Elżbieta Musiał – Piórem ze swoich skrzydeł

0
360

Elżbieta Musiał

 

Piórem ze swoich skrzydeł


allaprimaZacznijmy od Alla prima, od tytułu. Wyrażenie w tłumaczeniu z włoskiego znaczy: za pierwszym razem. Określa się nim technikę malowania polegającą na kładzeniu farb bezpośrednio na zaprawie, bez podmalówki i rysunku. Obrazy tworzone są pośpiesznie, spontanicznie i intuicyjnie, dlatego widać na nich wyraźne ślady pracy, pociągnięcia pędzla. Malarz nie ma czasu na laserunek i szkice, podąża za pierwszą myślą, skojarzeniem, błyskiem, może za natchnieniem. Technikę alla prima stosowało wielu malarzy z Rubensem na czele, ale za zasadę programową przyjęli ją sobie impresjoniści.

Jak do tej pory wszystko mi się zgadza i wszystko przekłada na sposób podejścia do samego procesu tworzenia  i efektów pracy Ewy Zelenay, autorki tomu „Alla prima”. A jest ona nie tylko poetką, ale i malarką, co tłumaczyłoby tytuł książki potwierdzony obrazem jej pędzla, który widnieje na okładce; łąka lub może ogród i bliżej nieokreślone kwiaty rozpływają się w powietrzu, albo też powietrze przez nie przepływa; zjednoczona przestrzeń, gdzie panuje kolor, powietrze, oddech – wszystkiego po trochu i wszystko ze sobą zespolone. Wyraźne są w tym obrazie nawiązania do impresjonizmu. Ale i do impulsjonizmu, o czym bez wątpienia należy wspomnieć, szkicując artystyczne poczynania i osobowość Ewy.

Uderzenie pędzla na płótnie

rozsypują się żółcienie kaczeńców

rozlewają fiolety bzów

 

Na nierównej fakturze pól

zboża zieloną farbą płyną za pędzlem

                                                                     (Alla prima)

 

Tak więc, czym jest ten jej i już nie tylko jej impulsjonizm, którego jest prekursorką? Wg mojej oceny programu jest to zespół zachowań twórczych, zmierzających do wyrażenia przez artystę jego kreacyjnych potrzeb i ogólnie siebie. A nakłania go do tego impuls. Spontaniczność działań wpływa na szczerość wypowiedzi, która niestety może być też skazana na automatyzm. Ale pozostańmy przy spontaniczności, a ta jest ważniejsza od profesjonalizmu praktyk. Impulsjoniści są multi-warsztatowcami. Zatem, jeśli do końca nie mogą wy-słowić siebie, wtedy chwytają za pędzel lub zanurzają ręce w glinie (Ewa jest też rzeźbiarką).  Bo różnie budzi się przeczucie obrazu w nadpobudliwej naturze artysty. A tak, przeczucie obrazu, który dopiero trzeba w sobie opracować, czyli najpierw iść jego tropem, robić próby, by na koniec sprecyzować. Nie zawsze jedna rzeźba jest obrazem pierwszym i ostatecznym. Czasem trzeba go dopowiadać, dostawiać kolejne elementy jak w kolażu. Wtedy może powstać kilka prac z różnych pól artystycznych możliwości, coś na kształt krajobrazu. Ale nigdy w tych działaniach nie można zapomnieć o impulsie, który ma iść zawsze o krok wcześniej. Zwinność warsztatowa jest na planach dalszych. Jeśli mamy ochotę na glinę – niech będzie glina, jeśli na słowo – niech będzie wiersz.

W manifeście literackim impulsjonistów znalazłam takie stwierdzenie: „Jesteśmy grupą poetów, dla których słowo jest impulsem, początkiem procesu twórczego, w następstwie którego powstaje dalszy ciąg zdarzeń artystycznych to słowo uzupełniających”. Czyli i tu na początku jest słowo. Założenie to nie burzy mojego powyższego wywodu, gdyż słowo samo w sobie ma moc stwórczą, ale komunikujemy się obrazem. Czyli musi powstać wyobrażenie słowa i jego energii, jednym słowem obraz. A w każdej dziedzinie sztuki przecież chodzi o dyskurs z odbiorcą.  

