegzystencja z drugim człowiekiem.  Dziś, gdy każdy walczy o swoje prawo do szczęścia, chce się bez ograniczeń realizować, być wolny i od nikogo niezależny owa koegzystencja staje się w gruncie rzeczy niemożliwa.

Tomasz Jastrun pisze o sprawach bardzo poważnych. Ale pisze równocześnie sprawnie, lekko, interesująco, z dystansem i poczuciem humoru. Pozwala czerpać przyjemność z czytania o sprawach niekoniecznie przyjemnych, co jest odwieczną cechą dobrej literatury.  A zatem małżonki i małżonkowie oraz wy niepoprawne single czytajcie jak to się kiedyś pięknie mówiło „dla śmiechu ale i dla łez”.

 

Tomasz Jastrun, Kolonia karna. Sceny z życia małżeńskiego,  Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2015, str. Ona 185 + On 180 = 365 


Piotr Müldner-Nieckowski

 

 

bajeczka-o-ksiazeczce

Gwidon Miklaszewski: Bajeczka o książeczce

Łza (radości) w oku się kręci, kiedy się bierze do ręki jedną z pierwszych książek, które się w życiu widziało na oczy. Mało tego, Gwidon Miklaszewski to cała moja dalsza młodość, i ta wczesna, i ta starsza, i też dzisiejsza. Kiedy się w peerelu codziennie czytało „Express Wieczorny”, to zaczynało się od obejrzenia charakterystycznej satyry rysunkowej pana Gwidona. Aż dziw bierze, że cenzura stosunkowo rzadko te rysunki zdejmowała, bo niektóre były całkiem ostre, jak na tamte czasy.

O ile mi wiadomo, „Bajeczkę o książeczce”, wydaną w Krakowie jeszcze w czasie niemieckiej okupacji, podsunęła wydawnictwu do fotoreedycji prezes Oddziału Warszawskiego Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, Małgorzata Karolina Piekarska, która też na tej literaturze się wychowywała, choć znacznie później niż ja. Świetny pomysł i słusznie szybka reakcja oficyny, bo zarówno tekst, jak i ilustracje należą do najlepszych dokonań naszej literatury dziecięcej. Sprawdziłem na wnukach. Działa. A jak skrzaty tytułową książeczkę pisały? Oto fragmencik, który wystarczy za wszelkie rekomendacje:

 

…skrzat pisze coraz prędzej,

Kartek przed nim coraz więcej,

Ale straszna złość nim trzęsie,

Bo wciąż łamie pióra gęsie.

 

Więc co parę minut biegnie

I gęś tłustą prosi pięknie:

– Moja pani! Proszę, błagam,

Niechże pani się nie wzdraga!

 

Wiem, czym pióra dla kobiety,

Lecz to przecież dla poety!

A gęś na to: – Proszę! Służę!

Niech poecie się przysłużę!

 

Choć mnie trochę boli skóra,

Chętnie oddam swoje pióra!

Ja nie to, co taka kura!

Ja wiem, co literatura!

 

Piotr Müldner-Nieckowski

_______________________

Gwidon Miklaszewski, “Bajeczka o książeczce”. Nakład i własność Księgarni S.A. Krzyżanowski, Kraków 1944. Reprint : Wydawnictwo LTW, Dziekanów Leśny 2015. Stron 44. ISBN 978-83-75659-410-3.



Piotr Müldner-Nieckowski


blagam-tylko-nie-profesorJanusz Odrowąż-Pieniążek: Błagam, tylko nie profesor

 

Jest to książka jak na wspomnienia-przypomnienia, a nawet na właściwie (jak chce autor) „wypominania”, wielce osobliwa. Bo nadzwyczaj szczera. To wyjątkowe w tego rodzaju literaturze, autor czasem wydaje się pisać tę rzecz tylko po to, żeby być szczerym. A rzecz z konieczności jest przecież egocentryczna, jednak jakże inaczej niż choćby pisane ku samouwielbieniu wspomnienia Wacława Kubackiego, które swego czasu tak mnie oburzały swą ksobnością. Co więcej, Odrowąż-Pieniążek, posługując się językiem coraz bardziej z obecnej literatury się wycofującym, pełnym własnej składni i niebywale rozrośniętego (jak by powiedział lingwista) słownictwa osobistego, tworzy z sylwiki opowieść, wobec której nowy (w domyśle młody) czytelnik może popaść w wątpliwość, czy w ogóle jest prawdziwa. A to paradoksalnie z powodu jej bez wątpienia prawdziwości.

W czasach dzisiejszej totalnej manipulacji prasowej czytelnik tak dalece nawykł do łowienia logiki i prawdy spomiędzy zakrętasów i zakłamań, że w „pisanie wprost” już nie wierzy. Wszak większość piszących tak zwane „kawałki osobiste”, jeśli chce napisać prawdę, zaczyna od kluczenia, stara się owijać w bawełnę, stosować aluzyjność, wykręcać kota ogonem, tłumacząc się ze swoich sądów i twierdząc, że następnym razem napisze więcej i szerzej. A tu nie dość, że kluczenia nie ma, to czytamy coś bardzo oryginalnego, właśnie z powodu języka, z którym może się równać tylko polszczyzna Jana Parandowskiego, i to tylko ta z przekładów, że wspomnę jego tłumaczenie „Portretu Doriana Greya” Oskara Wilde’a.

Za sprawą perfekcyjnej narracji wnikamy do słynnych a zapomnianych zdarzeń, czasem nawet i do pokazanych przez zdarzenia dusz ludzi, którzy co prawda w większości odeszli, ale wciąż odgrywają znaczącą rolę w naszej kulturze i umysłowości. Wnikamy nieraz tak głęboko, że komuś, kto zna lub znał opisywanych ludzi, miejsca i zdarzenia , może się wydawać, że doznaje déj`a vu, ale w wydaniu lepszym niż miniona rzeczywistość, bo w formie kondensatu, bez rozpraszających dodatków. Na przykład atmosfera redakcji „Twórczości” z czasów Jarosława Iwaszkiewicza (str. 136-137). Tak, tak, to właśnie tak tam było i nawiasem mówiąc, niewiele się zmieniło do dzisiaj; może samo miejsce wywołuje taki klimat?, a może działa tam od pół wieku jakaś specyficzna grupa o wyjątkowym backgroundzie intelektualnym?

A kiedy się czyta o idiotyzmach socjalistycznej propagandy i marksistowskiej edukacji na uniwersytetach drugiej połowy XX w., to tak, jakby się miało przed oczami quasi-liberalną poprawność polityczną dzisiejszą, tylko dla niepoznaki wyposażoną w inne słowa-klucze. Chwilami, kiedy pojawiają się przypominane postaci, można mieć wrażenie, że w dziejach zmieniają się tylko nazwiska, a ludzie są ciągle ci sami. Nawet gdy chodzi o osoby wybitne i oryginalne. Jest jakiś nieuchwytny sposób artystyczny, którym włada Janusz Odrowąż-Pieniążek, a który pozwala mu uniwersalizować to, co powinno być całkowicie unikatowe i jednorazowe. Ze strzępów i urywków wyrasta obraz świata mocny, znaczący, uświadamiający drugie dno prawdy o nim, zmuszający do zadawania sobie pytań fundamentalnych. Znakomita książka.

Piotr Müldner-Nieckowski

_______________________

Janusz Odrowąż-Pieniążek, “Błagam, tylko nie profesor. Wypominania i anegdoty”. Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2015. Stron 296. ISBN 978-83-244-0400-1. 


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko