Wacław Holewiński
Mebluję głowę książkami
Sprzątaczki też miewają dobry gust
Znam Tadeusza Nyczka – fakt, z długą przerwą – trzydzieści lat. Poznałem go w mieszkaniu mojego przyjaciela i wspólnika w podziemnym Przedświcie, Jarosława Markiewicza. Bo to w Przedświcie ukazała się, posiłkuję się Wikipedią, czwarta książka Nyczka – „Powiedz tylko słowo. Szkice o poezji ‘Pokolenia 68’”. I wówczas i dziś uważam tę książkę za jedną z najważniejszych jakie wyszły w podziemiu.
Kto nie zna Nyczka, chciałoby się zapytać. Przecież to człowiek, którego – będąc częścią polskiego teatru, polskiej literatury – znać nie tylko wypada, jeśli nie osobiście, to przynajmniej przez jego publikacje, jego znać po prostu należy. Nie dlatego aby bić brawa jego sądom (albo osądom), jego pomysłom, jego wrażliwości. Nie, nie dlatego. Znać należy, bo głos Nyczka bywa często osobny, inny, nawet jeśli się z nim nie zgadzamy, a ja nie zawsze się zgadzam z tym co pisze, będzie to głos ważny, inspirujący, dający do myślenia. Czasami to głos sprawnego opisywacza rzeczywistości teatralnej czy literackiej – poważny, uniwersytecki, czasami lżejszy, bez rozkładania wersów na czworo, „dla ludzi”.
„Nawozy sztuczne dla artystów i sprzątaczek”, zbiór felietonów publikowanych między 2008 a 2014 rokiem w „Dialogu”, najważniejszym piśmie teatralnym w Polsce, należy do tej drugiej grupy. Jest przez to mniej ważny? Przeczytałem pierwszych pięćdziesiąt stron i zanotowałem: Czy tylko ja tak mam? Coraz ciężej przychodzi mi czytanie… Może inaczej, czytam przecież wcale nie mniej. Tyle że przeczytam pięćdziesiąt, sto stron i odrzuca mnie. Nie mogę więcej. Mam poczucie straty czasu. Zaczynam książkę i jej nie kończę, odkładam. (…) I nagle jak haust świeżego powietrza książka Tadka Nyczka. Książka o teatrze, jego ludziach, spektaklach, rozumieniu teatru. Język, który mi odpowiada, podobne, choć Tadek dziesięć lat starszy – odczucia dotyczące eksperymentów w teatrze, ciepłe, ale przecież pozbawione banału, wspomnienia o zmarłych. Dobra, bardzo dobra szkoła inteligentnego pisania, znajomości tematu, rozumienia tego, o czym się pisze. Aż chce się czytać..
Czytałem i miałem odczucia, że Nyczek pływając po felietonowych akwenach, które sam sobie wybiera, bo później była to i rodzina, i film, i wspomnienia relacji z cenzurą, dziesiątki innych tematów, może się mierzyć – w tym gatunku, wbrew pozorom wcale nie takim łatwym – z najlepszymi: Słonimskim, Kisielem, Mętrakiem, Wierzbickim, a dziś – nie wiem czy Tadeusz za to porównanie się na mnie nie obrazi – także Ziemkiewiczem (to Mętrak uznał w rozmowie ze mną Ziemkiewicza za swojego naturalnego następcę).
Są w tej książce zdania, akapity, przemyślenia, które chciałoby się zacytować, uznać za własne. „Parokrotnie usiłowano dać mi w życiu do zrozumienia, że konsekwencja światopoglądowa, estetyczna, intelektualna, artystyczna i tak dalej to podstawy mojej (każdego) publicznej wiarygodności. Ludzie chcą wiedzieć, kto jest kim, co myśli i czego można się po nim spodziewać. Ja wiem, to zawsze ułatwia. Ale czy życie polega na ułatwianiu – sobie i innym? Od ułatwiania mamy tysiące poradników i kulturę masową.” Są przepiękne odniesienia do przyjaciół, mistrzów, nauczycieli – tych, którzy już odeszli i tych, którzy wciąż błyszczą: na scenie, za stolikiem reżyserskim, do tych, których wierszami Nyczek się zachwyca. A czasami są to smutne kocie historie, rozważania o naszym narodowym charakterze w Bangkoku, stolicy Tajlandii, albo „odkrywaniu unikalnego połączenia świeżości i zaawansowanej pielęgnacji pod prysznicem”. Jeszcze kiedy indziej z wyraźnym rozbawieniem zagląda do kwestionariusza ewidencyjnego kryptonim „Ama” –swego „spisku” między innymi z Henrykiem Wańkiem albo opowiada o recenzentach piszących o spektaklach ze słuchu – znaczy z tego, co usłyszeli od innych (sam tego teraz doświadczam).
Zdarzyło mi się przy lekturze uśmiechnąć, zdarzyło pomyśleć, że polityka – tak, tak, o nią też Nyczek czasami zahacza – czasami płata psikusa, jest pełna paradoksów, ale i upiornie powtarzalna. Jeszcze niedawno autor „Nawozów sztucznych” razem z anonimową lekarką ratował równowagę naśmiewając się z polityków PiS-u. A dziś Internet kpi na całego z niedawnych „obrońców zdrowego rozsądku”. Ale znacznie częściej zdarzało mi się, jak przy „Pokłosiu”, podzielać opinie Nyczka, idące w poprzek jednej i drugiej stronie sporu. Zdarzyło mi się jednak znaleźć też lukę w opisach autora „Nawozów”. Jeden z felietonów poświęcił niechęci, poważnej grupy ludzi, do teatru. Albo raczej do chodzenia przez nich do teatru. Ludzi dojrzałych, kulturalnych wykształconych. Wymienił kilka powodów. Ale nie wymienił tego, który mnie często odstręcza od teatru. Wcale nie gra aktorów, nie obawa, że zapomną tekst, że wydarzy się coś nieoczekiwanego. Jakiś czas temu zostałem zaproszony do Och-Teatru. Nie wymienię tytułu sztuki, bo i po co. Odsiedziałem swoje, a potem przez kilka dni dochodziłem do siebie. Tak, od teatru może też odstraszyć zażenowanie. Jakością tekstu, banałem, łatwizną, zejściem do poziomu trudnego do akceptacji.
Ale to, co dla mnie najważniejsze, najbardziej istotne, to z czym się utożsamiam i z czym mi po drodze, to język tej książki. Język poważny (nawet, gdy autor pisze żartobliwie), pełen szacunku dla odbiorcy, wiary w jego inteligencję, w chęć polemiki nie na poziomie rynsztoku, depresyjnego nihilizmu, obrażania polemistów. Nyczek nie sili się na nauki – tak, ma swoje przemyślane poglądy, w których tradycja i dorobek przeszłych pokoleń wciąż wiele znaczą – ale i nie daje sobie w kaszę dmuchać…
Tadeusz Nyczek – Nawozy sztuczne dla artystów i sprzątaczek, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2015, str. 345.