Z impulsjonistycznym podejściem można się zgadzać lub nie. Ale Ewa Zelenay jest jego wyznawcą i temu warto się przyjrzeć, bo zapewne i stąd wypływają źródła jej artystycznych wypowiedzi. I już w tym momencie zachęcam do bezpośredniego kontaktu z jej książką, obrazami i rzeźbami.

„Alla prima” – tomik składający się z 88 wierszy uporządkowanych tematycznie. Ale ten nawias jest szeroko otwarty, przemierza się tu bowiem przez krajobrazy morskie, górskie, miejskie i te o malarskiej proweniencji. Dociera i do tych najgłębszych, czyli duszy. Czasem dotyka samotności. Od wspomnień i „królestwa gałgankowego” przeskakuje do rozliczeń z życiem dorosłej kobiety. I radość jedności bycia / i współbytowania przeplata się z uczeniem się chwili. Duża różnorodność, a podejmowane rozważania wprost same garną się do wiersza. Ale czy już w tej wielości nie da się zauważyć pewnych oznak impulsjonizmu?  To nie jeden temat, który wybiera sobie autora, ale to autor czerpie z bogactwa zjawisk i bodźców. Widzę dłoń (impuls) – więc metodycznie ustalam jej nowy obraz, poszerzam o znaczenia wynikające ze skojarzeń i aktualnego nastroju; jak palce / jednej dłoni / łącznie rozdzielone. I dalej w tym samym wierszu „dłoń”: zbyt blisko by zatęsknić / jedność oddzielona. Te stany zna każdy. Każdy więc siebie zobaczy w wierszu.

Filiżanka, przedmiot codziennego i jednocześnie nadzwyczajnego użytku też może zaprowadzić na skraj rozważań; ocalona z powodzi wrzątków i naparów… dotykam delikatnej skóry porcelany / ile lat ma ta miłość już chyba nie zliczę („filiżanka”).  Przesunięcie granicy między ciałem a filiżanką, bo to przedmiot ma skórę, już jest zabiegiem poetyckim samym w sobie. Ewa Zelenay z niezwykłą swobodą posługuje się wszelakimi środkami, by mowa nie traciła na lirycznym wdzięku. Są więc anafory i metafory, pytania retoryczne i peryfrazy, epitety i porównania, a nawet drugi głos jak w teatrze (wyszczególniony kursywą). A z zabarwień emocjonalnych – stonowane wzruszenie, czasem zachwyt towarzyszący potędze przyrody, obcowanie z chorobą i ludzkie dojrzewanie do niej i do odchodzenia. Sporo jest też szczypt ironii i dystansu. Ale po kolei. Spójrzmy najpierw na wiersze „szpitalne”, bo hydra szpitala nie ucicha nigdy / przysypia tylko na godzinę przed świtem.

Nasz anioł stróż

przyjmuje w gabinecie

numer osiem

 

kiedy wchodzimy

patrzy znad okularów

oczami koloru chmurnego nieba

 

anioł martwi się

bo wie – że nie wie wszystkiego

(…)

cieszy się, że ciągle jeszcze

nie będzie musiał

nam nieba przychylać

 

wie przecież, że tam

tylko nudne, wieczne

odpoczywanie

                            (anioł stróż)  

 

I proszę, nawet w takim przekazie można, a raczej trzeba, ulżyć emocjom. Zakpić z wiecznego odpoczywania. Bo na poważnie można tylko żegnać najbliższych i żegnać się z nimi. Oto fragment poświęcony matce i ładne pokazanie odwrócenia ról.

uczę ją chodzić

pochylona, ostrożnie drobi chwiejne kroki

na skraj przepaści ją prowadzę

ona nic nie wie…

… ja już wiem

                               (na śmierć matki)

 

Wiele uwagi poświęca innym, kochanym osobom; odchodzą od nas cicho / w środku nocy, nad ranem / nawet gdy spodziewanie – to niespodziewanie („odchodzą od nas”). Babcia też kiedyś odeszła i pozostał po niej fotel i pielęgnowana pamięć. Wiersz przytoczę w całości, jest jednym z najczulszych w tomiku.

 

wrośnięty w dzieciństwo

strażnik kaflowej kuchni

 

pogrzebacz z bajek zapatrzony w słońca fajerek

czary węgielków, ogień trzaskający zaklęcia

piernik z kajmakiem i sękacz, przysmaki domowego królestwa

 

… fotel babci

 

wysokie oparcie – pociemniałe drewno draśnięte wojną

wybłyszczone palcami poręcze – nogi groźne łapy lwa

między którymi gubiły się koraliki

 

zamknięty zapachem sieni świat

prosty jak kołyska

 

…  wielka tajemnica

za oknem z powieką okiennicy

tłumiony zielenią huk pociągu

 

znikąd – donikąd 

                           (fotel babci)

 

Jest to obraz na tyle pojemny, że pomieścił w sobie historię życia babci i wnuczki. Wiemy, że takie wiersze to samograje i trudno w nich skłamać. Rozczulił mnie, przyznaję. Dobroduszny, płynący nienachalnym tokiem, mówi o uczuciach lecz nie wprost. Taki w sepii. Czytając go pomyślałam o innym poecie, ks. Janie Twardowskim. Ucieszyłam się, gdy dotarłam do wiersza właśnie jemu poświęconemu „tak pięknie uczył kochać”. Bo to jakbym trafiła na pewien trop. Zaczęłam rozumieć, że może być dla Autorki mentorem.

 

Ile trzeba miłości by nie znienawidzić

widząc Golgoty Wschodu rozkopane doły?

Ile wiary, by wierzyć że ta śmierć męczeńska

nie była daremna?

                              (Katyń)

 

Próbowałam znaleźć wytłumaczenie, dlaczego dostrzegłam korelacje. Otóż wiersze księdza poety są do rany przyłóż. Bo jest tam i rana, i ran opatrywanie. I właśnie podobne postawy i podejście do konstrukcji emocjonalnej utworów znalazłam u Ewy Zelenay. Prosty zapis i bezbłędnie przywoływane nim obrazy. I jakaś lekkość wysławiania się, jakby oddychała wierszem. Wtedy siłą rzeczy myśli się też o powietrzu wprzęgniętym w ich tkankę, zupełnie jak w obrazach impresjonistów. Powietrze i przestrzeń pod skrzydłami. A trzeba wiedzieć, że Ewa była stewardessą. Jak podaje w biografii, kilka lat swojego życia spędziła w powietrzu. Stąd kilka wierszy poświeciła i tym swoim doświadczeniom.

Ale na koniec chciałabym pozostać jeszcze przy tej prostocie i lekkości pisania, które pozwalają jej układać piosenki. Słowa łatwo wpadają w ucho i niosą powody do zamyśleń. Czy trzeba czegoś więcej? A dziś, o czym wiemy, tak niewielu jest dobrych tekściarzy, którzy mogliby mierzyć się z Koftą czy Osiecką. Zresztą, nie chodzi o mierzenie się, ale przyjemność płynącą z mądrości i poziomu tekstu. Właściwie tego Ewie zazdroszczę. 

Nućmy więc jej piosenki z Piotrem Gollą, który komponuje muzykę i je śpiewa.

 

Daj mi życie jeszcze jedną główną rolę

tę jedyną, najwspanialszą, największą.

Niech mi śpiewać i tańczyć pozwolą

niech przywrócą miłość… tę pierwszą

 

Serce tłucze się w piersi zmęczone

chce być lekkie i wolne jak ptak.

Jeszcze nic nie jest przecież skończone

ciągle mam osiemnaście lat

 

Zegar dzwoni – już chyba północ

chociaż sen dzisiaj nie przyjdzie już,

że źle grałem swoje role żałuję

nie ja jeden przecież, no cóż…

 

Zatańcz ze mną życie jeszcze raz

zagraj mi pięknego walca.

Do utraty tchu aż po świt

tańczmy, tańczmy na palcach

 

Uwierz we mnie życie jeszcze raz

ten ostatni, najostatniejszy

Wybacz rymy i perfekcji brak,

nie mam głowy, nie mam głowy do wierszy

 

Tyle ról, tyle ról do zagrania

tyle serc, tyle serc do kochania

tyle dni, tyle związków i rozstań

I ten szept, zostań życie, jeszcze zostań…

                                                                   (Daj mi życie…)

 

 

 

Elżbieta Musiał

  

Ewa Zelenay, Alla prima, Warszawa 2015, druk: Wydawnictwo Diecezjalne w Sandomierzu, s. 100


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko