Jacek Bocheński
O trzeciej nad ranem jest jeszcze ciemno, ale na ulicy zwanej Drogą do Białego w Zakopanem pierwszy ptak zabiera głos. Wiadomo, jaki komunikat podaje do wiadomości: na tym terytorium ja jestem suwerenem, będę walczył o swoje i niech mi żaden intruz nie wtyka tu dzioba. Zaraz po nim odzywa się następny z ogłoszeniem podobnej treści: a to jestem ja i nie ma mowy, żebym stąd ustąpił. Wkrótce dołącza się jeszcze kilku zainteresowanych. Każdy przemawia własnym językiem. Indywidualności są dzięki temu wyraźnie zaznaczone. Konkurenci wysłuchują się w milczeniu, nikt nikogo nie usiłuje zagłuszyć. Czeka się na koniec każdej wypowiedzi, mija chwilka, wtedy dopiero oponent zabiera głos. Panuje wysoka kultura dyskusji, mimo że debaty nie reguluje żaden dziennikarz ani inny moderator.
Może bez niego jest lepiej, bo to byłby na pewno profesjonalista, który by się wtrącał i zadawał ptakom pytania, wyłącznie jednak psujące każdemu sens jego wywodu. Panie szczygle, ale przecież kos powiedział. Panie kosie, ale szczygieł mówi, że… Prowadzący domagałby się raz po raz, żeby kos świergotał językiem szczygła, a szczygieł gwizdał językiem kosa, nie tam, żeby mówili po swojemu, co kto rzeczywiście ma do powiedzenia, bo do takiej debaty to już profesjonalista nie dopuści za nic.
Ale ptaki o trzeciej rano dyskutują na najwyższym poziomie kultury, klarowności i sensu. Wszystko w rozkosznej ciszy. Nie ma, o dziwo, żadnego tła muzycznego, żadne huki i fanfary nie poprzedzają programu, nie brzmią w przerwach na reklamę, obywa się wręcz bez perkusji.
Cóż ja tu mogę jeszcze dodać? Nie wiem. Z wrażenia brak mi słów. Pointy nie będzie.
27.06.2015
Druga – tak się sama podpisała w skrócie, może troszkę prześmiewczo, żartując sobie ze mnie, ale dla wygody niech będzie chwilowo Druga – otóż Druga na Facebooku jest kobietą. Nie mostem weneckim ani chryzantemą, nie królikiem ani sosną, lecz osobą. To nie ulega wątpliwości.
Nie jest też matową płaszczyzną bez treści, oprawioną tylko w kontur, jak liczne “profilówki” na Facebooku. Jest żywą, młodą kobietą, której sylwetkę znaczą pojedyncze włosy widoczne poza uczesaniem na tle nieba i promienie rozlane po czole w grze z dominującym cieniem. Ta odchylona do tyłu głowa wydaje się absolutnie oddana niebu. Ale nie w sensie religijnym, nie chrześcijańskim bądź co bądź, a jeśli już, to raczej pogańskim, elementarnym, pierwotnym. Proszę nie sądzić, że taka ucieczka od ziemi, takie pełne uwielbienia dążenie wszystkimi siłami natury do słońca może być zwykłym, współczesnym opalaniem twarzy przez kobietę. Nie, nie! To jest, jak zazwyczaj u Drugiej, akt nieco magiczny, postawa kapłanki kultu solarnego, apel, prośba i nadzieja, może hymn do greckiego Heliosa, o! Podzielam zdanie tych, którzy uważają, że ludzi i greckich bogów łączyły równościowe stosunki partnerskie, aczkolwiek bogowie bywali też, jak ludzie, despotyczni, okrutni i małostkowi.
Jednak Druga mogłaby poniekąd na równej stopie obcować z Heliosem, choć to przecież mężczyzna, siłą rzeczy przeciwnik kobiet, jak obecnie wiemy.
Szansę widzę w przyrodzie, do której ostatecznie wszyscy należymy. Nauczono mnie kiedyś słowa heliotropizm. To taka skłonność roślin
do obracania się ku słońcu, zwłaszcza liśćmi. Sadząc ze zdjęcia profilowego na Facebooku, jest w Drugiej naturalny heliotropizm, bardzo silny.
