Andrzej Walter
Hellas Hellas über alles
Hasło “Konzentrationslager Europa”, które kiedyś wywołałoby wielkie i święte oburzenie sporej grupy intelektualistów zaczyna dziś nabierać nowego znaczenia. Grecka tragedia (w końcu przecież produkt narodowy) nie schodzi z pierwszych stron gazet, a zamieszanie z tym związane stanowi rozległy powód do refleksji. Bo właściwie, tak naprawdę, o co w tym wszystkim chodzi? Jak nie wiadomo o co, to zapewne chodzi o pieniądze, ale są to w tym przypadku pieniądze gigantyczne, aby nie powiedzieć – potężne i sztormowe morze pieniędzy, które rozciąga się wokół słonecznej Hellady od zarania dziejów. (bardziej się rozciąga jednak morze, niźli pieniądze – gdyż te, rzadko kiedy się Greków trzymały)
Najlepiej jednak, aby morze, pozostało morzem, a pieniądze pieniędzmi. Komuś jednak coś się pomieszało i wszyscy patrzymy teraz znów na grecką scenę, tym razem na wzburzone fale hipokryzji, ubite z piany haseł oraz wzmagających się wirów sprzecznych informacji. Podobno za wszystko odpowiedzialni są Niemcy i, jak to bywa w futbolu, po boisku biega 22 facetów, a na końcu i tak, … Oni wygrywają. Niestety, tym razem, ta reguła się nie sprawdzi. Dlaczego? Gdyż teraz mamy na boisku tylko jedną drużynę – europejskich banksterów i od samego początku w tym meczu był walkower.
Otóż na pytanie – czy Grecja jest bankrutem? odpowiem zdecydowanie – nie. Nikt ją za bankruta nie uznał (to się najzwyczajniej na świecie nie opłaca), a zainteresowane strony wciąż „negocjują” i wpychają Grekom kolejne tak zwane „programy pomocowe”. A dlaczego zawieram w cudzysłów słowa: „negocjują” i wpychają … „programy pomocowe”? Dlatego, że negocjatorzy doskonale zdają sobie sprawę z tego, co wpychają, że Grecja jest jednak niewypłacalna i jako taka nigdy nie będzie w stanie owych długów spłacić. Kolejne pieniądze ratujące pozorną doraźność, albo są topieniem statku, na którym się płynie, albo też wyrachowaną grą, której cele są dość skrzętnie ukryte przed opinią publiczną. Ta gra ma na celu absolutne podporządkowanie tego kraju cynicznym finansistom, stworzenie z niego „dojnej krowy”, którą nota bene zawsze była, choćby pod kątem relaksu konsumowanego przez dostatniego emeryta zachodniej Europy. A o takich, jak wiemy, Europa dba najskrupulatniej. (No, co prawda tych słabszych i biedniejszych najchętniej objęłaby programem humanitarnej eutanazji…). Jakoś niewielu komentatorów zająknęło się, że unijne pomysły narzucania Grecji „bolesnych reform”, są – było, nie było – próbą naruszenia jej konstytucji, dajmy na to w przypadku „działania prawa wstecz” – czyli na przykład obniżenia już przyznanych Grekom emerytur. Idąc tym tropem naruszenie konstytucji stanowi, rzecz jasna, brutalną ingerencję w suwerenność danego kraju. I to się właśnie w przypadku Grecji dzieje.
Powie ktoś, nie płaczmy nad Grekami, gdyż oni mają średnio emerytury tysiąc euro, w miejscu naszego tysiąca złotych, tyle, że to jest zupełnie inny aspekt problemu, wynikający tyleż z historii, ile z całej gamy czynników, które to spowodowały. Takie stawianie spraw, z polskiej perspektywy, zaciemnia obraz względnie obiektywny i nie przybliży nas do zrozumienia całości rzeczy.
A problem mamy my wszyscy, gdyż nachalność ultraliberalnego kapitalizmu made In Międzynarodowy Fundusz Walutowy czy też inne bankowe instytucje, ponoć zjednoczonej Europy, jakoś nie współgra z postsocjalistycznymi rozwiązaniami choćby w przestrzeni wartości czy tożsamości naszego kontynentu.
Szeroko pojmowany Zachód po prostu nie potrafi się przyznać do błędu, jakim było ochocze i nadgorliwe „przytulenie” Grecji do wspólnych struktur, wspólnego rynku i jednego pieniądza. No, chyba, że było to działanie jak najbardziej celowe, wyrachowane i obmyślone – jak sprzedaż Polski w 1945? Zachód – a przez Zachód rozumiem tu: głównie Francję, Niemcy, Włochy oraz Hiszpanię, czy też korporacyjnych bankierów z różnych innych krajów kontynentu – po prostu „udaje Greka” oświadczając wszem i wobec – wszystko będzie dobrze. Wie jednak, że dobrze nie będzie, gdyż Grecja tych długów nie odda, i że w efekcie prędzej czy później długi te i tak trzeba będzie w ogromnej części umorzyć. Zwrócili na to uwagę Amerykanie, Brytyjczycy oraz kilku ekonomistów – noblistów. Premier Grecji, wydawałoby się – zagrał pokerowo, wiedząc o pewnej odmianie tendencji spoglądania na sprawę przez jeszcze szerzej ujęty Zachód (włączając ten zza Większej i zza Mniejszej Wody) – jednakże miał dość słabe karty i chyba dość kiepsko licytował, gdyż przeczołgany przez Panią Kanclerz w końcu i tak podpisał to, co miał podpisać. Jak w 1938. Z tą tylko różnicą, że notariat czynił nasz bogato opłacany Były Premier, a póki co, nie mamy na myśli spraw militarnych i terytorialnych. Chociaż … wszystko w swoim czasie. Być może już niedługo zasypią nas ogłoszenia – Aaaa, Kretę sprzedam. A w promocji rozliczenia dorzucę może Rodos…
Proszę, abyśmy się dobrze zrozumieli – ja nie jestem za darowaniem długów. Długi trzeba spłacać. To podstawowa zasada funkcjonowania świata. Jednak dożyliśmy świata takiego, w którym bańka finansowa napęczniała tak intensywnie, że obecnie (od jakiegoś czasu, ćwierćwiecza?…) kredyty – jako produkt – wpycha się konsumentowi na potęgę, totalnie, nachalnie i bezdyskusyjnie wręcz … Taki obrót spraw powoduje pewne odwrócenie spojrzenia na „zasadę”. Winne zaczynają być obie strony – zarówno biorący, jak i dający. I tak było w przypadku Grecji. Z tej perspektywy patrząc – można przyjąć, że Grecja dawno już te długi oddała, a wojna toczy się o lichwiarskie odsetki, albo mentalność „udzielających” … i wtedy dochodzimy do przywołanego cynizmu …
Ogromne wrażenie chaosu, który towarzyszy współczesnej greckiej Odysei podsycają, co chwilę zmieniające się narracje. Interweniuje nawet Prezydent USA, a gazety pytają dramatycznie – „w co grają Niemcy?” … Wielu nawet uważa, że Niemcy szykują się do kolonizacji greckiego terytorium, jak do okupacji 75 lat temu. Traktuję to w kategoriach pewnego rodzaju żartu, lecz warto przywołać to, przytoczył Marek Magierowski w jednym z ostatnich tekstów w Tygodniku „Do Rzeczy”.
W 1997 roku, a zatem dwa lata przed oficjalnym wprowadzeniem wspólnej waluty, niemiecki historyk Arnulf Baring w książce „Scheitert Deutschland” („Czy Niemcy upadną”) pisał: „Wszyscy będą mówić, że opłacamy darmozjadów, wygrzewających się w kafejkach, na śródziemnomorskich plażach. W końcu unia walutowa przekształci się w jedno wielkie targowisko szantażystów. Kiedy my, Niemcy, zaczniemy się domagać finansowej dyscypliny, inni będą twierdzić, że właśnie przez tę dyscyplinę cierpią. Całą winę będą zrzucać na nas i będą nas traktować jak ekonomicznego żandarma. Istnieje ryzyko, że raz jeszcze staniemy się najbardziej znienawidzonym narodem Europy”.
I wszystko to rozgrywa się obecnie na naszych oczach. Kanclerz Angelę, niektórzy ponoć już nazywają führerem IV Rzeszy, dorysowują seksowny wąsik na plakatach, czyniąc podobnie z nieszczęsnym Wofgangiem Schäuble – przemianowując go z ministra finansów na ministra nazistę – finansowego dyktatora. Do czego nas to doprowadzi? Tego nie da się precyzyjnie przewidzieć. Może jednak jesteśmy świadkami początku końca Europy, jaką znamy, jesteśmy obserwatorami początku demontażu Unii w obecnej formule, co przeniesie się jednoznacznie na osłabienie sojuszy militarnych – w tym głównie NATO, a to już dotykać będzie bezpośrednio naszego interesu narodowego i bezpieczeństwa naszego kraju. Zatem trajektoria myślenia – Grecja, a sprawa polska – weszła w dynamiczny zakręt, czy tego chcemy, czy nie. Może warto więc śledzić uważnie jak rozwija się sytuacja i nie porównywać stawek emerytur, ani nie zrównywać zamachu na Hitlera w 44 tym, do Powstania Warszawskiego w tym samym roku (jak uczynił to jeszcze miłościwie panujący Pan Prezydent ostatnio w Berlinie)? Sprawa jest, bowiem, dosyć poważna. Dla nas również. Pani Premier ogłosiła ostatnio, że „jedyną rzeczą jaka łączy nas z Grecją – są upały”. Otóż, niestety nie. Problem Grecji jest problemem nas wszystkich, jeśli naprawdę chcemy współtworzyć zjednoczoną Europę.
Do drzwi bowiem pukają (oprócz upałów): kryzys osobowości polityków, żądnych tylko władzy, kryzys etyki, zasad, wartości, kultury, ogromne zadłużenie, (to jawne i to niejawne), bezrobocie, emigracja, klęska demograficzna, spadające dochody podatkowe i prawie kompletnie wyprzedany majątek – to upodabnia nas do Grecji bardziej niż się Pani Premier wydaje. Różni nas tylko jedno – na całe szczęście nadal mamy złotówkę, a nie euro. (nie, no wiadomo, że różni nas więcej, lecz Pani Premier chyba najbardziej doskwiera w tej analizie upał)
I tak sobie przeżywamy właśnie nasz (odtrąbiony wedle zwolenników partii miłości) „najlepszy okres w dziejach”. Dla chcących bardziej zgłębić nasze realne podstawy bytu polecam lekturę najnowszej książki Grzegorza W. Kołodki „Dokąd zmierza świat. Ekonomia polityczna przyszłości”. Nigdy nie należałem do wielbicieli Pana profesora, osobiście miałem zajęcia z profesorem Andrzejem Stanisławem Barczakiem, który był promotorem Kołodki swego czasu i znał Go trochę – zresztą profesor Barczak miał dwóch „uczniów” (wtedy doktorantów) – Kołodkę i Balcerowicza. Z tych dwóch to Kołodko okazał się uczniem zdolniejszym. Obecnie Kołodko (wiem, że jest mało lubiany, ale skupmy się na meritum) bardzo się rozwinął. Wydaje się bezsprzecznie, że wnikliwość Jego dzisiejszych analiz jest bardzo wysoka.
Książka Grzegorza W. Kołodki stanowi trzecią część, po takich pozycjach jak „Wędrujący świat” (2008) i „Świat na wyciągnięcie myśli” (2010), swoistej trylogii Autora. Podobnie też jak i te wcześniejsze części można ją uznać za wyjątkową nie tylko w literaturze polskojęzycznej, ale i światowej. Przywołuję tę pozycję z uwagi na szeroki horyzont myślowy, świetny język – wciągający do lektury przeciętnego pasjonata spraw ekonomicznych, a przede wszystkim na znakomicie przedstawiony kontekst problematyki, którą widać na wyciągnięcie ręki. Kołodko stawia brutalną tezę (rzadką jak na ekonomistę) – najnowszy konflikt przyszłości świata będzie konfliktem o wartości.
Dlatego właśnie ta pozycja skojarzyła mi się z naszą grecką tragedią. Wkrótce, bowiem, może to być tragedia nie tylko grecka, ale może stać się udziałem Włoch, Hiszpanii, Portugalii, a siłą bezwładu, także i Polski. Poza tym książka Kołodki pokazuje, że są możliwe alternatywne rozwiązania problemów współczesności. (I zawsze były – nawet, a może zwłaszcza, na przykład, w przypadku „Planu Balcerowicza”) Tyle, że do ich podjęcia potrzebna jest wiedza, wizja i … jak to ujmuje profesor „Nowy Pragmatyzm”. Wiedza polega na rzetelnej analizie, wizja, na odwadze nazwania spraw po imieniu, a nowy pragmatyzm – no, być może na budowie państwa na wzór skandynawski, lecz z wyłączeniem absurdów światopoglądowo-moralno-społecznych. To już jednak tylko moja – być może śmiała – polemika z bardzo dobrym dziełem tego naukowca.
Eksperyment nordycki w warstwie ekonomicznej działa znakomicie. W warstwie etycznej, w warstwie kreacji nowego człowieka, nowego wspaniałego świata – działa, niestety, specyficznie – wywierając zgubny wpływ na europejską tożsamość i na pojmowanie i zachowywanie europejskich korzeni cywilizacyjnych, kulturowych i mentalnych, o czym już Kołodko nie wspomina, jak choćby o demontaż chrześcijaństwa i przyzwalaniu na ofensywę islamu (o czym z kolei my wspominaliśmy ostatnio na naszych łamach). Świat jest jeden. A problemy łączą się, przenikają, wpływają na siebie wzajemnie, nakładają i tworzą jakąś całość. Tylko patrząc na całość można uchwycić sedno.
Nie wiem jak rozumie Pan profesor Kołodko owe hasłowo ujęte w swej wypowiedzi wartości (nadmienił o nich w wywiadzie telewizyjnym), ale pomimo, być może, różnicy w rozumieniu szczegółowym – tak, zgadzam się jak najbardziej – przyszłość będzie konfrontacją wartości, czego właśnie dobitnym dowodem jest obecna epopeja grecka. Jej skomplikowane konteksty, podłoża, dynamiczność wydarzeń przywołują na myśl właśnie rozważania o przyszłości.
Czy można w tej sytuacji dalej udawać Greka?
“Konzentrationslager Europa” ma to do siebie, że nie tylko Greka udaje, ale wręcz z tej zasady uczynił regułę … że wtłoczył nas wszystkich w spiralę zadłużenia zarówno wobec przeszłości, jak i szeroko pojętej przyszłości – razem kuriozalnie ujętych. Tu powoli zaczyna chodzić nie tylko o pieniądze. Na horyzoncie majaczą: chciwość, obojętność, współczesne niewolnictwo, brak empatii czy chorobliwy wręcz egocentryzm jednostki kosztem jakiejkolwiek społeczności.
A Niemcy? Niemcy za bardzo wyjścia nie mają – będą musieli skonsumować tę żabę, którą sami z entuzjazmem wyhodowali, celem własnych rozkoszy, celem wizji superpaństwa, które ma zapewnić im wieczny eksport – produktów, idei oraz błogostanu. Ten błogostan właśnie rozpada się jak domek z kart. Świat staje się miejscem coraz mniej przyjemnym. Europa już nie chce spać, jak swego czasu sugerowałem. Europa się już obudziła – ma lęk w oczach. Wydaje się, że póki co, można ją jeszcze uratować …
Andrzej Walter