Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami

0
303

Wacław Holewiński



Mebluję głowę książkami


mebluje-glowe



za-lustremZmarły 24 maja tego roku Krzysztof Kąkolewski (1930-2015) był ważnym pisarzem mojej młodości. „Jak umierają nieśmiertelni”, „Co u pana słychać”, „Wańkowicz krzepi” na zawsze weszły do kanonu polskiego reportażu i sztuki wywiadu. Wydał trzydzieści siedem książek – powieści, opowiadań, reportaży, książek śledczych. Dużo. Czasami zapadały w pamięć na lata, czasami – te wydawane po ’89 roku – przechodziły niezauważone.

Jak jest z „Za lustrem lustracji”? Jakie szanse, że ta książka, zapis potyczek Kąkolewskiego z PRL-owską bezpieką, a może szerzej, z systemem, przetrwa, wyjaśni cokolwiek? Czym będzie? Próbą uzasadnienia swojej postawy, swoich kontaktów z oficerami MSW, usprawiedliwienia, co tu kryć – nie zawsze dobrych wyborów? A może ołtarzykiem, w którym autor „Diamentu odnalezionego w popiele”, na piedestał wynosi sam siebie?

O zmarłych dobrze, albo wcale. A o książkach? Książki są do ocen – zawsze. Nie podoba mi się ta książka. Bardzo nie podoba. Nie we fragmentach, nie w szczegółach – nie podoba mi się w całości.

Muszę w tym miejscu, aby nie było wątpliwości, złożyć jasną deklarację: zawsze byłem zwolennikiem lustracji, ujawnienia papierów, rozliczenia niechlubnych postaw. I docenienia tych, którzy nigdy, w najgorszej opresji, nie poszli na współpracę. Co więcej nigdy nie przekonywały mnie – i tak już pozostanie – teorie mniejszego zła, opowieści, że bezpiece mówiliśmy tylko mało ważne rzeczy, że nikogo nie skrzywdziliśmy. Mogę i staram się zrozumieć, że było trudno, zwłaszcza w latach czterdziestych i pięćdziesiątych, ale mierzi mnie, gdy ludzie którzy nie mieli czystych sumień, chcą z siebie zrobić wyłącznie ofiary.

„Według powszechnie znanych dotychczas norm, mój uczynek można by ocenić jako podłość i określić ulubioną obecnie formułą publicystyki lustracyjnej: ‘Donosił na kolegów’. Pojęcie kolegi, przyjaciela, osoby zaufanej nie dotyczy tamtego okresu. Można o nich mówić dopiero, gdy na wyższych uczelniach i w fabrykach pojawił się ruch sprzeciwu wobec komunizmu.” Czy na pewno? Czy na pewno trzeba było być dziennikarzem „Sztandaru Młodych”? Czy dla ratowania tyłka trzeba tam było iść samemu, z własnej woli? „Na zakończenie rozmowy funkcjonariusz poprosił, abym sformalizował, jak to określił, mój kontakt z MBP. Nie chciał, abym raporty podpisywał imieniem i nazwiskiem, opatrywał stanowiskiem służbowym. Nadał mi pseudonim ‘Janek’, a moje ‘raporty’ nakazał tytułować: ‘Doniesienie agenturalne’, a początkowo ‘obywatelskie’. Ja unikałem pisania tytułów.” Unikałem pisania tytułów…. Bohaterstwo! Symptomatyczne to dla tej książki. Dwieście sześćdziesiąt trzy strony usprawiedliwiania swojej postawy: stworzenia koła ZMP w szkole katolickiej, wizyt w bezpiece, spotykania się na mieście z funkcjonariuszami resortu. I bohaterskie znoszenie prześladowań. Nieustających. Od początku. Niemal od urodzenia. Wyszukiwanie donosicieli, tych, którzy mogli liczyć na wsparcie ważnych figur /siostra Józefa Światły/ i tych, którzy załamali się ze strachu, z powodu nieujawnionych tajemnic /bycie w AK/, tych, którzy stanowili tamę dla utalentowanego, odważnego, ba, czystego jak źrenica oka Kąkolewskiego.

Są w tej książce momenty piękne, a może, z dzisiejszej perspektywy, po prostu śmieszne – tyle, że nie dotyczą postawy autora. Bo czyż jest ktoś, kto się nie uśmiechnie czytając jakie błędy, niepoprawione przez redaktora, mogły dożywotnio złamać jego karierę? „Sralin ojcem wielu ojczyzn”, „Patria, Patria i jeszcze raz Patria”, „Jadą siurowce z ZSRR”, „Jutro idziemy wszyscy do wyrobów”, „Polskie związki zarodowe”, „Polskie kokiety na wartach produkcyjnych”, „Naukowcy rabują zabytki”.

Ale nie jest to śmieszna książka. Bo też Kąkolewski nie miał skrupułów, do czego się sam przyznaje, w niszczeniu swoich wrogów – czy raczej tych, którzy chcieli zniszczyć jego. Donos za donos! Ważne aby ratować głowę. Aby pozostać dziennikarzem, pisarzem, skończyć studia. Cena? Wszystko można zrelatywizować.

Po ’56 zelżało. Udało się urwać ze smyczy. Ale te spotkania wciąż były. I relacja jest tylko z jednej strony. Prześladowania. Okrutne. Zakaz pracy w RSW, odmowa paszportu… Ale tak nie do końca. Bo jednak Afganistan na zaproszenie ambasadora. A tam spotkanie z sowieckim wywiadowcą.

Jezu, ile ja się już nasłuchałem tych usprawiedliwień, tłumaczenia, bycia ponad.

Prześladowania trwały i trwały. Ktoś próbuje wręczyć list na lotnisku z prośbą o wysłanie w Paryżu. Oczywista prowokacja. Nie wziąć do ręki aby nie zostawić odcisków palców, zeszyt, z którym się nie rozstaje, bo mogą ukraść, kontrole na lotnisku, podłożony pod koła samochodu „tulipan” (rozbita butelka), włamanie do mieszkania.

Nie, nie, nie. Kąkolewski ze zdumieniem „Dowiedziałem się, że by wyjechać z PRL do Niemiec Zachodnich, muszę mieć zaproszenie od obywatela tego kraju”. Gdzie on żył, w jakiej rzeczywistości?

A potem jest tylko gorzej. Całkiem źle w III RP. Tu już sekują autora „Za lustrem lustracji” na całego. Nikt nie chce wydać jego książek, a gdy już wydają, to zaproszony do laudacji Tomasz Burek tak krytykuje, że aż nasz bohater musi krzyczeć aby przestał. „Ale krytyk nie wierzył własnym uszom i próbował kontynuować swój atak”. Podły Burek, przecież wziął pieniądze od wydawcy… Zmowa, następnego dnia „Gazeta Wyborcza” ogłasza: Kąkolewski obraził wybitnego krytyka”. Jak tu być poważnym? Jak nie wzruszyć ramionami, gdy zna się relacje „wybitnego krytyka” i organu Michnika…

Czytając, byłem miejscami zażenowany, rozeźlony, czasami chciałem przerwać tę lekturę. To był ważny pisarz. Smutne…

I jeszcze uwaga dotycząca wydawcy. Czy naprawdę należy oszczędzać na redakcji, na korekcie?

 

Krzysztof Kąkolewski – Za lustrem lustracji, Wydawnictwo Nowy Świat, Warszawa 2015, str. 266.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko