Krzysztof Kwasiżur – Słowo – tworzywo plastyczne

0
353

Krzysztof Kwasiżur



Słowo – tworzywo plastyczne
 

 

Zbigniew StecPisząc pierwotną wersję niniejszego felietonu (nie ukrywam, że kierowanego w głównej mierze do niewiele, lub średnio zaawansowanych twórców poezji, choć z nadzieją, że i „stare wygi” uszczkną z tych pomysłów) posiłkowałem się przykładami z moich tekstów, lecz pewne skostniałe nawyki myślowe wciąż pokutujące u niektórych redaktorów przeszkadzają im czerpać z CAŁEGO dorobku współczesnej poezji  polskiej, z poetów średniego, czy młodego pokolenia – z żalem konstatuję iż wierzą jedynie w starych mistrzów (lub jedynie ich znając) – mieszają te same nazwiska niczym w betoniarce, biorąc je za przykłady.

A rzecz tym razem idzie o  wyjątkowo wysoką stawkę, dlatego najchętniej posłużyłbym się przykładami jedynie z własnych utworów. Nie dlatego, że uważam je za najtrafniejsze, czy najlepsze, ale chcąc mieć pewność o stuprocentowej trafności dowodów na własne słowa, a gdy opisujemy dzieła cudze – nawet najbardziej znanych klasyków – zawsze pozostajemy w sferze domysłów mniej, lub bardziej prawdopodobnych; co wielki poeta na myśli miał? Lub dlaczego tym narzędziem się posłużył, a nie innym?

Po tak solidnym wstępie, mogę przejść do sedna sprawy, które przedstawia się następująco:

Jak materiałem piekarza jest mąka, czy raczej ciasto z którego uformuje dowolną bułkę, chleb, czy rogalik, jak materiałem, w którym pracuje rzeźbiarz jest glina, czy gips – tak samo plastycznym materiałem dla poety jest słowo.

Nie na darmo biolodzy, na spółkę z psychologami udowadniają  nam, iż zdolności słowotwórcze, pomocne w nauce języków dziedziczymy od przyrody jako dzieci, zanikają one dorosłości u wszystkich… z wyjątkiem poetów.

Nie unika wątpliwości, że słowo (celowo nie piszę o języku a „słowie” – przypomnijmy sobie: „Muzo/Natchniuzo/tak/ci/końcówkowuję/z niepisaniowości…”[1] – już w tym przypadku Białoszewski kładzie nacisk na SŁOWO, jako budulec utworu, niezbyt przejmując się JĘZYKIEM, jego składnią, poprawnością),  jest sposobem kontaktowania i komunikowania się poety z odbiorcą.

Poeta nie ma innego sposobu przekazania swojej koncepcji twórczej; nie ma do dyspozycji farb – jak malarz, gdzie po namalowaniu dzieła (mrocznego, lub barwnie wesołego) ma gwarancję, iż odbiór obrazu przez tysiące oglądających będzie dokładnie taki  jak zamierzył – no chyba, że jego technika mu na to nie pozwala i zamiast zamierzonego, mrocznego, wzburzonego morza, wyjdą bohomazy.

Podobnie u poety – dysponuje on tak plastycznym, dającym się formować materiałem, że nie ogranicza go bynajmniej materiał, z którym przyszło mu pracować, tylko poziom warsztatowy, wyobraźnia i inwencja!

 

Milczenie jest złotem

 

Tak, jak można wykorzystać ozdobniki, bogatą ornamentykę i „esy floresy” w wierszu, tak samo można wykorzystać oszczędne, ascetycznie używane słowo – jako nośnik ekspresji, np. chłodu, czy pustki.

 

„Góra
chmury pękały czarne
coraz czarniejsze
jakby koni frygijskich groźne tabuny
aż grom
przeszył obraz nie dokończony jeszcze
a model spadał
głową w dół
w płótno
i wrósł
w ciepłe jeszcze kontury
nagłego olśnienia…”[2]

 

Tu, istnieje zaplanowana przez poetę chwila głębokiej ciszy między pierwszym, a drugim wersem cytatu (jak i czwartym – piątym)  wzmocniona jeszcze przez odpowiednią wersyfikację. Daje to efekt zagubienia i pustki (korespondujący z tematem wiersza i tworzy dodatkową „figurę stylistyczną”).

