Jan Stanisław Smalewski – Kończy się lato

0
119

Jan Stanisław Smalewski


Kończy się lato



konczy-sie-lato… ale nie o tym, że niebawem jesień zagości na dobre. Piszę ten felieton w trosce o to, co jesień przyniesie dla kraju w polityce; zagranicznej i wewnętrznej.

            Zajęci swoimi przyziemnymi problemami: wakacjami, suszą, obiecankami różnej maści polityków utrzymujących nas w napięciu przedwyborczym, nawet nie zauważyliśmy, że w światowej polityce wakacji nie było. Nie przypadkowo wczesną wiosną kolejnymi zamachami terrorystycznymi zamknięto nam dostęp do atrakcyjnych kurortów afrykańskich, a konflikt we wschodniej części Europy wcale nie osłabł, tylko przestał zajmować naszą uwagę jak było to wcześniej. Już nie Donieck czy Ługańsk budzą zainteresowanie dyplomacji i polityków Unii Europejskiej, ale nowy i to największy od II wojny światowej kryzys migracyjny, jaki powstał na skutek pojawienia się olbrzymiej fali uchodźców z północnej Afryki i Bliskiego Wschodu.

            Imigranci wojenni z Syrii zalewają Europę, obierając kierunek ucieczki z Afryki poprzez Morze Śródziemne. Tysiące uciekinierów każdego dnia zalewa kraje Basenu Morza Śródziemnego, w tym głównie Serbię, Węgry, Austrię i Niemcy. Europa po raz pierwszy od swego zjednoczenia stanęła w obliczu rewizji, a być może nawet i rozpadu swej obszarowej spójności. Stanęła przed potrzebą weryfikacji ustaleń dotyczących granic i narodowego charakteru państw.

            Codziennie niemal spotykają się najważniejsi politycy Europy rozpaczliwie szukając rozwiązania kwestii, która jakby na nią nie patrzeć, do końca rozwiązać się nie da. Póki co dominuje u wszystkich – chyba oprócz Węgier premiera Orbana – współczucie, przeważa humanitaryzm i religijne odwoływanie się do potrzeby niesienia pomocy. Pomocy ludziom, którzy uciekają przed wojną.

            Obraz iście apokaliptyczny, a sceny dantejskie. I nic dziwnego, że ludziom mąci się od tego wszystkiego w głowach, że wszystko co dotychczas doświadczenia nowego wieku nam przyniosły na temat krajów muzułmańskich, terroryzmu i wojen w tym rejonie, budzi niepokój, strach i obawy o jutro.

            Ucieczka przed wojną. Co my Polacy wiemy o tej wojnie? Pisuję trochę o tym, pytam rozmaitych rozmówców i stwierdzam, że wiedza większości Polaków na ten temat jest tylko ogólna. To znaczy każdy wie, co to jest wojna. I wie, że tam jest jakaś wojna. I to dlatego, że tam wciąż strzela się do ludzi, ludzie uciekają. Bo ludzie boją się śmierci, chcą żyć, nie chcą ginąć…

            Szczegóły dotyczące tej konkretnej wojny, które oczywiście są dostępne w Internecie i innych mediach, są często nie do ogarnięcia przez przeciętnego odbiorcę, bo są zbyt skomplikowane ze względu na tamtejszą specyfikę regionu, powiązania etniczne, geopolityczne, religijne, uwarunkowania zewnętrzne i wewnętrzne ect.

            Inny świat, inna rasa, inna kultura, religia. To tam jeszcze niedawno „murzyni zjadali ludzi”, plemiona dokonywały makabrycznych rzezi ludności innych plemion, tam powstało Państwo Islamskie, które podjęło bezpardonową walkę z kulturą Zachodu, tam zrodził się terroryzm, obcina się głowy chrześcijanom… Zapewne tam też żyją normalni ludzie, ale jak w tym tyglu oddzielić ziarno od plewy? Jak rozpoznać człowieka uciekającego ze względu na swoje bezpieczeństwo od tego, który zagrozi bezpieczeństwu nas europejczyków?

            A wojna. Czyja ona jest? Wojna w tym rejonie Afryki rozpoczęła się po pamiętnym 11 września 2001 roku od Iraku, gdy terroryści zaatakowali w Nowym Jorku Word Trade Center. Wypowiedziała ją Ameryka Al-Kaidzie Bin Ladena. Ale nie tylko Ameryka ma w niej swój udział. Kilka dni temu upubliczniono w telewizji szersze informacje o zaangażowaniu Rosji Putina. Rosja od czterech lat aktywnie wspiera reżim w Damaszku i wojnę w Syrii, stając po drugiej stronie barykady. Gdyby nie Rosja być może chwiejący się reżim Baszara al.-Asada byłby już nie istniał, w Syrii panował by już pokój i nikt by stamtąd nie musiał uciekać.

            Wojnę w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie, jaka po 2010 roku rozpętała się w postaci Arabskiej Wiosny, wsparła Ameryka. W roku 2011 na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ podjęto rezolucję dającą prawo Francji, Wlk. Brytanii, Włochom i kilku innym państwom do podjęcia interwencji zbrojnej w Libii w celu wsparcia rebeliantów anty-reżimowskich walczących w Syrii z reżimem Asada, a w Libii – Kadafiego. Przekształciła się ona w operację zbrojną całego Sojuszu Północnoatlantyckiego, w wyniku której upadł znienawidzony przez arabów reżim Mnammara Kadafiego, bestialsko później zamordowanego przez rebeliantów.

            Niewielu przy tym rodaków wie o tym, że Kadafi był jednym z dwóch zaprzyjaźnionych z Putinem sojuszników Rosji (drugim jest al-Asad), że na skutek politycznych nieporozumień Rosjanie dali się wymanewrować politykom Zachodu i nie zablokowali rezolucji ONZ wspierającej arabską wiosnę przez państwa Europy Zachodniej.

Putin już dawno przyłączył się do tej wojny po stronie reżimów, a po śmierci Kadafiego zwiększył swoje wsparcie wojskowe dla Syrii. Pamiętam, jak w czasach rozpadu ZSRR zastanawialiśmy się my – wojskowi, co Rosjanie zrobią z taką ilością nagromadzonego sprzętu po wielkiej Armii Czerwonej. Wielu z nas nie miało wątpliwości, że zgromadzony arsenał będzie zagrożeniem dla pokoju światowego.

Tak dzieje się w przypadku Libii i Syrii. Interesy Rosji skupiające się na utrzymaniu baz lotniczych w libijskim Trypolisie oraz w syryjskich miastach Tartus i Latakia pozwalają Rosji utrzymać pozory mocarstwowości, gwarantując jej Flocie Bałtyckiej swobodę utrzymywania uprzywilejowanych pozycji w tym rejonie świata, zabezpieczając warunki do jej funkcjonowania, rozwoju i swobodnego transportu broni i sprzętu wojskowego.

Putin uważa, że rewolucja w krajach arabskich zainicjowana została przez Zachód, co pozwala mu bronić swoich interesów: utrzymania baz, sprzedaży ogromnych ilości broni i sprzętu wojskowego, a w ostatnich miesiącach zwiększania liczebności swoich żołnierzy i specjalistów wojskowych niezbędnych do szkolenia Syryjczyków. Ostatnie miesiące walk w tym rejonie świata dostarczyły wiele dowodów na to, że Rosjanie wspierają Syryjczyków we wszystko, począwszy od przysłowiowego guzika, a na najnowocześniejszych czołgach, wyrzutniach i samolotach kończąc. Ba, nawet dostarczając paliwo lotnicze najwyższej klasy, jakiego Syria nie posiada.

To nie kto inny zatem jak Rosja, razem z Iranem, Białorusią, Armenią, a nawet podobno Ukrainą utrzymuje przy władzy reżim Baszara al-Sada.

Rodzą się zatem pytania: z czyjego powodu utrzymuje się wojenne napięcie w Syrii? Kto ponosi bezpośrednią winę za taki, a nie inny obrót w sprawach skutków wojennych konfliktu, za wzmożoną falę uchodźtwa z Afryki do Europy Zachodniej?

Chcąc nie chcąc Europa Zachodnia przegrywa tym samym w walce z Putinem polityczną wojnę o Ukrainę. Po wiosennej kampanii ekonomicznych blokad Rosji, Putinowi udaje się odwrócić uwagę świata od Krymu, Donbasu, Ługańska czy Doniecka, by skierować ją na nowe zagrożenia, jakie Europa sama sobie zgotowała podejmując wojnę przeciwko reżimom w państwach afrykańskich.

Znajdując obejście dla nękających go państw Unii i wspierając reżim w Damaszku Putin znalazł sposób na to, by Europa zamiast Krymem i Ukrainą zajęła się swoim bezpieczeństwem, które naruszone zostało przez uchodźców z Syrii.

Szukając dróg wyjścia z kryzysu, póki co uwaga polityków zostaje zwrócona na rozlokowanie ogromnej masy imigrantów pokonujących Morze Śródziemne, ale w najbliższym czasie trzeba szukać innych skuteczniejszych rozwiązań zmierzających do zahamowania afrykanizacji i muzułmanizacji Europy. Trzeba jak najszybciej doprowadzić do zakończenia konfliktu w Syrii, być może i rozwiązania spraw narodowościowych w Libii, której zagraża wojna domowa. Tam wspomnę tylko wcześniej przemieściło się już ok. 4 mln Syryjczyków.

Putinowi oczywiście jest na rękę konflikt w Syrii, a jeśli już miałby się on zakończyć, to na jego warunkach, czytaj na warunkach wspieranego przez niego reżimu w Damaszku.

A jak z tym wszystkim poradzi sobie pozostała część świata? Ameryka, która ponosi główną winę w rozpętaniu konfliktów w Afryce, jakby umywa ręce. W tym roku przyjmie półtora tysiąca Syryjczyków, a w przyszłym być może ok. 10 tysięcy.

Ale Ameryka ma na głowie inne ważne problemy. 14 lat temu Amerykanie wypowiedzieli wojnę Irakowi, rozpoczęła się walka przeciwko krucjacie terroryzmu Al.-Kaidy Bin Ladena. I mimo że dzisiaj nie ma już ani irackiego dyktatora Husajna, ani przywódcy Al-Kaidy, ani też samej Alkaidy, terroryzm nie przestał istnieć, wręcz przeciwnie rozlał się na całą Afrykę Północną i wiele innych państw sąsiadujących, ogarniając coraz większą część świata i stwarzając coraz większe zagrożenie dla cywilizacji współczesnej.

Europejczyków, a zwłaszcza Niemcy przytłamsiła sytuacja z imigrantami. I mimo że są one najbardziej otwarte na uchodźców, dla których rzekomo dzięki Internetowi (sile współczesnych mediów) stały się dla nich przysłowiowym rajem obiecanym, przeraziły Angelę Merkel i czołowych niemieckich polityków. Premier Węgier Orban załamany masowym przepływem Afrykańczyków przez jego kraj, zaczyna poruszać się w obszarze poczynań policyjno-wojskowych i represyjnych, starając się całkowicie odizolować od tej niechcianej migracji. A inne mniejsze kraje, w tym Serbia, Słowacja, Czechy, Szwajcaria, a także Polska z przestrachem czekają na posunięcia liderów. Najprostszym rozwiązaniem byłoby zapewne powiedzenie : Niech ci, co włączyli się w konflikt afrykański wezmą teraz na siebie odpowiedzialność, niech przygarną uciekinierów tej wojny. My Polacy w tym rąk nie maczaliśmy.

Jest prawdą, że Niemcom brakuje ok. miliona robotników, wykwalifikowanych, chętnych do pracy w pomyślnie rozwijającej się gospodarce, że są państwem z przyczyn demograficznych wyludniającym się, i że wśród imigrantów jest duża rzesza ludzi wykształconych, do zagospodarowania i asymilacji w Europie. Ale to wymaga wysiłku organizacyjnego, czasu, nakładów i środków oraz perspektywicznych rozwiązań systemowych gwarantujących sprawne ich wykorzystanie (osiedla, szkoły, zaplecze socjalne i kulturowe). Może Niemcy są w stanie z tym sobie poradzić. Poradzą sobie z tym także inne bogate kraje Europy, ale nie poradzi sobie z tym Polska. Dlaczego?

Bo jak dotąd od przeszło 70 lat od II wojny światowej nie poradziliśmy sobie z Polakami ze wschodu: z Kazachstanu, Ukrainy i Wileńszczyzny. Z rodakami, których Stalin pozbawił ojczyzny, a potomkowie których wciąż na ten powrót czekają.

Nie damy sobie rady z narzuconą przez Unię liczbą ponad 10 tysięcy imigrantów także ze względu na sprawy ekonomiczne. Nawet biorąc pod uwagę, że dostaniemy na to środki, nasz system organizacyjny jest za mało sprawny, by je szybko uruchomić. Katolicka idea ogłoszona przez papieża też jakby nas Polaków przerasta. Parafie, które wezmą rodziny uchodźców są zazwyczaj biedne, bądź ubogie i nie zagwarantują im oczekiwanego raju Europy Zachodniej. Uchodźcy z góry nastawieni są na bogactwo, na warunki podobne niemieckim, o jakich czytali w Internecie, nie zgodzą się na masowe rozsiedlenie po dużym terytorium.

Zupełnie inną kwestią przy tym wydaje się pozostawać zagrożenie ze strony muzułmańskich wartości, jakie w przeżywającą kryzys religię katolicką na Zachodzie Europy oni wniosą.

Nie będę drążył tematu niebezpieczeństw niesionych przez imigrantów, że to ok. 70-80% głównie mężczyźni, a więc kilkakrotnie wzrośnie ilość żądań przyjazdu ich rodzin pozostawionych w Afryce, że tym samym to bardzo duże zagrożenia dla wzrostu przestępczości, i jakiego rodzaju przestępczości (wobec kobiet?), że nie ma u nas meczetów, które być może zechcą oni potem mieć w miejsce polskich świątyń…

I ostatnie dopowiedzenie, moje – wojskowego: w naszej kulturze zawsze mężczyźni, gdy w kraju wybuchała wojna, bronili ojczyzny, szukali takich rozwiązań, by za wszelką cenę pokonać wroga, a nie uciekali z niej i to pozostawiając swoje rodziny, żony. I nie porównujmy tego z emigracjami ekonomicznymi, z politycznymi prześladowaniami z czasów Solidarności, bo one akurat z wojną nic wspólnego nie mają.

Tak czy inaczej, pani Ewa Kopacz nie powinna się śpieszyć z wykonaniem zaleceń Angeli Merkel. Nie powinno się – bez referendum – wciskać Polakom kitu , że jakieś tam sondaże wskazują że Polacy od 53% w górę są za przyjęciem Erytrejczyków do naszej ojczyzny. Popierajmy raczej rozsądek Węgier, Słowaków, Czechów, narodów bardziej nam bliskich kulturowo i etnicznie. Ma rację szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego twierdząc, że nie powinno się wykorzystywać kampanii wyborczej kosztem rodaków i do realizacji swoich ambicji. Ostatnie referendum, będące takim spadkiem po prezydencie Komorowskim, było tego dobitnym przykładem.

Należy tak ważne jak ta decyzje pozostawić przyszłym politykom i nowemu rządowi. – Moim skromnym zdaniem.

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko