Krzysztof Lubczyński rozmawia z Agnieszką Lipiec-Wróblewską

0
483

Od sztuki uładzonej mnie odrzuca

Z AGNIESZKĄ LIPIEC-WRÓBLEWSKĄ rozmawia Krzysztof Lubczyński


lipiec-wroblewska

Daje się zauważyć, że do swoich realizacji wybiera Pani dobrą literaturę, na ogół współczesną, a jeśli klasyczną, to z nie z tej klasyki wielokrotnie przerobionej, lecz tej pozostającej nieco na uboczu…


–  Interesuje mnie praca na dziewiczym terenie. Często sama robię adaptacje literatury, tak żeby nie było w tle wcześniejszych realizacji. Czasami czynię w tej zasadzie wyłom, jako że zrobiłam dla teatru telewizji na przykład „Dziką kaczkę” Ibsena, wielokrotnie wystawianą na całym świecie. Ale już na przykład robiąc adaptację „Niebezpiecznych związków” Choderlos de Laclos, zrobiłam kompilację z trzech różnych adaptacji, w tym Christophera Hamptona, osiągając, jak  myślę, nową jakość. W spektakl wplotłam fragmenty dramatu „Kwartet” Heinera Müllera odwołującego się do powieści Laclosa i rozgrywającego się po trzeciej wojnie światowej. „Niebezpieczne związki”, choć to literatura osiemnastowieczna i niby szacowna klasyka, ciągle mają w sobie coś intensywnie nowoczesnego, niepokrytego patyną i kurzem, jakąś drapieżną świeżość.


Pracowała też Pani dla Starego Teatru w Krakowie…


Tam powstał w 2005 roku „Przypadek Prota” wg powieści K-Pax Gene’a Brewera o pacjencie Instytutu Psychiatrii, który twierdzi, że jest przybyszem z obcej planety, „Dekalog” według Piesiewicza i Kieślowskiego oraz „Fantom” Ingmara Vilquista. W Teatrze Narodowym wystawiłam „Rzeźnię” Mrożka i „Dawne czasy” Harolda Pintera. W Ateneum „Dowód” Davida Auburna, w Teatru na Woli wystawiłam komedie Michaela Frayna i Petera Zelenki.


„Obłomowa” według powieści Iwana Gonczarowa zrealizowała Pani i w Teatrze Syrena i w teatrze radiowym. Ta powieść bardzo Panią fascynuje?


– Tak, są tam klimaty czechowowskie i bohater, którego sens polega na tym, że nie działa, nic nie robi. Ludzie są przyzwyczajeni do bohaterów typu homo Faber, czynnych, aktywnych, nawet nadaktywnych. Zatem taki bohater, którego teorią i praktyką jest nicnierobienie, zwraca uwagę.


„Obłomow” to powieść bardzo obszerna, wielowątkowa, zawile skonstruowana, z nielicznymi dialogami, niełatwa w lekturze. Zaadaptowanie jej dla teatru jest trudne…


– Tak, toteż wybrałam z niej tylko jeden wątek, całkowicie pomijając inne. Zauważyłam, że praca nad adaptacją jest świetnym przygotowaniem do reżyserowania. Dość często, gdy czytam gotową sztukę, nie czuję po lekturze nic, nie wiem jak to reżyserować. A przedarcie się przez prozę w celu napisania adaptacji daje mi świetny impuls dla wyobraźni reżyserskiej.


Sporo współpracowała Pani z Jerzym Grzegorzewskim i Mariuszem Trelińskim. To twórcy wybitni, uznani, a jednocześnie dalecy od artystycznej „grzeczności”. Mocno na Panią wpłynęli?


– Owszem, tak, ale zawsze i tak idę własną drogą. Mam w sobie coś takiego, że odrzuca mnie od twórczości poprawnej, uładzonej.


Na scenie tradycyjnej zadebiutowała Pani jako reżyserka w 1997 roku w warszawskim Teatrze Studio „Bilardem petersburskim”, spektakl na motywach „Snu śmiesznego człowieka” i „Notatek z podziemia” Dostojewskiego. ..


Posłużyłam się poniekąd filmowymi środkami i operując światłem zbudowałam współczesną przypowieść o losie człowieka. W 1999 roku zrealizowałam w Studio – polską prapremierę sztuki McPhersona „Tama”. Do jego twórczości powróciłam w 2001 roku realizując w Studio „Dublińską kolędę” historię alkoholika.


Pani debiutem w Teatrze Telewizji było przedstawienie „Moje pierwsze honorarium” na podstawie prozy Izaaka Babla z 1995 roku…


 Doszłam do wniosku, że ograniczanie się do jednego opowiadania byłoby redukcją twórczości tego świetnego pisarza i  wykorzystałam inne fragmenty jego prozatorskiej twórczości. Przyjęłam formułę autobiograficznej opowieści o losach Babla i zwieńczyłam ją sceną śmierci pisarza.


Następnie  zrealizowała Pani „Strażniczkę muzyki” André Ernotte’a i Elliota Tibera (1996) historię Winifred Wagner, synowej Roberta Wagnera, która zarządzała stworzonym przez niego teatrem w Bayreuth…


Winifred z prezentowanych tam przedstawień swojego teścia uczyniła propagandową narodowo-socjalistyczną fetę. Opowiedziałam w nim o wzajemnych związkach sztuki i polityki. Jednak nie tyle problematyka polityczna mnie fascynowała, ile psychologiczna i nadałam przedstawieniu klimat psychologicznego thrillera.  Wtedy najsilniej sobie też uświadomiłam, że w teatrze telewizji najważniejszy jest dla mnie obraz. Pomógł mi w tym operator Tomasz Wert swoimi świetnymi, mrocznymi zdjęciami Tomasza. Wykorzystałam też kompozycje Wagnera stosując pauzy wypełnione jego muzyką.


Było to pewnym novum, ponieważ zauważyłem, że o ile w teatrze muzyka jest często ciekawie wykorzystywana, to akurat w przedstawieniach o życiu artystów, nie tylko kompozytorów, treść ich dzieł zajmuje niewiele miejsca w fakturze i treści przedstawień, tak jakby była najmniej ważna…


Bo też i niełatwo jest pokazać w spektaklu to, co było treścią twórczości artysty. Nie sposób stosować długie cytaty z jego prozy czy poezji, recytować je. Trudno też sensownie, czytelnie dla widza pokazać obrazy malarza czy rzeźby rzeźbiarza. Z kompozytorami jest z tego punktu widzenia najłatwiej, bo po prostu czyni się tłem fragmenty ich muzyki. Po premierze „Strażniczki” napisano nawet, że w przedstawieniu za dużo jest tej muzyki.


W 1997 roku zrealizowała Pani „Mistrza”, dramat Krzysztofa Rutkowskiego o Andrzeju Towiańskim i towiańczykach w Paryżu…


Ta historia, znana z podręczników literatury romantyzmu unaoczniła mi się w całym swoim fascynującym kształcie. Historia wielkiej manipulacji, której uległ nawet duch tak wielki i człowiek o takiej świadomości jak Mickiewicz. Fascynuje mnie labirynt ludzkiej egzystencji  i to właśnie znalazłem w tekście Rutkowskiego, podobnie jak w „Portrecie weneckim” Herlinga-Grudzińskiego i w prozie Olgi Tokarczuk, w oparciu o którą zrealizowałam przedstawienie „Numery”. Lubię łączyć sferę rzeczywistych zdarzeń z wewnętrznymi przeżyciami bohaterów. Zrealizowałam też sztukę Biljany Srbljanović „Ameryka, część druga”, która nawiązuje do motywów z nieukończonej Kafkowskiej powieści „Ameryka” i stawia pytania o los i tożsamość emigranta.


Fascynują Panią nie tylko połamania egzystencjalne w świetle wybitnej literatury, ale także mroczne historie oparte o faktografię historyczną. Stąd zrealizowane w ramach Telewizyjnej Sceny Faktu „Kryptonim Gracz” (2007) o losach Jerzego Pawłowskiego, szablisty i szpiega” oraz „Gry operacyjne” (2009) opowiadający o losach małżeństwa Petera Rainy i Barbary Wereszczyńskiej, która współpracowała ze Służbą Bezpieczeństwa i przez całe życie donosiła na męża związanego ze środowiskami opozycyjnymi….


– Co do pierwszego projektu, niejako z orbity sportowej, to miałam do wyboru spośród trójki kandydatów – historię przedwojennej biegaczki lekkoatletycznej Stanisławy Walasiewiczówny, pływaka Marka Petrusiewicza i właśnie Jerzego Pawłowski. Wydawało mi się, że to jego życie to jest materiał na amerykański, wysokobudżetowy film akcji. O ile wiem, były w Polsce i za granicą próby zrobienia o nim filmu. Pracę nad scenariuszem rozpoczęłam od lektury dwóch książek Jerzego Pawłowskiego – „Trudu olimpijskiego złota” z 1973 roku oraz „Najdłuższego pojedynku. Spowiedzi szablisty wszech czasów – agenta CIA” z 1994 roku. Ta pierwsza pozycja  została napisana na zamówienie peerelowskiego MON w momencie, kiedy Pawłowski zaczął mieć już ogromne kłopoty.


Czy poza tymi książkami opierała się Pani także na dokumentach z Instytutu Pamięci Narodowej?


– Tak, choć nie było ich nazbyt dużo i kończyły się na latach osiemdziesiątych. Pawłowski został aresztowany w 1974 roku i opuścił więzienie w 1984 roku. Bardzo trudny i ważny dla niego okres czyli pobyt w więzieniu i moment wyjścia na wolność mogłam zrekonstruować na podstawie „Najdłuższego pojedynku” oraz opowieści żony i znajomych.


W tym spektaklu nie zastosowała Pani formuły paradokumentalnej, tylko poetykę dramatu…


– Chciałam, żeby był to spektakl psychologiczny, a nie polityczny. Gdybym robiła spektakl polityczny, to  zapewne trzymałabym się ściślej faktów. Poniekąd wykorzystałam Scenę Faktu do swoich indywidualnych celów. Zamiast Sceny Faktu zrobiłam Scenę Psychologiczną,  czyli normalny dramat. Wydawało mi się, że najciekawszy w tej historii jest dramat wewnętrzny bohatera. Chodziło mi o pokazanie jego wyborów i uwikłania w historię. Ta podwójna samotność Pawłowskiego, zarówno w świecie sportu i w świecie polityki, władzy, wydawała mi się materiałem na dramat psychologiczny. Jednak tło, czyli rzeczywistość lat 70. i 80., jest dość pieczołowicie odtworzone. Wynajdowaliśmy takie miejsca, które się mało zmieniły. Ulica Rakowiecka przed więzieniem prawie się nie zmieniła. Kręciliśmy też w patio hotelu Bristol, gdzie też było niewiele zmian.


W jednej z ról, pułkownika WSW Romualda Zajkowskiego, który prowadził śledztwo, roli bardzo dla siebie nietypowej, bo chyba nigdy wcześniej nie grał rzeczywistej postaci, wystąpił Daniel Olbrychski…


– W tym przypadku wpadłam na pomysł odrzucenia wszelkich sztamp i tego Azję Tuchajbejowicza czy Kmicica zaprosiłam do roli oficera PRL-owskich służb specjalnych. Chciałam się pobawić jego emploi. Uważam, że zagrał świetną rolę.


A Zbigniew Zamachowski to był właśnie ten jedyny aktor, którego widziała Pani w roli Jerzego Pawłowskiego?


– Zamachowski był moim faworytem od początku, choć kontrkandydatem był Andrzej Chyra. Dużo rozmawiałam o Pawłowskim z ludźmi, którzy go znali i się z nim przyjaźnili, np. z Bohdanem Tomaszewskim czy Gustawem Holoubkiem. Według tego, co oni mi mówili, Pawłowski miał taki rodzaj energii, który mi pasował do tej, jaką ma Zamachowski. Część osób później mi  zarzucało, że on był zbyt otwarty, że grana przez Zamachowskiego naiwność za bardzo złagodziła tę postać.


Czyli zarzucano, że Pani broni Pawłowskiego?


– Tak. Zresztą z tym spektaklem miałam sporo kłopotów choćby na Festiwalu Dwa Teatry w Sopocie. Tam wydawało się, że jest to kandydat do głównej nagrody, ale argumentowano jednocześnie, że za bardzo bronię Pawłowskiego. Dla Bohdana Tomaszewskiego, który dzieli ludzi na „ludzi szafy” i ludzi „z iskrą w oku”, Pawłowski był człowiekiem z iskrą w oku. Był fenomenalny, miał w sobie coś takiego, że wielu ludzi mu wierzyło.


Był skutecznym szpiegiem?


– Słabym, fatalnym, co starałam się pokazać. On tak naprawdę chciał żyć i startować na turniejach, mistrzostwach, na olimpiadzie.. Przejrzałam wiele dokumentów i mogę stwierdzić, że ta jego działalność nie była zakrojona na wielką skalę. Muszę też dodać, że Pawłowski nie był postacią kryształową. Nie był lojalny wobec kolegów,  co także jest pokazane w tej sztuce. Wielu strasznie go za to nie znosiło. Był egotykiem, mitomanem, lubił grę, ryzyko. Taka jest prawda o  nim. Zarzucano mi, że grający go Zamachowski miał za dużo pozytywnej energii. Na obsadzenie go zdecydowałam się po rozmowach z Tomaszewskim i Holoubkiem, którzy mówili, że Pawłowski był w pewnym sensie jak Bogumił Kobiela – trochę chuligan, trochę cwaniaczek…


Na koniec wracam do wątku Teatru Polskiego Radia. Niedawno zrealizowała w nim Pani „Mapę i terytorium” Houellebecq’a. Bardzo ceni Pani tego pisarza? Moim zdaniem tą powieścią wspiął się na poziom „noblowski”, stał się myślicielem i ostatecznie wyszedł z obszaru pop-literatury….


– To wielka literatura, jedna z najwspanialszych rzeczy o śmierci i o relacji mężczyzny z ojcem i kobietą. Marzy mi się, żeby zrealizować „Mapę” dla Teatru Telewizji. Może się uda. Odpukać w niemalowane. W teatrze radiowym wszystko zależy od aktorów. Dobrze obsadzić klimat osoby. W „Mapie” zagrał Marek Kalita, który ma w sobie houellebeqcowskie połamanie.


Dziękuję za rozmowę.


Wywiad nieautoryzowany


                                                                       2014 r.


Agnieszka Lipiec-Wróblewska – ur. 28 lutego 1966 roku w Warszawie. Absolwentka Wydział Wiedzy o Teatrze i Wydział Reżyserii warszawskiej Akademii Teatralnej. Sztuki reżyserskiej uczyła się m.in. od Jerzego Grzegorzewskiego i Mariusza Trelińskiego. Była asystentką Grzegorzewskiego w warszawskim Teatrze Studio przy pracy nad „Wujaszkiem Wanią” Antoniego Czechowa (1993) i przy realizacji jego autorskiego przedstawienia „Cztery komedie równoległe” (1994). W Teatrze Telewizji debiutowała w okresie studiów. Pracowała także dla telewizyjnego teatru dla dzieci. Zrealizowała przedstawienia „O dziewczynce, która podeptała chleb” Hansa Christiana Andersena (1995) i „Szczęśliwego księcia” Oscara Wilde’a (1996). Laureatka Grand Prix czyli Wielkiej Nagrody Publiczności za spektakl „Tama” Conora McPhersona z Teatru Studio w Warszawie na Ogólnopolskim Przeglądzie Teatrów Małych Form “Kontrapunkt” w Szczecinie w 2001 roku.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko