Jan Strękowski
„Oblatywanie budyniu”, seria 2
Książki na tapecie
Do czego służą książki? Wiadomo. Do czytania. Wśród słynnych bolszewickich wodzów był niejaki Wasilij Czapajew. Wyróżnił się on podczas wojny domowej lat 1918 – 20, przede wszystkim dając się we znaki adm. Kołczakowi, by w końcu bohatersko zginąć w sposób znany dobrze z polskiej historii, bo okrążony rzucił się do rzeki Ural. Na cześć tego bohaterskiego czynu miasto Łbiszczeńsk, gdzie dokonało się życie legendarnego dowódcy, przemianowano na Czapajewo, inne na Czapajewsk, powstał głośny film poświęcony Czapajewowi, a popularny samochód terenowy GAZ, znany jako gazik, bywał też nazywany czapajewem. On sam zaś trafił, jak przystało na romantycznego („Romantyzm, rewolucja, marksizm”) bohatera do ludowych pieśni, przypowieści i dowcipów. Jeden z tych ostatnich mówił o tym, jak to do Czapajewa wysłano dziennikarzy: mieli napisać o życiu legendarnego dowódcy i jego słynnej 25 dywizji. Wszystko było dobrze, póki chodziło o boje z „białymi”, kiedy jednak padło pytanie, jak dowódca i czerwonoarmiści spędzają wolny czas, zapanowała konsternacja. Dociekliwi dziennikarze dowiedzieli się bowiem, że głównym zajęciem bohaterskich żołnierzy po zwycięskich bojach było spożywanie napojów wyskokowych, czyli mówiąc wprost zalewanie pały, o czym w budującym tekście nijak przecież napisać nie mogli. Udało się tę przeszkodę pokonać sposobem, wszędzie tam, gdzie Czapajew mówił o kolejnej butelce, po którą posłał czerwonoarmiejca, pisano „książka”, a słowo „picie” zastąpiono „czytaniem”.
Było to w duchu tamtych czasów, gdy pisarzy nazywano „inżynierami ludzkich dusz”. Dziś o rewolucji zapomnieli nawet ci, którzy regularnie świętowali rocznicę jej wybuchu, ale książka bywa nadal przydatna. Książka może przydać się nawet… w bibliotece.
Biblioteka Śląska w Katowicach, Multimedialna Filia Biblioteczna w Wałbrzychu, Biblioteka Główna Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego, Biblioteka w Szkole Podstawowej w Wolborzu, Biblioteka Politechniki Łódzkiej, Miejska Biblioteka Publiczna nr 5 w Kaliszu, Biblioteka w Gimnazjum w Wierzawicach, Biblioteka Uniwersytetu Kardynała Wyszyńskiego w Warszawie, Bibliotek Publiczna we Wschowie, Biblioteka Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, Biblioteka Parlamentu Europejskiego w Brukseli…
Co łączy te instytucje? Pytanie jest z gatunku oczywistych, by nie powiedzieć – głupich. Jednak, kto pyta nie błądzi. Oczywiście książki. Ale nie tylko.
Otóż w każdym z tych miejsc na Boże Narodzenie stanęła choinka… z książek. Zaczęło się w 2011 roku w Olsztynie, gdzie bibliotekarze uniwersyteccy postanowili postawić choinkę z budulca, w który obfituje takie miejsce. Wykorzystali 1600 tomów, a sama budowa trwała aż 4 godziny. Bowiem przedsięwzięcie nie było łatwe. Przede wszystkim trzeba było dobrać książki wielkością, objętością i kolorystycznie, co w bibliotece posiadającej wiele pojedynczych tytułów nie było wcale proste (znaleziono dużo egzemplarzy „Roku 1984” Orwella i „Namaluj to!” Hellera). Poza tym bibliotekarze olsztyńscy założyli sobie, że użyte do budowy dzieła nie poniosą żadnego szwanku. Powstało piękne kolorystycznie (w kolorze brązowo-złotym) i okazałe drzewko (?) wysokości 2,5 m, które stało się atrakcją świąteczną. Pomysł spodobał się i idzie jak burza. Bowiem jeszcze w tym samym miesiącu, bibliotekarze olsztyńscy zainspirowali koleżanki z Biblioteki Publicznej we Wschowie, gdzie stanęła skromniejsza, ale także piękna choinka. Potem choinka z książek pojawiła się w bibliotece UKSW w Warszawie, w Bibliotece Parlamentu Europejskiego w Brukseli… Prawdziwy wysyp takich choinek przyniósł rok 2014. Choinkę z 200 książek ze specjalnie dobranymi zielonymi okładkami postawiono w Filii Bibliotecznej na Podzamczu w Wałbrzychu. Kilkaset książek wykorzystano do budowy choinki w Bibliotece Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. Niewielką, ale piękną choineczkę z książek postawiono w szkole podstawowej w Wolborzu. Bibliotekarze z Politechniki Łódzkiej ustawili choinkę z książek na jednym z regałów. W Miejskiej Bibliotece Publicznej w Kaliszu choinka z książek była skromna, ale zbudowały ją same dzieci. Podobnie w gimnazjum w Wierzawicach, gdzie choinkę ustawili uczniowie z klasy 2B. Największym przedsięwzięciem była budowa choinki z książek w Bibliotece Śląskiej, gdzie do skonstruowania „drzewka” użyto 1600 egzemplarzy bestsellerów ostatnich 5 lat, w tym książek Olgi Tokarczuk, Małgorzaty Kalicińskiej czy Andrzeja Stasiuka. Obłożone w czerwone i zielone obwoluty czekały do 2 lutego, gdy rozdano je (jako jajka z niespodzianką) czytelnikom, którzy zaofiarowali pomoc przy rozbiórce choinki.
Choinki z książek to nie wszystko. Pionierami okazali się znowu olsztyńscy bibliotekarze, budując rok później prawie 3 m choinkę z ponad 400 starych szuflad katalogowych. Jednak tym razem nie obeszło się bez ofiar. Aby uzyskać idealny okrąg przycinano niektóre skrzynki. Być może wychodząc z założenia, że w dobie katalogów wirtualnych i tak czeka je rychła śmierć w jakimś piecu c.o.
Wracając do książek (a przy okazji Czapajewa). Odnowiony barek nad zalewem w ośrodku wypoczynkowym w Zalesiu Górnym pod Warszawą zyskał nowe życie, gdy wyklejono go fototapetą przedstawiającą… grzbiety książek. Uprzyjemnia on konsumpcję piwa, zapewniając kulturalny wypoczynek w stylu późnego Gierka, gdy modne stały się fototapety, które przedstawiały naturę, ale tu natury aż nadto, postawiono więc na kulturę.
Książka na tapecie to nie ostatnie słowo. Książka elektroniczna zastępuje papierową, a ta przechodzi na pozycje zajmowane przez osobliwości i starocie, którymi dekorujemy mieszkanie. Wśród osób posiadających książki jest coraz więcej takich, którzy ich nie czytają. Zdarza się, że nabywają je od razu z myślą, że do nich nie zajrzą („Oni wiedzieli, że nie będą tego czytać, kupili, bo chcieli żeby pokój lepiej wyglądał”). Informują o tym liczne blogi poświęcone… czytaniu. „Książka – najpiękniejszą ozdobą wnętrz” – wołają. I nie chodzi tu o wzbogacenie wnętrz czytelników.
Moda na dekoracje z książek nie zawsze łączy się z miłością do słowa pisanego i drukowanego. Niektórzy układają książki alfabetycznie, tematycznie, inni wielkością tomów. A nawet zgodnie z barwami tęczy. Jeden (jedna) z miłośników książek wzywa (zachowuję oryginalny język i styl): „Jeśli jesteś zapalonym czytelnikiem i pałasz głęboką miłością do książek lub masz ich kilka, z którymi nie bardzo wiesz co zrobić i jak wystelizować na swoich półkach z pomocą przyjdą Ci podpórki (…) Dzięki nim możesz wyeksponować ulubione książki na stoliku kawowym czy ułożyć na otwartych półkach w każdym miejscu swojego domu. Stylowe podpórki ułatwią bowiem ich organizację w małych ilościach w przypadkowych miejscach.”
Bo, jak zauważa z kolei ktoś inny: „Także mniejszy księgozbiór można ciekawie ułożyć”, np. wplatając między książki jakieś bibeloty, zdjęcia, obrazki. Dobrze robi ułożenie części książek pionowo, a części poziomo. A krzykiem mody są książki rozmieszczone na rurach przypominających kanalizacyjne, ułożone w wymyślne kształty, choćby w kształcie żagla, czy w napis READ. Kwitnie też recykling. Niepotrzebne książki stają się budulcem choćby dla foteli, w których zasiądziemy do lektury. W jednej z kawiarni z książek zbudowano barek. Precyzyjnie dopasowane, tak by nie trzeba było ich przycinać, zachęcają do lektury tego, co czytał Czapajew. Jednak nie wszystkie książki mają tyle szczęścia. Bohater jednego z tomów „Jeżycjady” Małgorzaty Musierowicz stracił wiarę w ludzi, gdy w pizzerii zobaczył książki przycięte na wymiar półki, żeby lepiej wyglądały.
Czy dalsze istnienie książki stoi pod znakiem zapytania? Papierowej, z pewnością. Ale są też tacy, którzy wieszczą nie tylko koniec książki, ale koniec słów, czyli… koniec cywilizacji, co brzmi prawie jak słynny „koniec historii” obwieszczony po upadku komunizmu. Takiego zdania jest hiszpański pisarz Juan Jose Millas. W powieści „Porządek alfabetyczny” opisał on świat, który traci litery i słowa. Znikają jak wymierające gatunki zwierząt, a wraz z pojęciami oznaczane przez nie przedmioty. Ta utrata liter i słów następuje w porządku alfabetycznym (stąd tytuł powieści). Świat pogrąża się w chaosie, bowiem brak niektórych liter zmienia brzmienie i znaczenie słów. Ludzie schodzą do poziomu barbarzyńców. A ci, którzy chcą coś jeszcze zachować, starają się zakupić sprzedawane na straganach, po niebotycznych cenach, części mowy i wychodzące z użycia wyrażenia.
Miejmy nadzieję, że ta apokalipsa się nie spełni póki jeszcze są tacy, którym sprawia przyjemność składanie słów (choćby gracze w scrabble). A przede wszystkim czytanie. Chodzi tym razem nie o Czapajewa, a o płk. Jerzego Kossowskiego, dowódcę stacjonującego w Lidzie (obecnie Białoruś) 11 pułku lotniczego, którego podwładnym był pilot i pisarz Janusz Meissner („L-jak Lucy”, „Żądło Genowefy”) i który opisał to we wspomnieniach. Był początek lat dwudziestych ub. wieku, a Lida miejscowością więcej niż prowincjonalną. Nie lepiej prezentowało się to, co należało do wojska, długi drewniany barak, w którym mieściła się jadalnia i kuchnia oficerska oraz pokój klubowy „zaopatrzony w kilkanaście talii kart i nielichy zapas trunków”, zwany biblioteką. Jak się okazało, nieprzypadkowo.
Pewnego dnia na inspekcji w pułku pojawił się generał P., dowódca korpusu, który zainteresował się zajęciami lotników w czasie wolnym. Jakie było jego zaskoczenie, gdy Kossowski poinformował go, że w pułku jest biblioteka! Generał zażądał pokazania tego przybytku wiedzy. „A tam – jak wspomina Meissner – rzeczywiście: dywan na podłodze leży, stoliki, klubowe fotele, dookoła przy ścianach – szafy, a na małej półeczce – tylko jeden pusty kufel od piwa i kieliszek.”
Generał zapytał, jakież to dzieła w tej bibliotece się znajdują. Na co otrzymał zaskakującą odpowiedź, że w szafach znajdują się nie książki, ale… gatunkowe wódki i nalewki. Tyle, że ustawione w kolejności alfabetycznej, posiadają nawet swój katalog! A służy to wszystko… kształceniu umysłów podwładnych. Odbywa się to tak: jeden z oficerów wychodzi, podczas gdy pozostali umawiają się na słowo, które powinien odgadnąć. Każdej literze tego słowa odpowiada kieliszek wódki na tę samą literę, który wlewa się do kufla z odpowiednich butelek, według katalogu i zgodnie z alfabetem. Ten, który wyszedł, musi po wypiciu tej mieszanki, odgadnąć owo słowo.
Generał poprosił o wyproszenie z sali mniej doświadczonego młodego oficera i zaproponował słowo „mama”. Słowo było proste (kieliszek maliniaku, angielskiej gorzkiej, miętówki i anyżówki) i młodzieniec bez trudu je rozszyfrował.
Generał postanowił zrobić kolejną próbę i poprosił o słowo „papa”, na które złożyły się: pieprzówka, anyżówka, przepalanka i alasz. Ono też nie stanowiło dla oficera problemu. A kiedy zachwycony wynikiem testu generał składał mu gratulacje, ten „cokolwiek urażony”, odparł:
„Co pan generał mnie takie dziecinne zagadki: mama, papa! Ja tu w zeszłym tygodniu nie mama – papa, tylko Nabuchodonozor i Konstantynopol odgadłem!”.
Czas zamknąć ten nietypowy przegląd przydatności książek bardziej budującym przykładem. W konstancińskim parku zdrojowym w pobliżu tężni stanęła dwa lata temu budka przypominająca angielską klasyczną budkę telefoniczną. Jednak nie oferuje ona bezpłatnych rozmów, ale… książki. Nazywa się „Przystanek książka” (Book-Stop). Każdy, kto uważa jakąś książkę za zbędną, może ją tu zostawić, w zamian pożyczając coś, co uzna za warte lektury lub nawet posiadania (przyjęte jest wypożyczanie „na święty nigdy”). Czynna przez cały rok przez 24 godziny na dobę cieszy się ogromnym powodzeniem.
Okazuje się, że książka może służyć także do czytania!