Ale podobny, oszczędny sposób gospodarowania słowem w utworze minimalistycznym utworze, pozbawionym rymów daje już inny efekt:

 

Nasze pomniki
Są dwuznaczne
Mają kształt dołu

Nasze pomniki
Mają kształt
Łzy

Nasze pomniki
Budował pod ziemią
Kret…”
[3]

 

na przykład efekt ciszy, czy sterylności w której osadzona jest opisywana w takim wierszu akcja. Wystarczyło jednak – kontynuując ten sam utwór – wprowadzić nowy element; urywane równoważniki zdań, półsłówka, zaledwie sugerujące dalszy przebieg akcji, by uzyskać efekt zwiększego tempa i chaosu, czy – jak w niniejszym przykładzie – grozy i zaskoczenia, graniczącego ze stuporem:

 

„…Nasze pomniki
Mają kształt dymu
Idą prosto do nieba”[4]

 

Widać z tego niezbicie, że i słowem i jego brakiem w wierszu można sterować, uzupełniając treść utworu o nowe wartości, które – odpowiednio dobrane – są czymś na kształt zmiany pędzla u malarza; inny efekt da grube pociągnięcie ławkowcem, a inny misterne kreślenie najcieńszą „jedynką”.

 

 Rytm jako środek wyrazu, rytm jako narzędzie

 

Podobnym narzędziem w wierszu jest rytm, przez młodych, mało doświadczonych adeptów poezji traktowany po macoszemu.

Zauważam, że początkujący poeci zaczynają swą przygodę z poezją od wierszy białych, czy nierymowanych, jako wierszy „łatwiejszych”, nastręczających mniej kłopotów.

Nic bardziej mylnego!

Opanowanie rymu z czasem pozwala panować nad rytmem, a to z kolei rozszerza w ogromnym zakresie możliwości.

Dzięki rytmowi nie tylko można uspokajać, kołysać, korespondując z akcją „kołyszącego” utworu, niejako podbijając jego obrazowość:

 

„ I dudni, i stuka, łomocze i pędzi,

    A dokąd? A dokąd? A dokąd? Na wprost!

    (…)

    Do taktu turkoce i puka, i stuka to:

    Tak to to, tak to to, tak to to, tak to to.“[5]

 

(z podobnym sposobem wykorzystania rytmu mamy do czynienia w wierszu Leopolda Staffa „Deszcz jesienny”, gdyby ten utwór uważał za mało ambitny). Korzystając ze zmian rytmu można także wyeksponować, oddzielić fragmenty, sekwencje wiersza. Tu, szukając przykładu, najłatwiej  będzie mi się posiłkować własną twórczością:

 

A czarty wrzeszczą jak opętane

już by przestały, bo słuchać przykro,

siedzą na drzewach, klną na przechodniów.

Park pustoszeje i słońce znikło.

Przez park wieczorny to strach przechodzić,

bo tylko wrzaski, krzyki, swawole,

a wszystkie groźne, wszystkie skrzydlate

i każdy w czarnej skąpany smole.

Im ciemniej, mroczniej, tym mniejsza nadzieja

że jakiś śmiałek podejdzie wkurzony

i dojrzy – w diabłach harcujących w kniejach

typowy obraz – najzwyklejsze wrony.[6]

 

Powyższy utwór opiera się na efekcie niespodzianki, jednak jest ona większa, gdy utwór jest jednolity. Jednocześnie, już na pierwszy rzut oka czterowiersze odcinają się tematycznie, tworząc jakby kolejne rozdziały tejże opowieści i sukcesywnie zmierzając do finału.

Można było ten utwór podzielić (a nawet należało) na czterowersowe strofy, a jednocześnie należało ją przedstawić JEDNYM CIĄGIEM, niczym dowcip, który ma wartko i nieuchronnie zmierzać do puenty bez podziału na strofy, które – jak rozdziały – w dowcipie są niewskazane.

Tu objawia się zaleta rytmu; pozwoliła mentalnie podzielić utwór na strofy, fizycznie tego nie czyniąc!

Nie podejmuję się oceniać poziomu powyższego utworu, bo i z założenia nie miał epatować wysokim poziomem, ma bawić. Służył jedynie za przykład.

Osobną kwestię stanowią też utwory rymowane i rymy same w sobie, gdyż są osobnym narzędziem, nierozłącznie powiązane z „plastyką słowa”, lecz to już temat na osobną opowieść…

 

 

 



[1] M. Białoszewski, „Namuzowywanie”, (w:) Mylne wzruszenia, Warszawa, 1961

[2] E. Stachura, „Metamorfoza” (w:) gdańskim dwutygodniku „Uwaga”.

[3] T. Różewicz, „Pomniki”

[4] Tamże.

[5] J. Tuwim, „Lokomotywa”

[6] K. Kwasiżur, „Czarty” (w:) Tak po prostu, str. 23


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko