Mirosław Śliwa
Rozmowy o sztuce i sztuce życia III
Tym razem w rozmowie z artystą malarzem Grzegorzem Mioduszewskim poruszamy zagadnienie współczesnego kryzysu w myśleniu o sztuce i w myśleniu o wartościach w ogóle. Poniżej zamieszczam adresy stron internetowych, na których można zapoznać się z dorobkiem artystycznym pana Mioduszewskiego. Polecam i zapraszam serdecznie.
Mirosław Śliwa: W jednym z ostatnich rozdziałów dzieła autorstwa znakomitego historyka sztuki Ernsta Gombricha noszącego tytuł „O sztuce” autor wyraził pogląd, że współcześnie sztuka jako taka nie istnieje, istnieją tylko artyści i ich dzieła. Czy zgadzasz się z tą opinią?
Grzegorz Mioduszewski: Trochę zadziwia mnie to stwierdzenie. Nie bardzo je rozumiem, chociaż Gombricha i jego ogląd sztuki wysoko sobie cenię. Myślę, że autorowi chodziło o to, że aktualnie nie ma kierunku, któremu artyści musieliby i chcieliby bezprzykładnie się podporządkowywać.
M.Ś.: Dla ludzi naszego pokroju niezależność myślenia jest wartością samą w sobie, ale czy współczesna sztuka nie jest aby przejawem indywidualizmu na siłę, czegoś, co kojarzy się ze skrajnym, zbuntowanym egoizmem, żeby nie powiedzieć głupotą?
G. M.: Ależ ten stan sztuki, kultury i cywilizacji jest jakąś konsekwencją dziejów. Czy nam się to podoba, czy nie i tak nie mamy na to żadnego wpływu.
M.Ś.: Z drugiej strony jednak cywilizacja wydaje się być coraz bardziej socjalną, wspólnotową. Nie wiem… ludzie zaczynają przypominać mrówki. Coraz mniej rozumiem te, jak mi się wydaje, skrajne dążenia.
G.M.: A czy dawniejsze ukierunkowania całej działalności człowieka, w tym sztuki, nie były nastawione na doskonalenie i rozwijanie życia społecznego? Człowiek już taki jest, a człowieczeństwo to kontinuum. Sztuka renesansu inspirowana była badaniami nad antycznymi artefaktami, wynaleziono jednak perspektywę, to było novum, ale źródłem inspiracji był antyk. Potem możliwości zarówno twórcy jak i odbiorcy szybko się poszerzały. Poszerzały się zarówno propozycje jak i źródła inspiracji. Dzisiaj oferta artystyczna jest naprawdę niezwykle szeroka.
M.Ś.: Czy to jednak nam wszystkim dobrze służy?
G.M.: Służy, służy. Tutaj bym się nie obawiał. Właśnie dzisiaj, w tej atmosferze kulturowej wielu ludzi odnalazło własne „ja”. Poza tym nie wszystko to, co jest przejawem, jak to nazwałeś, skrajnego indywidualizmu nie jest interesujące malarsko. Wielu twórców w ten sposób się określa, szuka własnego języka. To, że przy okazji powstaje mnóstwo „histerii” wynika z samej logiki współczesnego aktu twórczego. Tak się musi dziać.
M.Ś.: Odbiorca jest jednak w tym wszystkim strasznie zdezorientowany. I to, co teraz powiem zabrzmi okropnie, ale odbiorca nie wie, co ma mu się podobać. Wrażliwość wynika z głębokiej refleksji. Nie rodzimy się z nią. Musimy się jej nauczyć. To jest trudne.
G.M.: Ja bym jednak nie narzekał, bo chociaż mnie sztuka eksperymentalna, czy pseudo-eksperymentalna również nie pociąga, to potrafię jednak docenić jej pewną, pierwotną inność spojrzenia na rzeczywistość. Duchamps podpisał się pod pisuarem i według mnie to było jak najbardziej uprawnione, ale tylko dlatego, że on jako pierwszy w przedmiocie użytkowym dostrzegł „coś więcej”. Inne prace tego typu były już wtórne. Zupełnie nieciekawe. Były natrętnym powielaniem idei, która jako sztuka mogła zafunkcjonować tylko jeden raz. Dzieło Duchampsa zadziałało i wystarczy.
M.Ś.: To znaczy, że twórca eksperymentator jest zawsze „wystawiony na strzał” i skazany jest na ciągłe poszukiwanie rozwiązań niezliczonych zagadnień twórczych. Współczesny twórca oprócz talentu, wiedzy malarskiej, wyobraźni, musi, w takim układzie, wyposażyć się w wielką wiedzę o świecie i człowieku. To bardzo wiele czynników. Czy nie uważasz, że ta wielość aspektów twórczych może u młodych adeptów sztuki rodzić pokusę rezygnowania z najbardziej żmudnego, najtrudniejszego elementu tej układanki, a mianowicie z konieczności zdobywania umiejętności malarskich? Po co komu umiejętności malarskie skoro ich brak można „protezować” skandalizującym trybem życia, albo krzykliwą, agresywną ideologią mającą określać, a raczej uzasadniać nieudane dzieło.
G.M.: No tak, i to się niektórym udaje. Mnie oczywiście też się to nie podoba i tutaj jesteśmy zgodni i właśnie należy to głośno powiedzieć, że ten rodzaj kreacji czy ekspresji robi wokół siebie tyle hałasu, że przeciętnemu Kowalskiemu wydaje się, iż tak wygląda cała współczesna sztuka, ale kiedy zacznie uważniej przyglądać się galeriom internetowym, chociażby, to odkryje, że poza tym krzykliwym nurtem są ludzie, którzy w kameralnych i niszowych warunkach tworzą dzieła obrazujące ich bogate osobowości. Odkryje dzieła, które są inspirowane kierunkami, które nie obrażały się na zagadnienia malarskie. Czas i odbiorcy, jak to zresztą zwykle bywa, zweryfikują współczesną sztukę, a wtedy okaże się, że wartościowych malarsko dzieł powstaje dzisiaj naprawdę niemało.
M.Ś.: Ja również nie wierzę w to, że tzw. „nasze czasy” są w czymkolwiek gorsze od tzw. „starych, dobrych czasów”. Odkrycia naukowe, wysokie technologie, rozwój idei otwierają przecież przed nami przestrzenie wolności dotąd zupełnie nieznane. To są z całą pewnością narzędzia, dzięki którym można tworzyć dzieła wspaniałe, ale ich wielość wymaga jednak, tak od twórcy jak i odbiorcy, niesamowitej dyscypliny. Jej brak powoduje nieporządek i w istocie odnosi się wrażenie, że bałagan, a czasami wręcz chaos, dominują. Czujemy się w nich zagubieni. Czy jest jakieś wyjście z tej matni?
G.M.: Myślę, że rozwiązanie jest stosunkowo proste. Należy szerokim łukiem omijać galerie o takim wyraźnie krzykliwym charakterze. Porządne malarstwo lubi ciszę i spokój.
M.Ś.: Cenna uwaga. Zastanawiam się nad rolą krytyków sztuki. Ja rozumiem, że po błędzie, jaki ich poprzednicy popełnili wobec impresjonistów, boją się oni wyrazistych opinii, ale na litość boską przecież od tego są!
G.M.: Niestety, dzisiaj krytycy sztukę na ogół tylko opisują i to niekoniecznie trafnie.
M.Ś.: Rodzi się więc jeszcze jedno pytanie, pytanie o sytuację marszanda. W dużym uproszczeniu powinno być tak: krytyk jako człowiek uzbrojony w wiedzę, powinien wyrażać opinię na temat dzieła, aby marszand jako przedsiębiorca, handlowiec działający na rynku sztuki mógł w nią inwestować bez zbytniego ryzyka. Dzisiaj jest to strasznie pokręcone. Nie wiem czy marszandzi mogą ufać krytykom.
G.M.: Myślę, że działa tutaj zasada ograniczonego zaufania. Tak naprawdę to właśnie marszandzi są prawdziwymi znawcami malarstwa, chociaż handel sztuką zawsze pozostaje kilka kroków z tyłu za awangardą swoich czasów. Po prostu, ci ludzie inwestują pieniądze, często niemałe, więc są ostrożni. Jest jednak pośród nich wielu cyników, dla których sztuką są jedynie „dzieła” nie posiadające żadnych odpowiedników ani w przeszłości, ani w teraźniejszości.
M.Ś.: Takie wymyślanie świata od nowa?
G.M.: Tak, chodzi o to, żeby nie było żadnego odniesienia. Im dziwniej, tym lepiej. To jest bardzo częste kryterium stosowane współcześnie do wartościowania dzieł sztuki. Ale to jest chyba cecha całego współczesnego marketingu. Kiedyś chodziło o jakość, a teraz o inność, choćby na siłę.
M.Ś.: Żyjemy w bardzo zideologizowanym świecie. Współczesna literatura, teatr czy film, jeśli mają oddziaływać szerzej, muszą pełnić rolę publicystyki. Długość życia tej sztuki, to długość funkcjonowania plakatu na słupie ogłoszeniowym. Jestem pewien, że to nie tylko wrażenie, to wynika z obserwacji. Gdybym nawet oczytanemu krytykowi zadał pytanie: kto otrzymał literacką nagrodę Nobla, powiedzmy w 1971 roku, to myślę, że miałby on poważny problem z udzieleniem mi odpowiedzi. Współcześni laureaci literackiej nagrody Nobla, to na ogół gwiazdy jednego sezonu w służbie obowiązującej ideologii. Na tych poziomach już wcale nie chodzi o literaturę. Co nie oznacza wcale, że dobrej literatury nie ma. Ona jest. Są ludzie znakomicie piszący, ale z jakichś względów skazani są na zamilczenie. Czy sytuacja w sztukach plastycznych jest podobna?
G.M.: Zdecydowanie tak.
M.Ś.: Kiedy zastanawiam się nad kondycją współczesnego świata, nad jego rozbałaganieniem, nad zagubieniem się w nim człowieka, to dochodzę do wniosku, że przyczyny takiego stanu rzeczy tkwią, między innymi w głębokim niezrozumieniu odkryć współczesnej nauki. Przecież teoria kopernikańska do szerokich mas społecznych dotarła dopiero w XIX wieku. Oto zwykły chłop czy robotnik dowiedział się nagle, że Ziemia nie jest już centrum wszechświata. Teoria Darwina uświadomiła mu, zresztą zupełnie niesłusznie, że nie jest on i nigdy nie był koroną stworzenia, a idiotyczne spopularyzowanie teorii Einsteina, w nieuprawniony sposób zrównujące prawdę z naturą światła, spowodowało zrelatywizowanie tej pierwszej. Człowiek nieprzygotowany na tego typu rewelacje zupełnie utracił grunt pod nogami. I żeby nie było, to działa do dzisiaj i nic nie straciło na aktualności. A człowiek przecież ma taką naturę, że rzeczywistość musi składać mu się w całość. Człowiek ze spójnym światopoglądem nie boi się życia i jest otwarty na otoczenie. Jednakże dzisiaj większość ludzi i to od tych najgłupszych aż po wykładowców uniwersyteckich, z ich biedniutkimi świadomościami, kleci sobie jakieś niespójne przekonania, które wywołują, co najwyżej taki efekt, że ludzie ci przestają rozumieć samych siebie. Obraz może smutny, ale zupełnie prawdziwy. Czy w świecie, w którym już mało kto wierzy w to, że wartości mają charakter obiektywny i absolutny, możliwe jest uratowanie piękna, wartości, która pomiędzy tępym łomotem muzyki dyskotekowej, a obrzucaniem się fekaliami podczas spektakli teatralnych, wydaje się być czymś zupełnie zbędnym?
G.M.: To prawda, że ten nasz świat, że nasza cywilizacja jakoś pogubiła drogi. Czujemy to wszyscy. Nie zapominajmy jednak o sile instynktu samozachowawczego jaką ten nasz świat już niejednokrotnie w dziejach zdołał się wykazać. Wierzę w to, że jakoś z tego marazmu wybrniemy. Co się natomiast tyczy malarstwa, czy sztuk plastycznych w ogóle, to tak to już jest, że czas jest najlepszym weryfikatorem. Ludzie potrafią zapomnieć o jakimś twórcy i jego sztuce na całe wieki, a potem odkrywają go od nowa. Tak przecież było z Rembrandtem. Ja rozumiem, że tego typu stwierdzenia dla wielu są mało pocieszające. Zawodowy artysta pragnie żyć ze swojej sztuki i pragnie aby jego sztuka i on byli doceniani. To jest zupełnie naturalne. Pamiętajmy jednakże, że obrazy, to nie ciepłe bułki, a ten, kto wybiera sobie taki zawód, dużo ryzykuje. Istnieje jednak takie prawidło, które poucza nas, że jeśli artysta potrafi być szczery wobec odbiorcy, jeśli umie zachować szacunek, zarówno wobec niego jak i wobec siebie, to przy wytężonej pracy, prędzej czy później, jego dzieło zostanie docenione. To nie są puste słowa. Ja w to wierzę, bo i doświadczenie życiowe i znajomość biografii wielu artystów malarzy o tym mnie przekonuje. Możemy tego nie dostrzegać, możemy nawet w to nie wierzyć, ale potrzeba piękna jest w każdym z nas. Dlatego w przyszłość patrzę z optymizmem.
M.Ś.: Dziękuję.
G.M.: Dziękuję.