Z lotu Marka Jastrzębia – Poroniony nabytek

0
337

Z lotu Marka Jastrzębia



Poroniony nabytek


jastrzab-marekWizyta u lekarza zakończyła się sukcesem: wyszedłem żywy. Po drodze napatoczyłem się na aptekę i dokonałem zakupu przepisanych mikstur, a dźwigając kobiałkę z nimi, dumałem na tematy zbliżone do medycyny. I przypomniałem sobie, że co dnia, gdy zasiadam przed telewizorem i chcę obejrzeć film bez akcji, za to z sensem, rozpoczyna się festiwal farmaceutycznych ogłoszeń. Jak przystrojony w lekarski chałat gwiazdor reklamówek  alarmuje:


stajemy się społeczeństwem alergików reagujących uczuleniem na toksyczne przypadłości klimatu. Wzdragamy się przed zimnem, chronimy przed gorącem, narzekamy na niż, wyż i falujące ciśnienie. Prześladują nas pyłki, fetory i robactwo. Jesteśmy wydelikaceni, słabowici, nieodporni na modyfikowaną żywność i szkodzi nam byle smrodliwy kotlet ze schabowej zelówki. Mamy za sporo cholesterolu, trapią nas kurzajki, trądziki, astmy i dziwne wydzieliny. Moczymy się za często,  pachniemy za brzydko, kichamy nie w porę, zrzędzimy na nieprzepisowe otłuszczenie organizmu, psują nam się zęby przednie.


Tu biały kitel zawiesił stentorowy głos i podsumował:


a to bez to, żeśmy zaplute łajdusy, bo ledwie nam coś piknie, strzyknie, łupnie lub zaswędzi, zaraz bierzemy kurs na przychodnię, czym prędzej smarujemy  do pigularni, łykamy antybiotyk, wzywamy różdżkarza, grabarza i zamawiamy przytulną trumienkę.

   

Zazwyczaj nie cierpię takich wykładów, ale tym razem przyznałem rację prelegentowi, bo faktycznie: jesteśmy wydelikaceni.


Aliści nie ma dymu bez ognia! To, żeśmy nieodporni, podatni na wszelkiego rodzaju infekcje, ma przyczynę w przesadnym stosowaniu rakotwórczej chemii; hałdy odpadów ze sztucznego tworzywa, rozkładające się przez pięćset lat plastikowe torby i butelki, stare baterie, morza i oceany pełne rozpuszczających się bomb i pływających wysp śmieci, oto powody. Jakby nam było mało nieszczęść ze starzeniem ludzi i tego, że wkrótce Europa zaroi się od turbanów, meczetów, a być może przejdzie na Islam, to na dodatek spadła na nasz glob następna plaga: maniakalna higiena. Jesteśmy sterylni,  wyjałowieni, zwalczamy bakterie, zarazki,  mikroby, tępimy roztocza i żyjemy pod aseptycznym kloszem truchlejąc na myśl o epidemiach gryp, o nieznanych wirusach wymykających się z przyzagrodowych laboratoriów. A jednocześnie pod hasłem wiecznej młodości prawie stuletni ludzie rodzą dzieci, prostują sobie zmarszczki, poddają się upiększającym operacjom plastycznym, przeczą biologicznym procesom. Tym samym produkujemy zwyrodniałe pokolenia wątłych następców: pod każdym względem, bo jeśli w zdrowym ciele bytuje  zdrowy duch, to jakiego możemy spodziewać się w charłaczym? Wyposażonego w niepewną, pogubioną psychikę, w mentalność zawieszoną na drżących agrafkach: roztrzęsioną, mimozowatą, zdezorientowaną i oziębłą.


Przyszło nam żyć pośród świata wstrząsanego egoizmem relatywnych norm. Śmierć jako konsekwencja życia wyszła z mody. Nie mówi się o niej, omija jak trędowaty problem, a jeśli mówi, to półgębkiem, w sposób powściągliwy, zawoalowany, wolny od rozważań, eufemistyczny i raczej śmieszny, aniżeli  poważny.


Wreszcie po tych smętnych deliberacjach dobrnąłem do domu i zacząłem utykać medykamenty w apteczce. Do każdego preparatu dołączona była półmetrowa instrukcja bezpiecznego zażywania. 


Jako człek zasadniczo rozsądny i w pewnym sensie skrupulatny, zabrałem się za studiowanie ich treści. Głównie pisane były w tonie ostrzegawczym i więcej zawierały informacji o tym, czego nie wolno, niż co należy. A więc przeczytałem, że łączenie jednego z drugim może spowodować skon. Trzeba też, bym zwrócił uwagę na przeciwwskazania oraz skutki uboczne: gazy, kurzajki czy płaskostopie mózgowe.


Tak mnie to zniechęciło do stosowania medykamentów, że gdy  razem z ulotkami zakopałem je w ogródku u sąsiada, od razu poczułem się fajowo.


Enigma


Jak dotąd wydawało mi się, że piszę po polsku, czytam po polsku, kapuję po polsku. Ale tylko mi się tak wydawało, gdyż kiedy rozkraczył się mój komputer, a niektóre jego funkcje zrobiły sobie przerwę w istnieniu i większa ich większość pokazała mi gest Kozakiewicza, zmartwiałem ze strachu. Co rychlej sięgnąłem po pomoc angielskiego odpowiednika profesora Miodka, postaci co prawda bezosobowej, uczynnej wszelako.


Tenże wirtualny jegomość, translator, tłumacz, poliglotowy miglanc wyjaśnił mi na wstępie, że zaprogramowano go w celu uproszczenia, ułatwienia i przejrzystości kontaktu na styku fachowiec – laik. Poinformował, że dobrze trafiłem, bo lubi łatwe wyzwania i ma prawo jazdy na komputerze, gdyż po to mu zamontowano opcję pomocową i że poprowadzi mnie ciemną doliną techniki. 


Na dobry początek oznajmił że jestem niewąski tuman, osioł, zgred i nie powinienem reperować urządzeń wymagających inteligencji, a powiedział to w potłuczonym narzeczu informatyków. Dodał, że komputer jest urządzeniem delikatnym i zanim zacznę korzystać z jego usług, należałoby, abym posiadł wiedzę o dynksach i wichajstrach wbudowanych mu w pępek. Przy okazji nadmienił, że jak jeszcze raz ośmielę się grzebać mu we flakach, zabierze się za reset mojego wyglądu (zapachniało mi to groźbą karalną, lecz groźba pochodząca od maszyny ma to do siebie, że jej znaczenie jest zerowe. Na razie. Niebawem, bo razem z wirtualnym postępem nawet plebejska maszynka do rzucania mięsem pocznie intelektualnie wierzgać…).


Po tej reprymendzie uspokoił mnie, że dzięki niemu naprawione zostanie to, co sknociłem. Na początek wyjechał z propozycją zapoznania się z  procedurą strategii względem likwidowania uszkodzeń. Na ogół jestem posłuszny, toteż przeczytawszy WSKAZÓWKI  na temat przywracania kompa do pionu wyszło mi, że polskiego nie znam, a co znam, to są same ersatze i językowe fidrygałki. Tak więc moja polszczyzna podwinęła ogon, stuliła uszy i klapła na grzbiet, ponieważ uzmysłowiłem sobie, że bez dekodera nie dam rady ugryźć wzmiankowanych zaleceń. A  nie dam, bo są podobnie zrozumiałe, jak nasze ustawy, nie mówiąc o formularzach z prośbami o otwartą mózgownicę.


Konkluzja: żeby bez szwanku na umyśle skutecznie i szybko wykonać w komputerze cokolwiek z napraw, trzeba mieć co najmniej doktorat z mniemanologii stosowanej i przepracować ze sto lat w psychiatrycznej manufakturze.   



Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko