Romuald Karaś
Epitafium
Zmarł Krzysztof Kąkolewski (1930-2015). Pisarz, autor 35 książek, wydanych w łącznym nakładzie 1,5 miliona egzemplarzy. Klasyk reportażu. Ten, który dzierżył berło gatunku po Melchiorze Wańkowiczu.
Nie stworzył szkoły reportażu polskiego, gdyż nie ma nawet warszawskiej czy krakowskiej szkoły reportażu. On sam był taką szkołą. Poetyka jego reportaży jest niepowtarzalna. Tylko On tak pisał. Brak w reportażach Kąkolewskiego wzorców zaczerpniętych z literatury kreacyjnej. Nie ma stylistycznych chwytów i zbiegów. Nie występują anegdoty i anegdotki. Jest za to nagie życie. Relacja zdawałoby się najprostsza: zestaw faktów tworzących dramaturgię. Nie ma dlatego dwu takich samych tekstów. Każdy jest bryłą kruszcu. Już obrobionego. Wszystkie reportaże są zwarte, zagęszczone do tego stopnia, że szpilki nie dawałoby się wcisnąć. Reporter do maksimum streszcza fabuły. Asceza słów, jak w ogłoszeniach prasowych. Nie sposób dokonać w nich skrótów. W tym stylu jest cały Kąkolewski. To Jego szkoła reportażu.
Wielkim tematem twórczości Kąkolewskiego stała się wojna. Ta druga, światowa. Jej piętno odczuł na sobie, gdy we wrześniu 1939 roku stracił ojca w obronie Warszawy. Pisał o wojnie, która w Nim wciąż żyła, jak żyła w ludziach, choć zdawałoby się, że przeminęła z upływem lat. Przeciwnie, trwała w świadomości bohaterów Jego reportaży. Tworzył opowieści, które napisała wojna. To jest Jego określenie. Siebie usuwał jako autora. Uważał się za kronikarza ludzkich losów. Wojna w ich świadomości wciąż odgrywała istotną rolę, choć korzystali z dobrodziejstw pokoju. Stworzył typ reportażu o ludzkiej psyche. Tego w historii gatunku nie było. Dzierży palmę pierwszeństwa.
Wańkowicz i Kąkolewski. Dwa przeciwstawne sobie bogi. Jakże pięknie się różnią w wywiadzie-rzece Wańkowicz krzepi. Książka, mająca kilkanaście wydań, podejmuje węzłowe problemy naszych dziejów.. Przebija z niej mądrość, skrzy się ripostami budzącymi respekt. Takiego skrzyżowania szpad w słowie dawno nie było w naszej eseistyce.
Krzysztof Kąkolewski jest też twórcą wielkiej publicystyki. Podjął temat odpowiedzialności moralnej Niemiec za sprawstwo największej zbrodni w dziejach ludzkości. Z godnością przedstawiciela nieujarzmionego przez okupanta Narodu Polskiego stawił czoło opinii rozgrzeszającej po cichu zbrodnie i zbrodniarzy. Odbył wędrówkę w głąb duszy niemieckiej, pytając zbrodniarzy korzystających z wolności: co u panów słychać?
Drugi newralgiczny temat. Polska jest krajem , który ocalił najwięcej Żydów ze wszystkich podbitych państw i narodów przez Niemcy hitlerowskie. A mimo to opinia w świecie stara się nam przypisać jakiś wrodzony antysemityzm. Jego koronnym dowodem miały być wydarzenia kieleckie, określane mianem pogromu. Zbrodnie dokonane na żydowskiej ludności tego miasta. W odważnym, bezkompromisowym docieraniu do prawdy ukazał Pisarz ukrytych sprawców zbrodni. Joanna Kąkolewska w nekrologu Męża tak to sformułowała: „W książce Umarły cmentarz zdjął z Polaków odpowiedzialność za zbrodnie w Kielcach dokonane podczas akcji NKWD”.
Za podjęcie obu tych tematów zapłacił Krzysztof Kąkolewski wysoką cenę: Jego twórczość była od tej pory celowo przemilczana przez wszechwładne media, bądź też wyszydzana.
Przez wiele lat przewodniczył Krzysztof Kąkolewski Klubowi Literatury Faktu dawnego ZLP. Organizował pierwszy zjazd reporterów w Kazimierzu nad Wisłą. Brał udział w licznych sesjach i spotkaniach reporterów. Nadał twórczą formę rozwoju gatunkowi, który nie miał należnej mu rangi.
Jako wykładowca prowadził zajęcia z reportażu na Wydziale Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Były pasjonujące. Natchnął tym gatunkiem sporą grupę adeptów pióra. Dziś liczących się reporterów.
Zajmował się teorią faktu i dziejami reportażu. Jego publikacje z tych dziedzin są odkrywcze.
Pan Krzysztof nie koncentrował się tylko na własnej twórczością. Śledził życie początkujących reporterów z prowincji. To w ich tekstach jawiła się Polska nieogranych tematów. Miał spojrzenie obce Warszawce. Wiedział, że poza opłotkami Stolicy bije serce kraju. Starał się podawać ręce tym młodym piórom, które oczekiwały fachowego patronatu. Wiele Mu zawdzięczam w okresie nie tylko startu reporterskiego. Czuję się Jego uczniem, nie zawsze sięgającym wyznaczonej poprzeczki.
Romuald Karaś