Barbara Anna Dominiak
Z każdym dniem coraz bujniejsza samotność
Zygmunt Marek Piechocki, „Preteksty”
Najnowsza książka poetycka Z.M. Piechockiego pt.”Preteksty” to rzecz ze wszech miar nadzwyczajna. Nie tylko pod względem edytorskim, bo do tego autor nominowanego do Wawrzynu “Czerpania z pustki” zdążył nas już przyzwyczaić. Nie jest inaczej i tym razem. Książka intryguje okładką, z której szlachetnie szarego tła (ten kolor to znak firmowy Autora) wyłania się profil, jak można sądzić, upersonifikowanej nostalgii. Jest to fragment obrazu Juliusza Piechockiego, brata Poety. Motyw ten mocno naznacza swoją obecnością cały tom. Bo odnajdujemy tu, obok tekstów przeciwstawiających się nicości, także takie, które wyraźnie artykułują przeświadczenie o splecionym z istnieniem cierpieniu. Stąd nierzadko występujące tu motywy rozczarowania, stopniowego wyzbywania się złudzeń i oswajania nieuchronności przeznaczeń.
Na zbiór składają się trzydzieści cztery teksty, których większość oparta jest na frapującym rozwiązaniu formalnym – wiersze te to dialog z poezją. Poeta mówiąc o genezie zbioru przyznał, że brał do ręki teksty i wybierał z nich fragmenty, które z różnych przyczyn zatrzymały jego uwagę. Przywołane w “Pretekstach” nabierają pod jego piórem nowych znaczeń, stając się punktem wyjścia do sformułowania własnego wyobrażenia o świecie i o sobie samym. A znalazł takich zdań całkiem sporo. I tak powstała ta niezwykła książka, którą właśnie trzymam w ręku.
Autor przywołuje w niej frazy poetów reprezentujących różne generacje, poetyki, a także, co oczywiste – różne spojrzenia na świat. Rozmaicie można ten tomik czytać – podążając za kierunkiem uwagi Autora sięgać do wierszy, które go zainspirowały, analizować wzajemne między nimi relacje, poszukiwać zasad organizujących zbiór. Choć, jak Poeta zastrzega, próba odnalezienia jakiegokolwiek klucza byłaby tu dążeniem daremnym. Takie podejście, dodam, mogłoby odebrać przyjemność smakowania tej subtelnej, a jednocześnie głębokiej i osobistej refleksji. A może lepiej, jak sugeruje autor wstępu i jeden z przywołanych w zbiorze poetów, Leszek Żuliński, skupić się na Marku Piechockim, traktując jego wiersze jako zupełnie autonomiczne, które – co celnie zauważa Żuliński – stanowią opowieść rozgrywającą się na dwóch planach: intro- i ekstrawertycznym. Dodałabym do tego, że Poeta znakomicie łączy tu umiejętność widzenia panoramicznego z mikroskopową ostrością, a przedstawiona przez niego wizja świata bynajmniej nie upraszcza jego obrazu, a nawet zdaje się komplikować go z wersu na wers.
Już w pierwszym, autotematycznym wierszu możemy dostrzec, jak potrafi skupić uwagę na szczególe, jak wyczulonym okiem wychwytuje z natłoku rzeczy drobiazg, który czyni przedmiotem opisu. To próba określenia własnego rozumienia istoty poezji. Powinna być ona – zdaje się mówić Piechocki – zapisem zdumienia światem (“więc już nie jest sprawą zwykłą mrówka i igła sosny”). To właśnie w zwyczajności świata tkwi najwięcej paradoksów i głębi.
Pomieszczone w tomiku wiersze można sytuować w różnych kręgach tematycznych. Są to zapisy spotkań, ewokowane jakimś bodźcem wspomnienia, refleksje będące zgodą bądź zaprzeczeniem wobec zaproponowanej w cytowanych tekstach postawy.
Ta konfrontacja z inną perspektywą daje asumpt do stworzenia autoportretu. Widzimy Artystę, który kolejny raz definiuje siebie, by dać jak najbardziej aktualny obraz własnej tożsamości. A jest to na pewno ktoś stroniący od zgiełku, deklarujący swą niechęć do słów, które “zgrzytają kłamliwe”. Ktoś kto wyzbył się oczekiwań wobec świata (czymże jest gromadzenie wiedzy, jeśli nie gromadzeniem goryczy?), ale mimo to chciałby ocalić w sobie chłopca “z orlim piórem w płowych włosach”. To ktoś, kto sumuje doświadczenia ludzkości (“we mnie ciągle zapach oświęcimskich dymów”), ale potrafi na obronę człowieka przywołać wiersze Kavafisa i symfonie Sibeliusa. To ktoś pozostający w centrum zdarzeń, a jednocześnie bardzo osobny, ktoś “z oswojoną samotnością”.
Uwagę zwraca niejednokrotnie przywołany motyw odmowy światła, który należałoby tu odczytywać jako metaforę śmierci. Poeta zdaje się być bliski znalezienia remedium na tę “grozę nadchodzących zmian”, dlatego retorycznie pyta w jednym ze swoich tekstów: “A może, Amigo, jest dobrze znać rzeczy piękne?” I chyba właśnie stąd niestrudzone poszukiwanie wokół siebie obrazów, które chciałby zamknąć pod powiekami.
To tomik erudycyjny, co jak skromnie przyznaje Autor, jest efektem wytrwałego gromadzenia wiedzy, nieustępliwego docierania do interesujących go spraw. Obrazy Egona Schielego przywołane w tym zbiorze dzięki tekstowi Leszka Żulińskiego to nie tylko “rzeczy piękne”, to również impuls do wczytania się w dramatyczną biografię malarza, odnalezienia jakiejś (być może) wspólnoty z jego losem? Refleksja nad nieuchronnością przeznaczenia?
I bardzo ciekawy motyw Jotunhaim, zaczerpnięty z wiersza Kamila Kwidzińskiego, kod, którym szyfruje poeta przestrzenie wyjątkowo mu obce. Pierwiastek Jotunhaim naznacza również wiersz o Kavafisowskich barbarzyńcach, o których pisał Piotr Mosoń w przywołanym w tym zbiorze wierszu.
Znajdziemy tu również liryki, które przypominają Proustowskie asocjacje. Oto z pozoru drobny szczegół ożywia sytuację z odległej przeszłości, jak choćby kierat w tekście inspirowanym wierszem J.S. Kiczora, w którym poznajemy historię wuja Franciszka. Taką osobistą reminiscencję czytamy również w wierszu inspirowanym tekstem R. Kapuścińskiego “Wpatruję się w ciebie babciu…”
Przeciwwagą naznaczonych goryczą, nostalgicznych wierszy mogą być te, które jako efekt wcale nierzadkiego olśnienia światem proponują klimat zupełnie odmienny. Do tego kręgu niewątpliwie zaliczyć można nastrojowy liryk inspirowany tekstem Agnieszki Moroz “Siedzimy przy niebieskich ćwiekowanych drzwiach… ” lub tekst, którego punkt wyjścia stanowią wersy Agnieszki Marek “Zacznie się właściwie już na dworcu”.
Piechocki to poeta, który stworzył swą własną, niepowtarzalną dykcję. To fraza operująca inwersją, nieco archaizująca, ale też zdradzająca wyraźną predylekcję do ujęć eliptycznych. Sprawia to z jednej strony wrażenie zakorzenienia tego języka w tradycji, z drugiej – pokazuje typową dla twórczej osobowości Autora powściągliwość w użyciu słowa. Ta powściągliwość daje się również zauważyć w świetnie skonstruowanych, celnych puentach.
Zbiór zamyka refleksja o przekraczaniu Rubikonu, podróży za rzekę. I konstatacja, że życie “układało się najczęściej nie po naszej myśli”.
Jakże prawdziwe to i przejmujące. Nie przeoczmy tego niezwykłego tomu.
Barbara Anna Dominiak