Jacek Bocheński
Skok z ósmego piętra
W pierwszej połowie lat siedemdziesiątych wyjechałem z Polski do Włoch. Opuszczałem wtedy Polskę komunistyczną, skorumpowaną, pogodzoną z losem i senną, którą rządził wielkodusznie Pierwszy Sekretarz Gierek. Po latach miało wielu wspominać jego rządy z nostalgią jako czasy pomyślności i spokoju. Pierwszy Sekretarz Gierek zrezygnował z opierania władzy głównie na ideologii komunistycznej i represjach. Zachował cenzurę, ponieważ tego wymagał Breżniew i nie można było inaczej (notabene, z podobnego powodu w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych Pierwszy Sekretarz Jaruzelski ogłosić miał w Polsce stan wojenny i pewnej nocy internować mnie też wielkodusznie i na krótko, zamiast rozstrzelać). Gierek jednak pokładał główną nadzieję nie w cenzurze, lecz w rozmowie na migi z przekupnym ludem czyli z biedną i żądną konsumpcji masą frustratów. Zdawał się mówić do nich: Myślcie co chcecie, bylebyście trzymali język za zębami. Będzie wam wolno kraść, bylebyście kradli po cichu, i już wasza w tym głowa, co kto ukradnie, jak, a zwłaszcza z kim do spółki. Takie stosunki społeczne panowały, gdy wyjeżdżałem do Włoch. W kilka lat później Gierek upadł, ale jego pionierskie zasady przeszły zwycięsko próbę czasu. Proces transformacji od komunizmu do kapitalizmu rozpoczął w Polsce Gierek.
W demokratycznych, skorumpowanych i wiecznie podekscytowanych Włoszech działał terror, co mnie zdumiało. Tamtejszą ewolucję od pospolitego bandytyzmu do terroryzmu rozpoczęli porywacze ludzi.
Do redakcji pewnej gazety rzymskiej nadszedł list od bandytów. Z koperty wypadło obcięte ucho szesnastolatka, za którego nie zechciała wpłacić okupu jego bogata rodzina. Będziemy ciąć chłopca po kawałku, aż do skutku, grozili w liście porywacze. Gazeta miała bombowy materiał i podwyższony nakład przez wiele tygodni. Wszystkie media prześcigały się w eksploatacji tak atrakcyjnego tematu.
Zrobiłem odkrycie. Bandytyzm był potrzebny mediom, bo na nim zarabiały. Media były potrzebne bandytom, bo tylko dzięki mediom ludzie mogli się dowiedzieć o żądaniach, groźbach, szantażach gangsterów i nalegać na ustąpienie przed nimi. Terror bez informacji i roztrzęsionej opinii publicznej nie działał.
Od przestępców pospolitych przejęli metodę porwań i współpracy z mediami włoscy terroryści polityczni lat siedemdziesiątych. Użyli jej do swoich celów, czyli do wojny klasowej z burżuazyjnym państwem, jak to nazywali. Komunistyczne „Czerwone Brygady” nie porywały dzieci, lecz polityków, aby w imieniu ludu wymierzać im sprawiedliwość.
W komunistycznej Polsce nie istnieli terroryści poza „nieznanymi sprawcami”, działającymi w pewnych wypadkach tajnie z polecenia władz. Gdyby w Polsce powstały mimo wszystko prawdziwe brygady terrorystyczne, nie zdołałyby uprowadzić, zamknąć w „ludowym więzieniu” i poddać samosądowi żadnego komunistycznego polityka. Ale gdyby im się to nawet jakimś cudem udało, lud nie miałby zielonego pojęcia o takich rozprawach, bo kontrolowane media milczałyby o nich jak zaklęte. Terroryzm rozwijać się może tylko w warunkach demokracji i wolności słowa, wśród łaknących sensacji mediów oraz lęków i spazmów znerwicowanego społeczeństwa.
Pewnej zimowej nocy w Rzymie, jednej z tych, kiedy bezsenność i samotność sprawiają, że w głowie zapala się złe światło i człowiek widzi przeraźliwe oczywistości, zobaczyłem nagle, gdzie jestem. Poczułem, że na bezdrożu. Byłem w dzielnicy Appio, na ósmym piętrze swego domu, zawieszony w sytuacji bez wyjścia. Blisko przed sobą miałem wolny świat, rejwach wolnych opinii, interesów, przestępczości i terroru. Daleko za sobą senny, pożal się Boże, komunizm głuchoniemych Polaków pod rządami Gierka. Co wybrać? Nie nadawało się do przyjęcia ani pierwsze, ani drugie, chociaż drugie było moje. Do drugiego należałem.
Tej nocy w Rzymie odbiła mi szajba. Tak Polacy mówili w tamtych latach: odbiła mu szajba. Dziś powiedzieliby, że świrowałem. Podszedłem do okna. Chciałem wybrać nie kapitalizm, nie komunizm, lecz coś trzeciego: samobójstwo. Ale wychyliwszy się, poleżałem tylko chwilę na parapecie i rozmyśliłem się, naturalnie. Odłożyłem spełnienie zamiaru na kiedy indziej. Wróciłem po omacku do łóżka, a pół roku później do komunistycznej Polski. Tu napisałem książkę o gwałcie i bezsilności demokracji we Włoszech. Nikt nie rozumiał w jakim celu.
Jednak moja opowieść zaniepokoiła cenzorów, którzy prawdopodobnie zwietrzyli jakiś tajemniczy, ukryty w niej podstęp, bo próba druku „Krwawych specjałów włoskich” napotkała mnóstwo trudności. Żądano usuwania z tekstu rozdziałów, zdań i pojedynczych słów. W przypływie desperacji i szału sam zrezygnowałem z publikowania książki, nim jeszcze objęty zostałem karnym zakazem publikowania czegokolwiek.
A zaczęła się już druga połowa lat siedemdziesiątych. Wykonałem wreszcie swój samobójczy skok: przystąpiłem z kilkorgiem przyjaciół do tworzenia „Zapisu”, czasopisma literackiego, drukowanego w podziemiu na powielaczach. Skok był samobójczy nie ze względu na represje grożące w państwie Pierwszego Sekretarza, lecz na zgubne skutki przyszłej wolności słowa, znane mi z Włoch. Wielkoduszny Pierwszy Sekretarz wszczął represje, lecz bardzo łagodne, choć zależało mu niewątpliwie na utrzymaniu języków za zębami. Tymczasem „Zapis” miał rozwiązywać języki. Czy Gierek nie wiedział, że skromny „Zapis” był początkiem jego upadku? Ale czy ja nie wiedziałem, że mojego też?
[Fragmenty książki „Kaprysy starszego pana”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2004]