28.06.2015
Gdy uprawia się rodzaj literacki blog, jak ja tutaj, ma się za swoje. Nikt mi nie kazał pisać w takim trybie, sam chciałem, trzeba ponosić konsekwencje. Tymczasem potęga Internetu daje mi się we znaki raz siak, raz owak. Jestem podporządkowany internetowym regułom i chimerom. A myślałem, że będę niezależny. Od wydawców, dystrybutorów i w ogóle. Sam sobie panem, wydawcą, redaktorem, producentem, co najwyżej czytelnikowi partnerem w twórczej interakcji z nim, i tyle. Ale żeby coś więcej? O cenzurze i uniemożliwianiu publikacji nie warto nawet wspominać. Zamierzchłe czasy “komuny”, które na zawsze odeszły w przeszłość, a do współczesnej nieprzewidywalności Internetu mają się jak pięść do nosa.
Otóż wcale nie. W interakcji twórczej z kandydatami na niepolityków, śpiesząc im z bezinteresowną pomocą, bo pilnie potrzebują nazw dla swoich niepartii, napisałem “Jazdę z dopalaczem” . Radziłem, żeby do nowego parlamentu zmierzali na czele niepolitycznych “aplikacji”, mogliby nawet “aplikować” w wyborach zamiast kandydować.
Napisałem więc swoją rzecz i chciałem zaraz “wrzucić” na Drugi Blog. W tej sprawie nie ma na co czekać. Tu czas to nie tylko pieniądz, choć pieniądz też. Tu czas to kariera, a być może władza. Chodzi o wyścig. Liczy się każdy dzień, każda godzina, każda chwila. A mój komputer jak na złość zawiadamia: “Program Internet Explorer nie może wyświetlić witryny sieci Web”. Masz, babo, placek. Nic zaraz nie “wrzucę”.
Próbuję znów po pewnym czasie. I jeszcze raz, i jeszcze, i na drugi dzień, i na trzeci. Wciąż bez skutku. Także poczta elektroniczna nie działa. Telefon stacjonarny nie działa. Z rozpaczy proszę o pomoc sąsiada. Przychodzi, wpełza ofiarnie pod stół, gdzie zainstalowano mi dyskretnie, ale z mało wygodnym dostępem dekoder i ruter do łączności bezprzewodowej w domu.
– To samo ja miałem wczoraj z Internetem u siebie – mówi sąsiad.
Kładzie się wręcz na podłodze, bada mój dekoder.
– Zrobię mu twardy restart – mówi. – Przyniosłem taki szpikulec. Wystarczyłaby zresztą zwykła wykałaczka. O, widzi pan? Tu jest dziurka. Tu trzeba coś takiego wetknąć. Zobaczymy, czy pomoże.
Nie pomogło.
Z telefonu komórkowego udało się zadzwonić do operatora sieci. Można w końcu od niego wezwać pomoc techniczną. Ale jak się tam przebić przez gadające w nieskończoność automaty. I kiedy ta pomoc przyjdzie, gdy właśnie zaczyna się “długi weekend”. To nie jest tempo dla kierowcy po dopalaczu. A ja ze swoją twórczą ofertą muszę nadążyć i coraz bardziej się spóźniam.
– Uprzejmie informujemy – mówi nagle automatyczna pani zainstalowana w telefonie operatora – że na Dolnym Mokotowie wystąpiła awaria łączności internetowej i telefonicznej.
Tego tylko brakowało. Operator będzie usuwał awarię. Dokłada wszelkich starań, żeby .. a natychmiast gdy… i tak dalej – informuje uprzejmie sztuczna pani.
Nie doczekałem się. Pojechałem jeszcze raz do Zakopanego. Jest łączność internetowa i jestem ja w Zakopanem. Ale nie tak miało być. Nie miałem tu wracać. Nie taka była koncepcja na nowe życie. Internet pokrzyżował mi plany już na wstępie, odmawiając publikacji w obranym przeze mnie momencie. Całkiem jak cenzor za “komuny”, który nie pozwalał, a z czasem, jakby nigdy nic, pozwalał. Internet chce mnie zawrócić do przeszłości. Chwilowo grozi tylko palcem: ej, ty tam, leśny dziadku, nie myśl sobie, że będziesz pisarzem aktualnym, na bieżąco z pospiechem dnia! Nie twój rytm, uzurpatorze.
Internet mnie ustawia. Ja, zarozumialec, usiłuję się nie dać, a on i rzeczywistość coraz to innym sposobem reżyserują to, co piszę, według własnego widzimisię.
Powinienem przyjąć do wiadomości, że tak już będzie, i okazać pokorę, mówiąc ulubionym językiem polityków. Więcej pokory, przydałoby się panu posłowi więcej pokory! – napominają jedni drugich, a im który bezczelniejszy i napastliwszy, tym podobno więcej w nim chrześcijańskiej pokory.
Chyba jednak nie dorównam im w tej cnocie.
09.06.2015