Katarzyna Wójcik
Utracone, umarłe, niczyje
Jesteśmy topofilami – „miłośnikami miejsc”. Odkrywamy nowe i tęsknimy za starymi, żyjemy w nich i one żyją w nas. Stanowią o naszej tożsamości – narodowej, kulturowej, etnicznej. „Jesteśmy gatunkiem tworzącym miejsca i kochającym je.” Czasami jednak chcemy od nich uciec. Wtedy pojawia się pytanie: dokąd? Czy w XXI wieku są jeszcze miejsca niepoznane, nietknięte ludzką stopą i obiektywem aparatu? Takie o których nie wiemy, których nie ma na mapach?
„Poza mapą” Alastaira Bonnetta to kolekcja właśnie takich miejsc. Bezludnych, umarłych miast, gdzie natura wzięła w posiadanie to co jej; celowo zamkniętych społeczności, tworzących swój bezpieczny świat; rajskich (jak nam się wydaje) krain i pływających wysp-śmieci. Samozwańczych królestw, nieuznawanych przez żadne inne państwa, i osad na ziemiach niczyich, wypartych ze świadomości sąsiadujących krajów i ignorowanych przez większe społeczności.
Czy wyspa może nagle zniknąć z map i zdjęć satelitarnych? Co więcej – czy może zniknąć wyspa, która nigdy nie istniała? Może – tak właśnie zrobiła Wyspa Sandy, „odkryta” w 1876 roku przez załogę statku wielorybniczego. Leżąca na australijskich wodach, podobno została sfotografowana przez satelity, a pewien kapitan rzekomo urządził sobie na niej nawet piknik. Aż w 2012 roku naukowcy doszli do wniosku, że wyspa nie istnieje – została uznana za kartograficzną pomyłkę i wymazana ze wszystkich map. Wyspa Sandy widniała także na Google Earth, ale została już zastąpiona łatką ze zdjęciem oceanu (oczywiście można to sprawdzić – Bonnett, przewidując że paląca ciekawość nie da czytelnikowi spokoju, podał dokładne współrzędne opisywanych miejsc). Wyspa Sandy była widmem, ale zupełnie realne jest inne pływające zjawisko, nazwane Wielką Pacyficzną Plamą Śmieci. W istocie, są to śmieci: pływające po Pacyfiku w postaci gigantycznej plamy, mającej szacunkowo od siedmiuset tysięcy do piętnastu milionów kilometrów kwadratowych. W tej „śmieciowej zawiesinie” pływa wszystko to, co woda zmyła z pokładów statków i wybrzeży. To bardzo słabo poznana „wyspa”, wciąż stanowiąca zagadkę. I budząca przerażenie.
„Głodu topofilii nie zaspokoi dieta z tonących w słońcu rajskich wiosek. Najbardziej fascynujące miejsca to nierzadko te najbardziej niepokojące, przerażające i prowokujące. A także najbardziej ulotne.” Takie jak Arne – angielska wioska, która w czasie II wojny światowej została opuszczona przez mieszkańców i obok której wybudowano wówczas fałszywą fabrykę, dla zmylenia niemieckich bombowców. Mieszkańcy do wioski nie powrócili nigdy, a w latach 60. na jej ruinach utworzono rezerwat. „Leje po bombach są dziś schronieniem dla zwierząt, a stanowiska ogniowe porasta bujna roślinność.”
Wśród tylu fascynujących i napawających niepokojem miejsc nie mogło zabraknąć Prypeci – niezwykle popularnego ostatnio kierunku ekstremalnych eskapad na Wschód – czy Żeleznogorska – rosyjskiego miasta, które do dzisiaj pozostaje zamknięte, na wyraźne życzenie jego mieszkańców. „ […] gospodarz, który chciałby przyjąć gości z zewnątrz, musi wpierw napisać podanie do służby bezpieczeństwa i Federalnej Agencji Energii Atomowej i zaczekać na pozytywne rozpatrzenie prośby; nawet zwykli mieszkańcy Żeleznogorska muszą mieć pozwolenie na wjazd do miasta i wyjazd z niego.” Przeciwieństwem Rosjan z Żeleznogorska, którzy stworzyli zamkniętą społeczność świadomie, są mieszkańcy indyjsko-bengalskiego Chitmahale. Wskutek różnego rodzaju wymian i interesów między osiemnastowiecznymi władcami, powstało tam dwadzieścia osiem enklaw drugiego stopnia i jedna (jedyna na świecie) enklawa trzeciego stopnia („Dahala Chagrabari ma siedem tysięcy metrów kwadratowych powierzchni i jest terytorium indyjskim, znajdującym się w bengalskiej enklawie , która z kolei leży w indyjskiej enklawie w Bangladeszu.”). Każda z enklaw ma swoje własne normy i przepisy – a państwa, do którego należą, w większości przypadków zupełnie się nimi nie interesują, spychając do nich najniższą warstwę społeczeństwa.
Miejsca to przede wszystkim ludzie w nich żyjący – to oni je oswajają, podporządkowują, zawłaszczają. Czasami stają się swoistymi łącznikami dwóch światów – żywych i zmarłych. Egipskie Miasto Umarłych i słynny Cmentarz Północny w Manili to miejsca, w których te dwa światy zespoliły się tak bardzo, że nie wiadomo czy żywi mieszkają na terenie umarłych, czy umarli wsiąknęli w świat żywych. Powody mieszkania na cmentarzach są różne: czasami stanowi o tym kultura i obrządek pogrzebowy, czasami bieda i ogromne problemy mieszkaniowe.
„W świecie opisanym i zmierzonym wszerz i wzdłuż, pozbawionym ambiwalencji i niejasności, przejrzystym tak, że jesteśmy w stanie precyzyjnie i obiektywnie stwierdzić, gdzie co się znajduje i jak się nazywa, pojawia się narastające poczucie straty. Dążenie do kompletności sprawia, że tęsknimy za poszukiwaniem, za zgłębianiem tego, co nierozpoznane, i bez końca rozwodzimy się nad potrzebą nowości i ucieczki. […] Nawet w gruntownie poznanym świecie odkrywanie wcale się nie kończy; po prostu musi zostać wymyślone na nowo.”
Czterdzieści siedem miejsc. Czterdzieści siedem historii, z których każda pokazuje inny sposób przywiązania do miejsca, inną jego funkcję, inne problemy. Każde na swój sposób jest wyjątkowe, ale wszystkie łączy jedno – ludzie. „Poza mapą” to książka, która pokazuje jak ważne są nasze miejsca, jak bardzo musimy o nie dbać i zachowywać ich piękno i historię. To, czy za kilkaset lat wciąż będą na mapach, zależy tylko od nas.
Alastair Bonnett, „Poza mapą”, przeł. Jacek Żuławnik, PWN, 2015.