Jacek Bocheński
Literatura nie zaginie
Mniej więcej 40 lat temu napisałem powieść o starożytnym poecie Owidiuszu. Jedno z jej zdań brzmiało “poeta wydał książkę”. PRL-owski cenzor przyczepił się do tego zdania. “Jaką książkę? – mówił. – Przecież chodzi o poetę sprzed 2 tysięcy lat, a wtedy nie było książek, tylko zwoje papirusowe. Ten Bocheński robi jakieś aluzje do naszych czasów. Nie zgadzamy się na to. Słowo książka musi wykreślić z powieści historycznej”.
Cenzor najwyraźniej uważał książki za zbiory kartek dających się przewracać, jedna za drugą. I rzeczywiście: książka podobna do naszej, którą możemy kartkować stronica po stronicy, powstała dopiero w średniowieczu. A jednak książki Owidiusza w postaci niekartkowej wychodziły już w starożytności. Dziś możemy dla odmiany wejść do Internetu i czytać je w innym, niekartkowym zapisie, mianowicie elektronicznym.
Nośnik się zmienia, dzieło pozostaje – tak dotychczas było i prawdopodobnie będzie.
Na zorganizowanym przez Bibliotekę Narodową 8 grudnia 2010 Forum, które powołało Republikę Książki, ruch społeczny na rzecz rozwoju czytelnictwa, omawiano najrozmaitsze zagadnienia związane z tą sprawą, bibliotekarskie, organizacyjne, socjologiczne, administracyjne, prawne. Ja byłem proszony o odpowiedź na jedno pytanie: czy zmiana technologii wpłynie na zmianę roli twórcy?
Co właściwie mamy na myśli mówiąc “zmiana technologii” w związku z twórczością?
Z grubsza dwie rzeczy.
Po pierwsze, może to być zmiana technicznych narzędzi, jakimi posługuje się twórca. Pisarz posługiwał się w przeszłości rylcem, piórem gęsim, ołówkiem, pędzelkiem maczanym w czernidle, jeśli np. był to Chińczyk, piórem wiecznym, długopisem, maszyną do pisania, i tak dalej. Ja sam w ciągu życia posługiwałem się coraz to nowszymi narzędziami. Jako dziecko zacząłem od stalówki w obsadce i kałamarza z atramentem. Teraz używam laptopa.
Po drugie, zmiana technologii może dotyczyć sposobów rozpowszechniania dzieł wśród publiczności. Na ogół o tym właśnie się myśli, gdy mowa o nowych technologiach. A to też zmieniało się w przeszłości, począwszy od najdawniejszego gromadzenia słuchaczy pod drzewem albo przy ognisku czy stole biesiadnym, przez wynalazek pisma, przepisywania, druku, aż do zapisu elektronicznego dostępnego w Internecie lub np. emisji radiowej.
Czy te zmiany wpływały na zmianę roli twórcy? Wydaje mi się, że nie. W każdym razie nie umiałbym się powołać na jakieś własne doświadczenie potwierdzające wpływ czynnika technologicznego na moją twórczość. Owszem, wygodniej jest używać laptopa niż stalówki i kałamarza. Co się tyczy techniki rozpowszechniania, mój tekst mógł być przekazywany z rąk do rąk w rękopisie czy odbitce powielaczowej (tak działo się w drugim obiegu za PRL), mógł być wydany w zwykłej papierowej postaci książkowej, ale także nadany głosem przez radio albo zapisany na płycie alfabetem Braille’a dla niewidomych. Dziś, gdybym zechciał, mógłbym także ogłosić go w wersji elektronicznej na swojej stronie internetowej. Ale tekst jest wciąż tym samym tekstem.
Nie od narzędzia zależy, co napiszę. O wiele większy wpływ na twórczość wywierają zmiany społeczne, obyczajowe, ekonomiczne, polityczne. Tak przynajmniej było w historii kultury: zmieniały się narzędzia sztuk i sposoby rozpowszechniania, lecz istota twórczości pozostawała bez zmian. Oczywiście, fakt, że tak było, nie przesądza, że do końca świata będzie.
Jednak w możliwie bliskim czasie o przyszłości literatury zdecyduje najpewniej to, co ludzie zechcą czytać.
Z okazji debaty na Forum cytowałem już publicznie list, jaki dostałem niedawno pocztą elektroniczną od nieznajomej czytelniczki książek. Osoba ta opowiada o swych zainteresowaniach prywatnych, ponieważ jednak napomknęła, że pracuje w pewnej bibliotece miejskiej na terenie kraju, warto, myślę, przytoczyć jeszcze raz fragment jej listu w tej mojej wypowiedzi.
Moja korespondentka, po trosze żartując, pisze tak: Mam 25 lat. Jeszcze nie nauczyłam się mówić i chodzić, a już czytałam – krążą takie pogłoski… Z racji zawodu i zamiłowania czytam bardzo dużo. Przeczytałam i zgromadziłam w prywatnej biblioteczce grubo ponad tysiąc książek… Kilka, może kilkanaście książek było dla mnie jak olśnienie. Wśród tych olśnień wymienia młoda osoba “Ulissesa” Joyce’a, “Auto da fé” Canettiego, “Diunę” Franka Herberta. Padają nazwiska autorów: Bradbury, Calvino, Melville, Bułhakow, Sołżenicyn, Krzysztoń, Singer.
Póki istnieją w Polsce młodzi ludzie o takim wachlarzu czytelniczych upodobań, książka oparta na treści tekstowej, a nie na przykład obrazkowej, papierowa, analogowa, cyfrowa, czy jakakolwiek inna wyobrażalna, z pewnością nie zaginie. Inaczej mówiąc, nie zaginie literatura.