Wacław Holewiński
Mebluję głowę książkami
Nawet śmierć ich nie rozłączyła
Pół wieku temu chodziłem do szkoły podstawowej imienia Janusza Korczaka. Urządzano od czasu do czasu apel „ku czci” patrona. Co pozostawało w naszych głowach? Że wstrętni Niemcy zabrali dzieci z domu dziecka do Treblinki, a pan doktor nie chciał ich zostawić i poszedł z nimi na śmierć. Mam wrażenie, że niewiele wówczas z tego rozumieliśmy. Chyba nawet nie przychodziło nam do głowy, że to były dzieci żydowskie. Bohaterski opiekun, pomnikowa postać, lekarz, autor książek. Nic więcej. Nie mówiono nawet o tym, że Korczak był majorem Wojska Polskiego, że brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej dwudziestego roku, gdzieś to wstydliwie ukrywano. Nie eksponowano tego, że odmówił zakładania opaski z gwiazdą Dawida, nie mówiono o tym, że chciał wyjechać w latach trzydziestych do Palestyny, jak wyglądał prowadzony przez niego sierociniec, jaka była jego historia, kto z nim współpracował…
O pani Stefie ani słowa. Jakaś mgła. Był Korczak, dzieci i nikogo więcej.
A przecież była przez kilkadziesiąt lat jego najbliższą współpracownicą.
Przecież to ona prowadziła ten dom, załatwiała elementarne sprawy, uczestniczyła w życiu wychowanków każdego dnia. Bez odpoczynku, bez własnej rodziny, z poświęceniem i determinacją.
Przecież, jak Korczak, nie zostawiła dzieci i podzieliła ich los.
Dlaczego więc jest nieobecna? Dlaczego tak mało o niej wiemy. Dlaczego nie ma pomników?
Stefania Wilczyńska. Dla dziewięćdziesięciu dziewięciu procent Polaków kompletny anonim. Urodziła się w Warszawie, w 1886 roku, w bogatej rodzinie żydowskiej (ojciec prowadził kantor weksli). Skończyła studia przyrodnicze na Uniwersytecie w Liege. Kobiece studia w tym czasie były ewenementem, w niewielu miejscach Europy mogły one podejmować naukę na tym szczeblu. Wróciła do Warszawy, podjęła pracę, najpierw jako wolontariusz w przytułku dla żydowskich sierot, potem, już jako współpracownica Korczaka, od 1912 roku prowadziła wraz z nim Dom Sierot.
Prowadziła do śmierci.
Tyle… Nie za dużo…
Jeszcze raz. Kim była? Na okładce książki Magdaleny Kicińskiej stoi obok Korczaka (a w zasadzie połowy Korczaka). Ile ma lat? Czterdzieści? Wyrazista twarz, niezbyt długie ciemne włosy zaczesane na lewo, duży nos. Jak na dzisiejsze standardy niezbyt szczupła. W prostej sukience zapinanej na jeden guzik. Przepasana paskiem. Z półuśmiechem na ustach. Nie jest szczególnie elegancka.
Zewnętrze. Jaka była w środku? Jak ją widzieli wychowankowie? Jakie miała z nimi relacje? Kochała ich? Miała poczucie misji? Była zmęczona? A Korczak? Czuła się jego podwładną? Współpracownicą? Byli równorzędni? A może to nie miało znaczenia?
Zaczynali przed I Wojną. Wielką wojną, zwaną światową. „W budżecie na rok 1915, zaplanowanym już na sto trzydzieścioro pięcioro dzieci, Wilczyńska wylicza, że na żywność potrzeba będzie 11 200 rubli, na opał 1500, na światło 450, na pranie – kolejne 300. Środków ze składek i darowizn nie wystarczy, będzie deficyt, prawie 1000 rubli.”
Kicińska szukała i znalazła kilku wychowanków. Przetrwali, ocaleli, wcześnie wyjechali do Palestyny. Wspominają.
Dotarła do listów. Cytuje.
Zadaje pytania. Za dużo niewiadomych. Więc mogło być tak, ale też inaczej. Szuka nastroju…
Kto z nas wie, to teraz nie do pomyślenia, że mając czternaście lat trzeba się było żegnać z Domem Sierot? Więc kilka lat w innej przestrzeni, z czystym łóżkiem, jedzeniem na czas, opieką, szkołą. Co potem? Często bezradność. Próbowała szukać im pracy, dużo pisała. Starała się. Była zmęczona. Ciągła pogoń za pieniędzmi, za darczyńcami, za wsparciem państwa. I poczucie, że może pomóc nielicznym.
Kto był w tym Domu Sierot? Przecież te dzieci miały rodziców. Więc jakie były kryteria? Bieda. Tak, ona przede wszystkim.
Wiedziała, że Korczak musi być twarzą ich Domu. Był oficerem, to ważny wyróżnik w II Rzeczpospolitej, pedagogiem o dużej renomie, pisarzem. „Gdy w 1935 roku amerykański pisarz Sinclair Lewis ogłosi listę piętnastu najwybitniejszych postaci pięćdziesięciolecia – jest Freud, Einstein, Lenin, Shaw – oburzy ją pominięcie jego nazwiska.” Nie rywalizowali, mieli podobną wizję pomocy, opieki. Ona gdzieś ukryta za nim. Może tez dlatego, że nie umiała, jak doktor bawić się z dziećmi? To jego, jego przede wszystkim, kochały. Ona miała do zrobienia pracę. Każdego dnia. Tydzień za tygodniem, miesiąc w miesiąc, rok po roku.
Chciała uciec, wyjechać do Palestyny. Zostać tam na stałe. Nie miała męża, dzieci. Miała bliskich, najbliższych. Dwie dziewczyny. Wychowanki. Jedną wysłała na studia do Belgii. Wróciła, razem pracowały, zachorowała, umarła. Druga w Palestynie. Uratowana.
Dlaczego nie wyjechała? Myślała też przecież o Rosji. To tam wyjechali, chcieli wyjechać niektórzy wychowankowie. Studziła ich entuzjazm, wiedziała, że stalinowska Rosja nie płynie mlekiem i miodem. W Palestynie mogła się osiedlić, dostała zgodę od Anglików. Była kilka razy, po kilka tygodni. Pracowała w kibucu jak inni. Ale Palestyna ją rozczarowała. Korczaka zresztą też. Dlaczego? Mam wrażenie, tego Kicińska nie pisze wprost, że była zmęczona życiem, nieustającym przymusem, zdobywaniem środków, załatwianiem spraw, których nikt poza nią nie mógł załatwić. Tą przytłaczającą biedą, obojętnością świata na krzywdę, antysemityzmem.
Chciała być potrzebna, wiedziała gdzie jej miejsce. Czy widziała zbliżający się kataklizm? Zagładę? A kto ją widział? Wróć. Kto mógł przewidzieć te wszystkie okropności? Masowe mordy, gazowanie ludzi, krematoria. Mogła się uratować, nie musiała wracać. Ale chciała być ze „swoimi” dziećmi. Do końca. Trzymając je za ręce i dodając otuchy.
Idzie z nimi na Umschlagplatz. Jakiś esesman krzyczy, pomaga małej dziewczynce wejść do bydlęcego wagonu. Pociesza. Mocno ściska za rękę… Taka musiała być, tak ją sobie wyobrażam. Silna, odważna kobieta.
Ci którzy ocaleli, mówią o niej z jakąś czcią. Przechowywali jej podobiznę jak najcenniejszą relikwię. To nie miłość, wdzięczność, przywiązanie. Była… Kim była?
Emmanuel Ringelblum w swoim dzienniku – kronice getta napisał: „Przez cały czas, przed wojną i podczas wojny, Korczak pracował razem z panią Stefanią Wilczyńską. Współpracowali ze sobą przez całe życie. Nawet śmierć ich nie rozłączyła. Poszli razem na śmierć. Wszystko, co związane jest z osobą Korczaka – internat, propagowanie miłości do dzieci – wszystko jest wspólnym dorobkiem obojga. Trudno określić, gdzie zaczyna się Korczak, a gdzie kończy się Wilczyńska”.
Bierut dał pośmiertnie, w 1947 roku, Srebrny Krzyż Zasługi. Wstydzę się swojego Krzyża Oficerskiego. Gdzie mi do niej. Nie ma pomnika. Jest kompletnie anonimowa, zapomniana. Dlaczego? Magdalena Kicińska wykonała kawał rzetelnej roboty. Chciałoby się napisać: wbijać do głów to nazwisko, przypominać, odświeżać pamięć, czcić. Tak, jak wychowankowie, jak ich potomkowie – czcić!
Magdalena Kicińska – Pani Stefa, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2015, str. 269